in vitro, fakty i mity
Kto by pomyślał, że poseł Sejmu z ramienia PO napisze cos takiego…ciekawe co z nim bedzie w przyszłości…lobby przemysłu śmierci i upodlenia rodzaju ludzkiego tego mu nie daruje… Ten głos jest zbyt ważny i głośny, żeby oni tak to zostawili.
I jeszcze jedno co mnie ciekawi, ilu agencików zaraz weźmie głos w tej sprawie
**********************************************************************************************************************
http://www.rp.pl/artykul/9157,917288-In-vitro—fabryka-ludzi.html?p=3
Wokół in vitro zostało stworzonych i umieszczonych w debacie publicznej wiele mitów. Działają one w interesie przemysłu medycznego, który z tej procedury czerpie krociowe zyski – pisze poseł Platformy Obywatelskiej
Debata dotycząca zapłodnienia pozaustrojowego in vitro, wkraczając w bardzo delikatny obszar podstaw ludzkiego życia, budzi skrajne emocje. Nic w tym dziwnego, w końcu życie jest najwyższą wartością w naszej cywilizacji szczęśliwie wciąż jeszcze chronioną prawem. W gorącej dyskusji giną jednak lub są celowo pomijane argumenty merytoryczne. Dlatego warto spokojnie się zastanowić, czym w istocie jest, a może raczej czym nie jest procedura medyczna zwana potocznie in vitro. Warto również zwrócić uwagę, komu najbardziej zależy na upowszechnieniu i pełnej akceptacji dla tej metody.
To nie jest leczenie
Pragnienie posiadania potomstwa jest czymś wpisanym w samą naturę człowieka. Niestety, z wielu przyczyn nawet ponad 20 proc. par nie może doczekać się dziecka. W znacznej mierze problemy te są spowodowane niepłodnością, której przyczyny chorobowe próbuje się leczyć. Jednak pośród dramatów i nadziei bezdzietnych par pojawia się jeden z pierwszych mitów, które zdominowały dyskusję w Polsce. Nazwałbym go mitem założycielskim przemysłu in vitro. Chodzi o opinię, jakoby była to metoda leczenia niepłodności. Ta fałszywa teza jest, o zgrozo, uwiarygodniana autorytetem znacznej części środowisk medycznych, będących często beneficjantami wartego setki milionów złotych rynku in vitro w Polsce.
Tymczasem in vitro w swej istocie nie ma nic wspólnego z leczeniem niepłodności. Jest to procedura sztucznego rozrodu, przeniesiona do medycyny z weterynarii. Nawet Polskie Towarzystwo Ginekologiczne zaprotestowało swego czasu przeciwko nadużywaniu określania in vitro mianem metody leczniczej. In vitro nie służy ani diagnozowaniu, ani tym bardziej leczeniu żadnego ze schorzeń powodujących niepłodność. Ma na celu jedynie „wyprodukowanie dziecka", nie przywracając zdrowia w jakimkolwiek zakresie. In vitro zatem, dając możliwość poczęcia dziecka, nie tylko nie leczy niepłodności, ale w istocie pozostawia nierozwiązane kwestie schorzeń, które doprowadziły do niepłodności a które w dalszym okresie mogą się nasilać i powodować kolejne komplikacje zdrowotne. Nie mówiąc o tym, że skutki samego zabiegu, takie jak m.in. nadmierna stymulacja jajników, mogą być bardzo negatywne, ze śmiercią pacjentki włącznie.
Uporczywe określenie in vitro jako metody leczniczej jest niczym innym, jak w pełni świadomym zabiegiem marketingowym, obliczonym na wyrobienie w potencjalnym kliencie pozytywnych skojarzeń i uśmierzenie wątpliwości natury moralnej. Fakt wykorzystywania dramatu bezdzietności do sprzedaży złudzeń powrotu do zdrowia jest przykładem wyjątkowego cynizmu.
Kolejnym mitem, który udało się ugruntować w świadomości znacznej części obywateli, jest rzekoma najwyższa skuteczność opisywanej metody. Tymczasem statystyki pozostają nieubłagane, choć nie są zbyt chętnie prezentowane potencjalnym klientom. Skuteczność urodzeń za pomocą in vitro oscyluje wokół 10 proc. (przedstawiciele klinik in vitro podają co prawda zwykle wartości wyższe, ale są one liczone tylko od udanych implementacji zarodka do macicy). Przy tym każda ciąża kosztuje zwykle życie kilkorga innych dzieci poczętych w celu umieszczenia w kobiecej macicy, gdyż dla zwiększenia szansy na urodzenie stosuje się zwykle implementację mnogą.
Możliwe powikłania genetyczne
Następnym medycznym mitem in vitro jest przekonanie, jakoby metoda ta była wynikiem sięgnięcia po najnowsze rozwiązania naukowe. Tymczasem in vitro nie jest bowiem ani nowoczesne, ani tym bardziej podparte rzetelnymi badaniami naukowymi. Co więcej poprzez swoją złudną skuteczność, dając szansę na dziecko bez leczenia przyczyn niepłodności, doprowadziło do zahamowania badań nad prawdziwymi metodami leczenia zaburzeń płodności. Nastawieni na szybki „efekt", a przede wszystkim szybki zysk, promotorzy tej metody nie zadbali o prowadzenie badań naukowych polegających na obserwacji rozwoju dzieci urodzonych dzięki niej. Coraz więcej lekarzy, często dawnych zwolenników in vitro, podkreśla, że przez następne lata będziemy świadkami wykwitu genetycznych powikłań w wyniku tworzenia życia ludzkiego w laboratorium. Podkreślają oni, że przy zapłodnieniu ustrojowym sama natura zwykle reguluje dobór genów od obojga rodziców, optymalizując efekt końcowy, a przez to minimalizując możliwości błędów genetycznych i wystąpienia poważnych schorzeń. Tymczasem w przypadku sztucznego zapłodnienia mamy do czynienia ze swoistą genetyczną loterią i całkowicie przypadkowym doborem materiału genetycznego przez człowieka.
Oprócz wspomnianych mitów medycznych, a w zasadzie medyczno-marketingowych, dyskusja o in vitro jest przesycona mitami natury politycznej. Jednym ze sztandarowych jest wmawianie uczestnikom debaty, jakoby jedynie Kościół katolicki sprzeciwiał się opisywanym praktykom. Tymczasem in vitro sprzeciwia się wiele osób i środowisk lekarskich i społecznych zupełnie z Kościołem niezwiązanych, m.in. dr Jacques Testart – ateista i pionier in vitro we Francji, dziś zagorzały przeciwnik tej procedury. Próby wtłoczenia przeciwników in vitro na pozycje czysto religijne jest zabiegiem typowo PR-owym, mającym na celu osłabienie merytorycznych argumentów przeciwko procedurze i mobilizację osób, które z założenia każde swoje stanowisko formułują w kontrze do nauczania katolickiego.
Kolejnym powtarzanym mitem jest twierdzenie, jakoby stosowanie tej metody było istotnym remedium na zapaść demograficzną społeczeństw Zachodu. Prawda jest taka, że jedynie około 1 proc. par dotkniętych niepłodnością kiedykolwiek decyduje się na zastosowanie in vitro, co oznacza mniej niż śladowy wpływ na przyrost naturalny.
Istotnym socjotechnicznym zabiegiem mającym oddziaływać na odczucia społeczne jest – bazujące na ludzkiej niewiedzy i braku rzeczowej debaty publicznej konsekwentne używanie argumentu, jakoby zakaz stosowania in vitro definitywnie odbierał szansę na potomstwo parom dotkniętym niepłodnością. Zwykle używanie tego argumentu idzie w parze z atakiem na NaProTechnologię wysoce skuteczną, jednak zdecydowanie mniej dochodową, metodę prawdziwego leczenia niepłodności.
-Stosowanie procedury in vitro budzi również istotne zastrzeżenia natury prawnej. Przypominam, że obowiązujące w Polsce prawo rozciąga ochronę życia ludzkiego również na okres między poczęciem a narodzeniem. Wyjątki od tej zasady są nieliczne i jasno sprecyzowane w ustawie. Ustawodawca nie wskazał nigdy odmiennego statusu prawnego istnień ludzkich stworzonych w warunkach laboratoryjnych. Tymczasem w ramach procedury in vitro mamy do czynienia m.in. z zamrażaniem ludzi poczętych, a następnie arbitralną decyzją lekarza uznanych za „nieprzydatnych w dalszej procedurze". O selektywnej aborcji i przypadkach niszczenia zarodków, a więc w istocie pozbawiania życia istnień ludzkich nawet nie wspominam, gdyż w tym miejscu komentarz wydaje się zbyteczny. W istocie zatem w tej chwili w Polsce mamy nie tyle do czynienia z brakiem regulacji prawnych dotyczących in vitro, ile z rażącym naruszaniem funkcjonującego prawa dotyczącego ochrony życia ludzkiego.
Skąd zatem tyle dezinformacji w debacie na temat in vitro? Odpowiedź jest banalnie prosta. Za rynkiem in vitro stoi potężny przemysł medyczny, który z wykonywania tejże procedury i pozyskiwania zdesperowanych i zdezorientowanych klientów czerpie krociowe zyski. Kiedy w grę wchodzą wielkie pieniądze, pojawia się silna presja lobbystyczna na media i polityków. Nieprzypadkowe są usilne starania o przeforsowanie refundacji in vitro ze środków NFZ, czyli de facto obciążenie kosztami tej niezwykle drogiej procedury wszystkich podatników. Jest to wyjście naprzeciw oczekiwaniom przemysłu in vitro, który poprzez refundację zyska wielu nowych potencjalnych klientów oraz pewnego płatnika, jakim jest państwowa instytucja.
Prawo do życia jest najważniejsze
Promocja in vitro, oprócz ugruntowywania niewiedzy, bazuje w istocie na rozbudzaniu zbiorowego egoizmu, na wmówieniu ludziom, że pragnienie osobistego szczęścia poprzez posiadanie dziecka, samo w sobie piękne i szlachetne, jest prawem nadrzędnym, stojącym ponad prawem do życia ludzi zabijanych lub zamrażanych w fazie prenatalnej. Mamy do czynienia już nie tyle z asymetrią dóbr prawem chronionych, ile z kompletnym odwróceniem porządku tychże dóbr. Nieco przerysowując, można by porównać to do sytuacji, w której przekonywalibyśmy kogoś, że jego prawo do otrzymania nowego organu stoi ponad prawem do życia osoby, od której tej organ, wbrew jej woli, pobierzemy. Niemożliwe? Jeżeli usankcjonujemy prawnie możliwość podejmowania przez lekarza arbitralnej decyzji, które życie ma wyższą wartość, wcześniej czy później wszystko jest możliwe. Panie posłanki i panowie posłowie, jest jeszcze czas, aby się opamiętać. A przed podjęciem decyzji rozważcie, proszę, we własnym sumieniu fakt, że dane było Państwu urodzić się szczęśliwie bez oczekiwania na swoją kolej w laboratoryjnej zamrażarce, z niewielką szansą na przeżycie.
Jacek Tomczak jest posłem na Sejm, członkiem Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej