NUPOLE (11)
18/07/2012
558 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
Mroczny patchwork political fiction z 1987 r. – element 11
Nupolis, 17.09.19.. . Baza Komisarzy Tymczasowej Rady Przemiany Państwa, Sekcja Interwencyjna.
Tomasz podniósł głowę i zmęczonym wzrokiem spojrzał na petenta, który stał jeszcze przy drzwiach, nerwowo mnąc kapelusz.
– Proszę – rzucił krótko. – Co pana sprowadza?
Tamten podszedł szybkimi, kocimi krokami, oparł ręce o blat biurka, pochylając się nad Tomaszem, jakby chciał wywrzeć wrażenie, że przychodzi tu jako sprzymierzeniec, do tego z niezwykle ważną, poufną informacją.
– Chciałem… ee… zająknął się – chciałem złożyć meldunek – wyrzucił prędko.
– Meldunek? – Tomasz zlustrował go podejrzliwie.
– Znaczy… Jestem w posiadaniu informacji niezwykle dla was istotnej…
– Skąd pan wie?
– Co? – spytał z dziecięcym zdumieniem, wyraźnie zbity z tropu.
– Że to dla nas takie ważne.
– No… Tak przypuszczam – przybysz znów zaczął znęcać się nad swym kapeluszem. Tomaszowi zrobiło się go nagle żal. Iluż to szarych ludzi przewinęło się już przez ten gabinet w poszukiwaniu sławy lub taniego chleba… Ich, nieudolne najczęściej, próby żerowania na Przemianie napawały go zwykłym obrzydzeniem. Szczególnie nie cierpiał typów nachalnych, nie kryjących się ze swym cynizmem.
– Słucham – powiedział oschle, chcąc dać petentowi do zrozumienia, że jest raczej intruzem. Tamten, jakby tego nie dostrzegając, pochylił się jeszcze niżej.
– Mam ich. Wiem, gdzie są – prawie wyszeptał.
– Kto?
– Jak to – kto! Nupole – wypalił nagle rozgorączkowanym głosem. – Ponad czterdzieści sztuk, dorodne okazy he he – zaśmiał się obleśnie i od tego momentu na dobre przestał się Tomaszowi podobać.
– Byłoby lepiej, gdyby zostawił pan te problemy specjalnie powołanym do tego celu organom – rozpoczął szorstko. – Jaki jest pański zawód?
– Reżyser. Ale co to ma do…
– Nie mógłby pan zająć się robieniem filmów? Albo spektakli teatralnych? Wie pan, ile obecnie teatrów stoi zamkniętych? Wie pan, że w tym kraju jeszcze nikt nigdy nie wystawiał Ibsena? A Szekspira zna jedynie elita intelektualistów? Pragnęlibyśmy wrócić możliwie szybko do jako takiej normalności. Ten naród zasłużył sobie na to, nie uważa pan?
– Rozumiem, rozumiem. Oczywiście, zgłoszę się, to jasne… ale myślałem, że skoro już odkryłem tę kryjówkę… zresztą… jeśli pan nie chce, pójdę gdzie indziej – zawiesił głos.
– Co to miało być, szantaż? – kpiącym głosem spytał Tomasz. – Dobrze, niech będzie, że się przestraszyłem. Przyjmę pańską informację.
Wyciągnął długopis i formularz, pochylił się, pisząc równym, spokojnym rytmem. Tamten wyciągnął głowę, chciwie rzucając się głodnym wzrokiem na nowo kreowane litery.
– Gdzie – spytał Tomasz, nie odrywając wzroku od kartki.
– Plac Bohaterów Postępu. Mówię po staremu, bo taki teraz bałagan w całym mieście… Ludzie samorzutnie zmieniają nazwy ulic, powinniście się tym zająć, kompletny burdel, mówię panu. Tam jest jakiś zakon, czy co… jedna taka ubrana na czarno ukrywa je w piwnicy. Wyśledziłem to, gdy schodziłem…
– Dobrze, wystarczy – przerwał mu Tomasz obcesowo, odkładając długopis. – Może pan odejść.
Tamten stał, ociągając się.
– Coś jeszcze?
– Nazwisko.
– Nazwisko?
– Tak. Niech pan napisze moje nazwisko. Że to ja doniosłem.
„Rzygać mi się chce” – pomyślał Tomasz, ponownie biorąc do ręki długopis. – Słucham.
– Rajmund Arnad.
Pióro Tomasza znieruchomiało. Na moment podniósł wzrok.
– Arnad? To pan realizował „Ku przyszłości”?
– Tak, ja – odparł tamten nieco zmieszany. – Cóż, każdy z nas ma coś… Chciałem to jakoś… zrekompensować.
– Zrekompensować, powiadasz pan – Tomasz wstał. Z trudem opanowywał narastającą wściekłość. Każdy z nas, no no. Lepiej mów za siebie. I zjeżdżaj, póki masz wszystkie…
Drzwi otworzyły się i wpadł Leon.
– Gdzieś zawieruszyły mi się papiery sprawy Turksa – obrzucił Arnada ciekawym spojrzeniem. – Nie ma czasem u ciebie?
– Sprawdzę – mruknął Tomasz, wysuwając szufladę z biurka. Przy okazji wrzucił tam formularz z doniesieniem. Arnad, bacznie obserwujący scenę, zawołał od drzwi.
– Niech pan nie zapomni o moim doniesieniu!
– Proszę się nie martwić, nie zapomnę. A teraz już naprawdę do widzenia – Tomasz z trudem ukrywał wściekłość.
Arnad wyszedł. Tomasz wyciągnął z szuflady na chybił trafił kilka teczek.
– O! Ta! – wykrzyknął Leon, wyrywając jedną z nich. Chwilę wertował pośpiesznie plik dokumentów. – Nie wydaje ci się, że tkwimy już po uszy w biurokracji? – zapytał z humorem.
Tomasz uśmiechnął się z przymusem. Leon wrócił ku drzwiom, lecz zatrzymał się.
– Kto to był ten facet? Dałbym głowę, że go już gdzieś…
– Całkiem możliwe. To Arnad.
– Arnad! – Leon gwizdnął przeciągle. – Ta kanalia! Więc nie załapał się do samolotu NUP-a! Czego on tu szuka u diabła?
– Nic takiego.
– Zaraz bratku – Leon zawrócił od drzwi. – Coś tu knujesz. On mówił o jakimś doniesieniu. Rozumiem, chowasz to dla siebie, co, kumplowi nie pokażesz? – klepnął Tomasza po ramieniu. Ten zaklął w myślach i niechętnie wyciągnął formularz. Leon czytał zachłannie. Po chwili oddał kartkę.
– I ty mówisz: nic takiego – pokiwał głową. – Kawalarz z ciebie.