NUPOLE (12)
19/07/2012
510 Wyświetlenia
0 Komentarze
6 minut czytania
Mroczny patchwork political fiction z 1987 r. – element 12
Nupolis, 21.09.19.. . Mieszkanie Klary i Tomasza Penar.
Zesztywniała, ledwie ją dotknął, lecz tylko na moment. Przezwyciężając odruch, przywarła do niego całym nagim ciałem, sztucznie i niezdarnie. Czuł to, lecz narastające od miesięcy pożądanie zagłuszało wszystko. Objął ją mocniej, aż do bólu. Ręce błądziły po plecach z hamowaną niecierpliwością, zataczając coraz większe kręgi, docierały ku wypukłościom pośladków. Oddychała chrapliwie. Kiedy poczuła między udami szorstkie opuszki palców męskiej dłoni, zaczęła dygotać. Z początku było to nieznaczne mrowienie, lecz szybko przeszło w febryczną drgawkę. Odbierał ją, przytulony całym ciałem. Czuł, jak walczy z sobą, nieruchoma, cała zwrócona ku sobie i prędzej od niej wiedział, że przegra. W nagłym porywie wściekłości oderwał się od niej, odwrócił na drugi bok, zakrywając głowę poduszką. Przez chwilę w pokoju słychać było tylko szybkie oddechy oraz przebijające się przez nie od czasu do czasu tykanie ściennego zegara. Potem usłyszał słabe pociąganie nosem i już wiedział, że płacze. Odkrył głowę, usiadł, wodząc na oślep ręką po blacie stolika nocnego w poszukiwaniu papierosów. Znalazł je, zapalił. Przy chybotliwym świetle zapalniczki kątem oka dostrzegł, że Klara siedzi zgarbiona, z głową wtuloną w kolana. Trącił ją, wyciągając paczkę, lecz nie zareagowała. Włączył lampkę nocną i palił, zaciągając się raz po raz z jakąś wściekłą determinacją.
– Coś musimy z tym zrobić – mruknął wreszcie. – To nie może dłużej tak trwać.
Pochlipywała cicho.
– Nie rozumiem cię – kontynuował, czując narastającą wściekłość i bezsilność, jak zawsze, gdy płakała. – Najpierw był uraz po tym, jak się z nim… tego… wiesz – chciał powiedzieć „gziłaś”, lecz w ostatniej chwili ugryzł się w język. – Potem twierdziłaś, że to przez Nupola. Że jak on zniknie, wszystko wróci do normy. A teraz jest jeszcze gorzej. Więc co znów wymyślisz?
Wstała, żeby znaleźć chusteczkę. Wytarła hałaśliwie nos i usiadła z powrotem, uparcie milcząc.
– Powiedz – zaczął znów, zdjęty nagle litością. – Jeśli czujesz – nieważne, z jakich powodów – niechęć, wstręt do mnie… powiedz, chcę wiedzieć. Chcę wreszcie wiedzieć do cholery na czym…
– Nie do ciebie – przerwała mu niespodziewanie. – Do wszystkich. Do wszystkiego – poprawiła się szybko. – Najbardziej do siebie. Tomek, czy ty zdajesz sobie sprawę, co myśmy zrobili?
Powiedziała „Tomek”. Pierwszy raz od kilku lat. Dobre i to.
– Z nim?
– Tak. Czy to czujesz?
– Co mam czuć. To nie było moje…
– Milcz.
Jej głos był jak ostrze noża.
– Przecież chciałaś. Sama to wymyśliłaś. Mam ci znów przypominać, że nie byłem tym zachwycony? Jak mnie namawiałaś?
– Tak, wiem – rozszlochała się. – I to boli najbardziej. To, że nie mam na kogo zwalić, rozumiesz? Okropność! to było moje… moje dziecko! Było! – rzuciła się na wznak, wtulając głowę w poduszkę. Tomasz patrzył bezsilne na jej zgarbione plecy wstrząsane raz po raz spazmami. Zapalił kolejnego papierosa.
– Coś musimy zrobić. To nie może tak trwać – powtórzył, gdyż nic innego nie przychodziło mu do głowy. Wyciągnął rękę, chcąc pogłaskać jej włosy, gdyż nadal czuł litość, lecz trafił na szyję. Znów zesztywniała. Cofnął dłoń i gwałtownie zerwał się z łóżka. Stanął przy oknie, patrząc bezmyślnie w mglistą, jesienną noc. Nagle poczuł na plecach jej drobną dłoń. Znieruchomiał jak gdyby była to lufa pistoletu.
– Tomasz – wyszeptała.
Znów „Tomasz”.
– Daj mi jeszcze jedną szansę. Ostatnią.
Milczał.
– Wyjadę. Załatw mi miejsce… gdzieś na wsi, na jakimś zadupiu. Możesz?
– Mogę.
Milczeli długo. Wreszcie Tomasz spytał z wysiłkiem.
– Wrócisz?
– Wrócę. Jeśli będę mogła… Jeśli będę żyła – poprawiła się po chwili szeptem tak cichym, że chyba tego nie dosłyszał.