Każdy z nas ma prawo zamknąć okno, gdy słyszy hałas z ulicy … ale prędzej, czy później musimy wyjść z domu i wpaść w sam zgiełk życia. A więc może lepiej nauczyć sie żyć w tym hałasie.
Jeżeli zamieszczam coś publicznie, muszę być przygotowany na różne reakcje – również te skrajne, w rodzaju naruszających godność osobistą. I w gruncie rzeczy pozostaje tylko akceptowanie ich istnienia.
Swego czasu próbowałem eksperymentować w takich sytuacjach: zmieniać rytm, tryb, argumentację, perswadować, grozić itp. Ale doszedłem do wniosku, że to nic, lub prawie nic nie zmienia. Jeśli już ktoś jakiś jest, to z reguły nadal taki będzie. I nawet można to traktować jako pewną stałą, choć czasami trudną do zaakceptowania wartość samą w sobie.
Myślę, że nie w walce jest rozwiązanie – chociaż jak kto lubi, niech walczy. Bo te boje na słowa, są całkiem ciekawe z punktu widzenia postronnych obserwatorów – i tak pewnie myślą administratorzy portali. Prasa bulwarowa np. lubuje się w różnych skandalach i kłótniach – by zwiększyć swój nakład.
Zaczynam dostrzegać potrzebę czegoś innego – akceptacji. Ale akceptacji w znaczeniu przyznawania racji temu, który mnie np. obraża. Bo tak naprawdę obraża on moje ego, ubrane w godność i dumę. Rani więc mój egoizm, który jak hydra ma wiele głów. Stosuję w swoim życiu metodę człowieka-nikt, który stara się wyzbyć swoich egoizmów i w ten sposób być niewidoczny dla ciosów. Niektórzy mogą to nazwać chowaniem głowy w piasek. Ja odczuwam to jako obserwowanie z brzegu, kotłującego się morza.
Wiem, że mówiąc – masz rację – niewiele zmienię. Ale być może jest to klucz, do znalezienia przyczyny tej lub innej nienawiści (zacietrzewienia). Poprzez obserwację.
(…) Zobacz: Pada deszcz, ale ty nie chcesz zmoknąć i otwierasz parasol. Ale przy silnym wietrze i on ciebie nie uchroni. Więc zadam pytanie: Dlaczego jest deszcz? Czy dlatego, żeby nas ranić?
On po prostu jest. I tak samo jest z ludźmi. Oni po prostu są – różni. Różne historie za nimi stoją. Różne radości i cierpienia. Różne sytuacje życiowe sprawiły, że posługują się słowem i myślą tak a nie inaczej. Możemy ich odrzucić. Możemy im zakazać być z nami. Ale czy to będzie sprawiedliwe? Czy rozwiążemy w ten sposób ich-nasz problem? Każdy z nas ma prawo zamknąć okno, gdy słyszy hałas z ulicy … ale prędzej, czy później musimy wyjść z domu i wpaść w sam zgiełk życia. A więc może lepiej nauczyć sie żyć w tym hałasie?
* * *
Wydaje mi sie, że ciagle tkwimy w przekonaniu, że Bóg posługiwał się językiem i frazowaniem takim jak człowiek. Skoro jest wszechmogący to i w jakimś sensie niepoznawalny (nieodgadniony) i przypisywanie mu w działaniu logiki ludzkiej jest przesadą. Jedyną siłą wiążącą nas z nim, jedyną drogą kontaktu jest miłość. Ta intuicyjna, bo ta ubrana w słowa nie może być prawdziwa, ponieważ słowa są niedokładne (prawie każde ma wiele znaczeń – wystarczy sprawdzić w słowniku).
Adam i Ewa, wąż i jabłko – stosując ludzką logikę, dochodzimy do wniosków różnorodnych – czasami wewnętrznie sprzecznych. Albo to kara, albo to podstęp, albo to współdziałanie, albo celowa gra itd. itp. Nic co słowem opisane nie może być (wyłącznie) prawdziwe. Pozostaje nam odczuwanie. Odczuwanie Boga nie jako słowo, ale jako … miłość (musiałem to w końcu powiedzieć, haha …).
* * *
Błądzę więc jestem. Jestem – bo błądzę.
Nie jesteśmy w stanie unikać tzw. błędów. Piszę – tak zwanych – ponieważ określenie (definicja) błędnego postępowania jest względna. To co dobre dla jednego nie musi być dobre dla drugiego. Pewne schematy, umowy zawarte w grupie ludzi, decydują o tym co należy uznać za błąd a co nie. Różne grupy ludzi (narody), mają różne, choć często podobne schematy. To samo dotyczy kary za błędy. W jednych krajach za błąd-kradzieży odcinają rękę, a w innych dają tylko grzywnę. Gdyby Breivik żył w jednym ze stanów USA dostałby karę śmierci, w Norwegii grozi mu maksymalnie 21 lat więzienia – za zabicie 77 ludzi!
Skoro prawo jest na swój sposób względne to i pojęcie błędu staje się relatywne.
Gdy błądzę, odkrywam życie. Życie poznaję metodą prób i błędów. Czy istnieją osoby kompetentne, które mogą mi jakoś pomóc przez to życie przejść? Oczywiście! Ale są to osoby (zbiorowiska osób) względnie kompetentne – tylko w danym miejscu, danym czasie i danych okolicznościach. Nie ma osób bezwzględnie kompetentnych. Gdy idę do dentysty by wyleczył mój ząb, wiele zależy od zasobu moich kieszeni. Jeden mi ząb od razu wyrwie, drugi zacznie go leczyć, a trzeci zaproponuje protezę … I tak jest z każdym naszym działaniem – kompetencja jest zjawiskiem o cechach prawdopodobieństwa, a nie całkowitej pewności.
Weźmy ścieżkę w lesie prowadzącą do stawu, którą dobrze znasz. Prawdopodobnie dojdę do stawu, jeśli nic nie stanie się, co temu przeszkodzi. Okoliczności (czas i miejsce) decydują o wyniku działania a nie idealizacja. A idealizacja, jest tylko słowem. Pojęciem, którym posługujemy się by nadać znaczenie zjawiskom życia. Co więcej, jest pojęciem niedokładnym, bo w konfrontacji z realną sytuacją często traci swoją prawdziwość.
Wbrew pozorom więc, nawet w naszym świecie makro, obowiązuja zasady ze świata kwantowego.
* * *
Nie można wyjść poza słowa, jeśli nawet chce się powiedzieć coś o zjawisku pozasłownym (np. odczuwaniu, logice, miłości …). Przestrzeń słów bowiem, jest powierzchnią sfery, na której od każdego dowolnego punktu-słowa, można dojść do dowolnego innego punktu-słowa. A więc nie istnieje pojęcie bezwzględnie początkowe lub podstawowe. Istnieją tylko nazwy własne i połączenia między nimi. Gdyby ktoś zapytał kto (co) to jest Mirosław Gwizdalewicz – czyli dwa słowa skladające się z kombinacji spólgłosek i samogłosek – otrzymałby nieskończenie wiele odpowiedzi. Tak jak nieskończenie wiele jest punktów na powierzchni sfery. Jedne byłyby bardziej prawdopodone a drugie mniej. A to zależało by wyłącznie od wielkości otoczenia punktu-słowa na sferze.
* * *
O autonomizacji bytów wyobraźni.
Rzeczywiście, jak coś wymyślam, widzę jakby siebie poza mną, w innym wymiarze, dokonującego aktu twórczego. Coś, co jest tworem mojej myśli, zaczyna żyć niezależnie. Wizualizuje się w przestrzeni gdzieś obok nas. Myślę, że przyczyna tego, ukryta jest w sposobie dokonywania aktów poznawczych przez człowieka, który zawsze stara się najpierw coś zobaczyć, zanim uzna to za odkrycie. Wszystkie modele budowy atomu mają cechy czegoś, co jest człowiekowi bardziej lub mniej znajome: model atomu Bohra – to system planetarny, model atomu Thomsona to "ciasto z rodzynkami", model atomu kwantowy – to "bańki mydlane" prawdopodobieństwa.
Kiedyś postawiłem taką tezę, że człowiek nie może wymyślić czegoś, czego nie ma w sobie. Innymi słowy – paradoksalnie – może wymyślić tylko to, co już zna. Nawet najbardziej wymyślne dzieła science-fiction mają elementy zachowań, postaw ludzkich.
Ale, wracając do autonomizacji – ona dzieje się w przestrzeni i czasie. A przestrzeń to grawitacja (mówimy: grawitacja zakrzywia przestrzeń; mówimy też że, światło daje jasność; jasność = światło; przestrzeń = grawitacja).
Światło przemierzając przestrzeń ją rozświetla. A więc światło rozświetla grawitację. I właśnie taki obraz widzimy w naszej wyobraźni: niezależny twór, powstały z połączenia promieni światła i przestrzennej grawitacji.
I zadam pytanie: gdzie ten twór widzimy, z przodu, czy z tyłu głowy? Oczywiście z przodu, chociaż wyobraźnią łatwo możemy go w przestrzeni przemieszczać. A dlaczego z przodu? Czyżby mózg działał jak zwierciadło, dla światło-grawitacji …?
To tylko dywagacje, błądzącego poszukiwacza prawdy (której nie ma).