drewnieją nam ramiona kiedyś takie czułe…jak las dziś umieramy cicho i powoli…
REQUIEM BESKIDZKIE
I
drewnieją nam ramiona kiedyś takie czułe
jak las dziś umieramy cicho i powoli
w głuchym odgłosie wewnątrz zsypuje się próchno
niewiele nas już teraz obchodzi i boli…
cicho…bo już się ptaki wyniosły za rzekę
w lesie nie ma radości…kornik gryzie ciszę
słuch wytężam …wysoko anioły obłoków
przelatują lecz wiatru muzyki nie słyszę…
grzebię w popiele lasu…suchy trzask korzeni
rdza zsypuje się w ziemię krwawą ciemną plamą
pod kamieniem już nie ma kropelki wilgoci
pod kolejnym to samo…to samo…to samo…
runie co chwilę martwe pokonane drzewo
umieramy powoli w kalekich kikutach
padamy coraz częściej odarci z nadziei
w wypalonych stuleciach…godzinach…minutach…
II
ptaki które spadają nie mają już skrzydeł
gdzie jest źródło co życie z pożaru ocali ?
w którą stronę obrócę zatrwożone oczy
tam łuna ciągle nowa za nami się pali…
Anioł Śmierci nad groniami przelatuje chmurą
w pelerynie łuny na skrzydłach halnego
lasu białe kości bieleją na zboczach
w imię ojca i syna i ducha obcego….
Olza cieknie jak z rany czarna brudna krew
z krajobrazu co opuchł w miejscu zakażenia
na brudnym prześcieradle potarganej mgły
dolina cicho kona w bandażach milczenia
sarna co oszalała jak pies za mną idzie
i liże mnie po rękach pokrwawionym pyskiem
przyklękamy wśród lasu z zaciśniętym gardłem
człowiek i zwierzę odtąd nagle sobie bliskie…
III
wiem że już się w fioletach stroją za mną drzewa
i zachód już zapala ostatnie latarnie
światło leje się w ciemność ostatnim wyzwaniem
zanim mrok je na wieczność w bemolach ogarnie
nad górami ostatnie złocą się obłoki
w dolinie długie cienie ruszają pochodem
zarzuć mi na ramiona ciepły płaszcz ufności
zanim powieje z dolin przejmującym chłodem
stoję nakryty niebem w samym środku ziemi
srebrnym batem meteor przecina firmament
trwam wpisany w Beskidy wiarą i modlitwą
nim obrócę ostatnią kartkę wieczne Amen…
widzę Cię jak przyklękasz z bladą cichą twarzą
jak przebiśnieg niewinna z pochyloną głową
dzwon uderza z arytmią nim się rozkołysze
wielkim krokiem co idzie śpiewnie i miarowo…
zostań bo ja tym mostem musze przejść samotnie
będę czekał na Ciebie już po drugiej stronie
gdzie dzwonów już nie słychać a na progu nieba
Bóg wyciąga troskliwie swoje dobre dłonie…
NIEZALEZNY ZAKLAD POETYCKI. Kubalonka. Naród,który sie oburza,ma prawo do nadziei, ale biada temu,który gnije w milczeniu. Cyprian Kamil Norwid