Nie mieszkamy w raju, niestety – mieszkamy tu i teraz
Być może przez przypadek, a może z wyboru, zamieniłem małe przyduszane na wolnym ogniu pieprzonych układów i układzików wzajemnego lizusostwa i w dupę włażenia powiatowe miasteczko z zatęchłą, też powiatową, atmosferą podobną jak wrzodziejące od syfilisu ciało towarzysza Lenina, na miasto większe, na duże miasto o dużych możliwościach.
W małym miasteczku o powiatowej mentalności wszyscy wszystkich prawie znali i prawie o wszystkim wiedzieli. Ton i dynamikę rozwoju nadały układy i układziki. To one decydowały, kto i jak długo będzie na wozie, a kto pod wozem będzie zdychał wolno i w cierpieniach. Małe miasteczka z powiatowym zaduchem: były partyjniak, biznesmen – najczęściej były esbek, albo ktoś z rodziny, skorumpowany sędzia i prokurator, gliniarz o mentalności bandyty, bandyta, który nigdy i nikomu się nie kłania, pisarczyk pozostający w dobrych układach z powiatowym zaduchem, urzędnik ten ważny, który ma klucz od szuflady i decyduje – na polecenie tych wymienionych wcześniej – komu przyznać, a komu odmówić koncesji lub pozwolenia, i ksiądz, który niekoniecznie stroni od owej czeredy spijającej nektar i wyżerającej miód z państwowego ula.
W dużym mieście jest inaczej. Mniej na oczy się ciśnie tego, co samo pcha się w oczy w małym miasteczku o powiatowej mentalności przydrożnej prostytutki. W dużym mieście wojewódzkim przydrożne prostytutki mają klasę i zanim się połapiesz kto zacz, to wpierw możesz pomyśleć, że to sama kulturalna inteligencja. W dużym mieście łatwiej ukryć się w tłumnie i zatracić swoją tożsamość. W dużym mieście nawet deszcz pada inaczej – potrzeba go znacznie więcej choćby po to, aby kurz zmyć z licznych parapetów.
W małym powiatowym miasteczku kurz z parapetów wycierają łokciami stare babcie, które wszystko o wszystkich muszą wiedzieć. I wiedzą. Tylko czasem pamięć im szwankuje jak natrafiają na jakieś znaczące nazwisko lub ekscesy lokalnego księdza, za którego dałby się żywcem pochować, a najchętniej zgwałcić, bo on ksiądz – wysłannik samego Boga i robić może co tylko zechce.
W dużym mieście nie wiem kto jest kim, kto w co wierzy i gdzie chodzi, komu jest coś winien, a kto jemu coś winien jest ktoś. Zupełnie inaczej jak w małym powiatowym mieście, w którym ton i dynamikę nadają urzędnicy o mentalności powiatowej tak bardzo jak bardzo potrafią być powiatowe klimaty opuszczonej podrzędnej stacji kolejowej, która straszy napisem – jebać żydokomunę
Kiedy patrzyłem na ten napis zastawiałem się –po co jebać, po co komuś robić dobrze i babrać się w takim szambie? Nie jebię żydokomuny – dbam o swój komfort psychiczny i zdrowie. Ja co najwyżej pierdolę wszystko po całości, i dalej idę spokojnie, nie zarzucając łbem na lewo, czy prawo.
O polityce i rządzących można powiedzieć wszystko, ale po co skoro polityka i rządzący i tak się nie zmienia, nawet gdy zmieniają się w polityce nazwiska dalej jest tylko jedno – koryto i to wszystko, co do niego się wlewa i wsypuje. Dwa lata w sejmie wystarczy, aby siebie i swoich najbliższych urządzić na całe życie bez oglądania się na to, czy kryzys ma mały, czy wielki głód.
W małym, pierdolonym, powiatowym miasteczku, lokalne prostytutkina urzędzie zajmują się realizowaniem odgórnie narzuconej linii politycznej, są nieusuwalne, są jak wilgoć, która jak raz wejdzie, to przeniknie w głąb do samych fundamentów. W dużym, nie wiem jak bardzo pierdolonym mieście wojewódzkim, jest deczko inaczej – tam się ląduje w nagrodę z polecenia ważnych ludzi. Kim są ważni ludzie, to już zupełnie inna bajka. Ważne, że polecenia ważnych ludzi, ludzie mniej, albo wcale ważni, nie są w stanie podważyć – respektują wszystko bez najmniejszego szmeru.
W dużym mieście wojewódzkim musi być dobrze skoro marzeniem tych z małych miasteczek o prowincjonalnych nawykach i takim myśleniu jest wyrwanie się za wszelka cenę z tej zagnili. Małe powiatowe miasteczko jest dobre dla sołtysa, albo zupełnego kabotyna, któremu wydaje się, że ma władzę.
W dużym mieście wojewódzkim mają schrony przeciwlotnicze i bunkry, to na wypadek nieprzewidywanego zdarzenia, kiedy sąsiadom kolejny raz poligon popierdoli się z Polską. Schrony są zapewne po to, aby przetrwać do czasu kiedy nadejdzie sojusznicza pomoc. Zawsze do Polski przychodzi – wahadłowo, raz ze wschodu, a potem z zachodu naprzemiennie udzielają pomocy maszerując wytrwale z Berlina do Moskwy i z powrotem.
Potem jakiś cwel zza oceanu, albo dobry sąsiad, dajmy na to, ten od podawania pomocy na końcu bagnetu, powie, że u nas są polskie obozy koncentracyjne.
No, ale wiadomo, cwel to pedał, który ukrywa swoje prawdziwe oblicze, podobnie jak dobry sąsiad, który zapomniał, że kiedyś wpadł na chwilkę i poprzestawiał wszystko do góry nogami (i nogami do przodu z głową z prześwitem na wylot też zostawił w ilości małego państwa nie żałując kul i gazu) zabrał co nie swoje i zapomniał oddać, a co dopiero zapłacić.
Łatwiej było pod stołem przekazać kilka walizek dla fachowców od poprawiania faktów i faktów w historii. Ot, polityka.
W małym miasteczku schrony są cztery. Jeden u prezesa sądu, drugi u prokuratora, trzeci ma komendant powiatowej policji, a czwarty. Czwarty jest tajny i nikt nie wie, gdzie i u kogo się znajduje. Schrony, w małym pierdolonym powiatowym miasteczku, służą do przechowywania pieniędzy z depozytów i kwitów zastawnych na okoliczność kupienia czegoś, czego oficjalnie (i legalnie) kupić się nie da.
Małe miasteczko generalnie jest inne od dużego miasta z wojewodą na urzędzie. Różni je wszystko, włącznie z kulturą. Nie to, że w małym miasteczku nie ma pieniędzy na kulturę tylko to, że w zapyziałych dziurach boją się kultury i tego co za sobą niesie.
Kiedyś, jak jeszcze żyłem na bezdechu w takim małym miasteczku, chciałem drogą legalnego zakupu nabyć kwartalik literacki – nigdzie nie było. Kwartalnik nabywałem za pośrednictwem poczty polskiej, która z nazwy jest już tylko polska, podobnie jak wszystko inne.
W dużym mieście wojewódzkim stoją okrągłe słupy ogłoszeniowe, na okrągło obklejane tym, co wydarzy się już za chwilę. Taki jeden słup, a ściślej rzecz ujmując to co na nim zostało naklejone jako oferta kulturalna, dajmy na to na najbliższy piątek i sobotę, wypełnia cały kulturalny rok kalendarzowy małego miasteczka.
W małym miasteczku o powiatowym lekarzu-chirurgu legendy krążą dłuższe niż historia powiatu. Być może po to jest ten tajny czwarty schron przerobiony na bunkier.