„Dusza tego ludu jest dobra, zło zostało tutaj importowane”.
Dylettanti mają również, a może przede wszystkim, POLSKIE OBOWIĄZKI.
Świetny wywiad z panią dr Teresą Kretkowską – Kiersnowską, który znalazłam, szukając materiałów ziemiańskich.
POLECAM!!!
[Został zamieszczony w "Niedzieli" nr 51/2003.]
Teresa Kiersnowska
Ur. (z domu Kretkowska) 15 września 1926 w Smólsku pod Włocławkiem, w majątku swoich dziadków ze strony matki (majątek dziadków ze strony ojca – Grodno – leżał na Kujawach).
Do wybuchu II wojny światowej mieszkała i wychowywała się w majątku Parski, koło Łęczycy (to do niego po ślubie wprowadzili się rodzice). Tam też pobierała, wraz z siostrą, pierwsze nauki. W 1938 roku trafiła do szkoły przy klasztorze Sacrí¨ Coeur w Polskiej Wsi pod Pobiedziskami koło Poznania.
Tuż po wybuchu II wojny światowej rodzina została aresztowana i trafiała do kolejnych więzień: w Turku, w Kole, a na koniec Bochni. Po uwolnieniu dotarła do Warszawy i mieszkała u różnych krewnych. Następnie matka Teresy Kiersnowskiej otrzymała zaproszenie do dworu rodziny w grójeckim, Dańkowa, a ojciec otrzymał posadę zarządcy majątku w Mogielnicy. Teresa Kiersnowska w tym czasie trafiła do szkoły Sióstr Niepokalanek w Szymanowie, a następnie Sióstr Nazaretanek w Warszawie. Stamtąd, tuż przed wybuchem Powstania Warszawskiego, wróciła do Dańkowa. Po przejęciu dworu przez Sowietów rodzina przeniosła się do Mogielnicy.
Po zakończeniu II wojny światowej Teresa Kiersnowska wraz z ojcem wyjechała na Śląsk. Ojciec otrzymał posadę osoby odpowiedzialnej za przejmowanie majątków i osiadł w Opolu. Po pewnym czasie dołączyła do niego żona z młodszą córką (siostrą Teresy Kiersnowskiej). Po śmierci męża powróciła do Warszawy.
Jeszcze w 1945 roku Teresa Kiersnowska wyjechała do Kielc, by w tamtejszej szkole Sióstr Nazaretanek kontynuować przerwaną naukę. W tym też roku zdała maturę i wyjechała do Krakowa studiować historię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po roku studiów przeniosła się na archeologię. W tym czasie poznała Ryszarda Kiersnowskiego – studenta historii. Wkrótce pobrali się.
Z Krakowa małżeństwo przeniosło się do Zalesia pod Warszawą. Teresa Kiersnowska pracowała w Muzeum Archeologicznym (m.in. na wykopaliskach w Czersku, Błoniu). Specjalizowała się w historii Mazowsza. W Zalesiu urodziły się dzieci: Hubert i Małgorzata. W 1963 rodzina przeprowadziła się do Warszawy, na Sady Żoliborskie. Teresa Kiersnowska pracowała w Instytucie Historii (w Zakładzie Kultury Materialnej). Ryszard Kiersnowski, aż do śmierci, także pracował w Instytucie Historii i zajmował się, m.in., historią pieniądza w Polsce.
http://www.audiohistoria.dsh.waw.pl/audiohistoria/web/swiadkowie/osoba/id/353
http://www.niedziela.pl/artykul_w_niedzieli.php?doc=nd200351&nr=29
Korzenie
Utracone dziedzictwo
Z dr Teresą Kretkowską-Kiersnowską rozmawiała Ewa Polak-Pałkiewicz
Z dr Teresą Kretkowską-Kiersnowską – ostatnią właścicielką staropolskiego dworu w Polsce Centralnej, współredaktorem Słownika biograficznego „Ziemianie polscy XX wieku” – rozmawia Ewa Polak-Pałkiewicz
Ewa Polak-Pałkiewicz: – Jest Pani przedstawicielką warstwy społecznej, która przez kilka stuleci tworzyła właściwą elitę Rzeczypospolitej. W czasie II wojny światowej i w okresie władzy komunistycznej elita ta była prześladowana i poniosła najdotkliwsze – obok Kościoła katolickiego – straty. Dziś ziemiaństwo w Polsce praktycznie nie istnieje, choć istnieją środowiska skupiające dawnych właścicieli ziemskich i ich rodziny. Proszę powiedzieć, czym był dla Pani i Pani rodziny ten okres, gdy ziemiaństwo za swoją służbę Rzeczypospolitej i za swoją obyczajową odrębność zapłaciło najwyższą cenę?
Teresa Kretkowska-Kiersnowska: – Istotnie, jeśli zestawimy dane liczbowe dotyczące ofiar II wojny światowej z poszczególnych grup społecznych, to okaże się, że ziemiaństwo było niszczone w najbardziej planowy sposób przez obydwu okupantów. Stanowiło bowiem istotną przeszkodę w ich planie zniewolenia Polski. Była to elita duchowo-intelektualna; z niej też rekrutowało się najwięcej żołnierzy, którzy przez całą wojnę walczyli z najeźdźcami. W oparciu o tę elitę można było po wojnie odbudować gospodarkę, naukę, kulturę. Ziemianie przecież, wraz z inteligencją polską ziemiańskiego najczęściej pochodzenia, byli grupą ludzi najlepiej wykształconych, zwłaszcza w dziedzinach mających związek z rolnictwem. Ci, którzy przeżyli, zostali skazani w rzeczywistości peerelowskiej na społeczny niebyt. W rodzinie Kretkowskich, herbu Dołęga, z której się wywodzę, osiadłej od pokoleń w Polsce Centralnej, na ośmiu żyjących przed wojną mężczyzn w latach 1939-44 zginęło pięciu. Jeden we wrześniu 1939, jeden nad Anglią, dwóch zamordowali Niemcy w Rypinie, jeden zginął w Katyniu. W okresie tzw. władzy ludowej rodzina, wyrzucona z własnych domów, musiała stawić czoła skrajnej nędzy. Ojciec mój był kilkakrotnie wyrzucany z pracy, Matka imała się najrozmaitszych zajęć, by zapewnić córkom wykształcenie. Udało się to dzięki temu, że była osobą bardzo aktywną, twórczą i wielkiej odwagi.
– Z biogramu Pani rodziców, zamieszczonego w słowniku „Ziemianie polscy XX wieku” (Wydawnictwo DiG oraz Instytut Historii PAN), wiem, że po zagarnięciu przez komunistów Państwa majątku, matka Pani początkowo prowadziła, wraz z kilkoma byłymi ziemiankami, spółkę handlową, zajmującą się kupnem i sprzedażą nasion. Gdy spółkę zlikwidowano, ukończyła kursy tkackie i założyła w Opolu warsztaty, gdzie młode Ślązaczki pod jej kierunkiem tkały unikalne wełniane samodziały. Gdy wełnę zaczęto reglamentować, musiała szukać pracy w PZU jako rzeczoznawca oceniający szkody w rolnictwie. Pracowała także w administracji miasta, a jako emerytka – w Bibliotece Miejskiej.
– Pewnym azylem dla ziemian, zwłaszcza dla młodzieży ziemiańskiej, która kontynuowała edukację w PRL, stała się nauka. Zajęcie nie przynoszące pieniędzy, ale dające pewne minimum autonomii, sprzyjające niekiedy niezależnemu myśleniu. Środowiskowa potrzeba wspierania się mogła się tutaj niejednokrotnie spełniać. Ja studiowałam archeologię, potem pracowałam w Muzeum Archeologii i w Instytucie Kultury Materialnej PAN.
– Wielu ludzi wychowanych na komunistycznej propagandzie utożsamia ziemiańskie pochodzenie z pewną wyniosłością wobec otoczenia. Tymczasem w biografiach ziemian, zamieszczonych w redagowanej przez Panią pracy, choćby członków Pani rodziny, podkreślony jest sposób bycia zgodny z określeniem „noblesse oblige”. O ojcu Pani czytamy, że był typem społecznika i zamiłowanym rolnikiem, „cechowała go skromność osobista, życzliwość i uprzejmość dla otoczenia”. Leon Kretkowski, stryj Pani, z rozmachem prowadzący różne dzieła społeczne, był „małomówny, skromnie ubrany, bardzo lubiany przez służbę”.
– Tym, co w istotny sposób wyróżniało warstwę ziemiańską – a o czym się dziś zapomina lub rozmyślnie fałszuje się historię – było zawsze poczucie odpowiedzialności za Ojczyznę i za rodzinę oraz poczucie honoru i własnej godności. Tego, że Ojczyźnie trzeba służyć, że trzeba o nią walczyć i ginąć za nią, gdy zajdzie potrzeba, Polacy uczyli się od ziemian. Zupełną niemal „białą plamą” w historii najnowszej jest zakres pomocy udzielanej przez polskie dwory Armii Krajowej. Bez zaplecza, jakie bohaterowie Polski Podziemnej znajdowali w majątkach, a przede wszystkim bez sieci bardzo ścisłych osobistych kontaktów, bez heroicznej postawy wielu ziemian nie mogłaby utrzymać się struktura tak dobrze zorganizowana, jak AK. Współczesna historiografia odsłania częściowo tę wielką epopeję wojenną, tę bohaterską kartę polskiego dworu noszącą wojenny – i powojenny – kryptonim „Uprawa – Tarcza”.
– Patriotyczne nastawienie większości ziemian ujmują także losy Pani rodziny. Pani dziadek – Ignacy Kretkowski urodził się na Pawiaku w 1863 r. Oboje jego rodzice więzieni byli za udział w powstaniu styczniowym. Pani ojciec w swoim majątku organizował przysposobienie wojskowe dla młodzieży z folwarku i z okolicznych wsi. We wrześniu 1939 r., nie doczekawszy się zmobilizowania, zgłosił się jako ochotnik do wojska. Później działał w AK.
– Prospołeczne nastawienie ziemian wynikało z ich poczucia odpowiedzialności za Ojczyznę i było traktowane jako naturalny obowiązek wobec niej. Jeden z moich stryjów, Mieczysław Kretkowski, z majątku Pokrzywnica w Łęczyckiem, w 1907 r. wraz z bratem Leonem sfinansował utworzenie Żeńskiej Szkoły Gospodarczej w Mirosławicach, w powiecie kutnowskim. Stryj Mieczysław zakupił także majątek Wały, by założyć tam szkołę rolniczą dla młodzieży wiejskiej. Nazwano ją „Mieczysławowem”. Szkoła wraz z internatem działała jeszcze po wojnie. Stryj stale się nią opiekował, wspierał finansowo. W czasie I wojny światowej sam dowoził do internatu żywność. Zastrzegł sobie wpływ na dobór nauczycieli. Bardzo typowe w owym czasie było zakładanie przez ziemianki Kół Gospodyń Wiejskich, których celem miało być podniesienie poziomu gospodarstw wiejskich, uczynienie wsi kwitnącą. Takie koła zakładała m.in. moja matka, jako przedstawicielka Związku Ziemianek Polskich. Zwracała przy tym uwagę na wartość tradycji, wprowadzała zapomniane stroje regionalne do uroczystości kościelnych i narodowych.
Drugi mój stryj, Leon Kretkowski, właściciel Baruchowa, Okien i Zakrzewa, wzorowy gospodarz, kształcił wraz z żoną Marią na swój koszt zdolnych synów pracowników folwarku. Wysyłał ich do szkół i na studia. Wśród tych chłopców był m.in. późniejszy biskup częstochowski Stanisław Czajka i prałat włocławski Walenty Zasada. Stryj pomógł też w ufundowaniu Żeńskiej Szkoły Gospodarczej w Marysinie. W Baruchowie pod pozorem ochronki zorganizował polską szkołę dla dzieci wiejskich, za co go później aresztowano. Jego żona – moja ciotka – Maria ze Strzeszewskich po śmierci męża w 1924 r. dalej prowadziła tę działalność pedagogiczno-opiekuńczą, za co bardzo ją tutaj kochano. Zapraszała na wakacje do swojego majątku dzieci robotników z Warszawy i Włocławka. To była zresztą pewnego rodzaju rodzinna tradycja. Od pokoleń rodzina Kretkowskich łożyła na Wyższe Seminarium Duchowne we Włocławku, w szczególności na utrzymanie i kształcenie ubogich kleryków oraz na pomoc klasztorowi franciszkańskiemu. Przez wiele lat moja babka, Maria z Piwnickich, organizowała u siebie letni wypoczynek dla dzieci z rodzin robotniczych z Warszawy, Radomia i pobliskiego Kowala.
– W pewnych rejonach Polski zaborcom udawało się niekiedy skłócić wieś z dworem. Z inspiracji Rosjan, w okresie powstania styczniowego zdarzały się nawet zabójstwa ziemian. Jednak były to tylko incydenty. Najwięcej zła dokonała stalinowska zinstytucjonalizowana nienawiść: grabienie majątków ziemian połączone z propagandą skierowaną przeciw ich właścicielom. Stalin artykułował wprost swój zamiar: „Polska wyrasta z kultury staroszlacheckiej i dlatego trzeba ją zmienić”. W istocie rzeczy chodziło o zagładę warstwy ziemiańskiej po to, żeby stworzyć w Polsce zupełnie inną kulturę i dokonać całkowitej przebudowy społeczeństwa. Maciej Rudziński we wstępie do książki „Dziedzictwo. Ziemianie polscy i ich udział w życiu narodu” (Znak, 1995) przypomniał, że: „Bierutowskie «nadania ziemi» były kamuflażem politycznym, który zmierzał do likwidacji ziemian, potem zaś – przez kolektywizację wsi – do likwidacji rolników indywidualnych (…). Żaden ziemianin rozparcelowanej (jeszcze przed wojną – przyp. E. P. P.) ziemi odbierać nie będzie, gdyż skutki prawne parcelacji są trwałe i nieodwracalne, a ziemianie wnoszą pretensje tylko do majątków upaństwowionych bez odszkodowania”. Pomija się do dziś milczeniem fakt, że ów komunistyczny „dekret o reformie rolnej”, na mocy którego zagarnięto ziemianom majątki, z września 1944 r., a więc, jak przypomniał M. Rudziński, „ogłoszony przed powstaniem ustawodawstwa PRL” – nie miał w świetle obowiązującej wtedy konstytucji II Rzeczypospolitej żadnej delegacji prawnej.
– Komunistom rzeczywiście chodziło o to, by wyrugować z życia narodu tworzone przez szlachtę i ziemiaństwo wzorce kulturowe, wrośnięte w polską ziemię dzięki temu, że układ dwór – majątek – wieś był tak bardzo w naszej historii i gospodarce trwały. Walka toczyła się także o pamięć przeszłości, o prawdę. Ziemiaństwo dziedziczyło wielowiekowe tradycje rycerstwa i szlachty, zapisane w naszej historii wspaniałymi kartami. Warto zwrócić uwagę, że komuniści, tak samo jak dawniej zaborcy, posługiwali się metodą rozniecania zawiści wobec ziemian. Zawiść była zawsze skuteczniejsza niż argumenty ideologiczne. Postawę zawiści wywoływał sam fakt niedostępności pewnych dóbr materialnych, pochodzeniowych. I oto dziś jeszcze, niekiedy, w trzecim pokoleniu wychowanym na ideologii reżimu sowieckiego trwa owa zawiść, że ktoś ma pochodzenie, herb, nazwisko – to wszystko, co nadal postrzegane jest jako wartość. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że ludzie wychowani przez sowiecki aparat nie są w stanie oddać nawet tych małych, zniszczonych dworów prawowitym właścicielom. A przecież to, co stało się po wojnie w Polsce, było jedną z największych krzywd społecznych. Ziemianom zabroniono nawet osiedlać się na terenie powiatów, w których znajdowały się ich majątki. Nawet do tego małego okrojonego kawałka ziemi nie pozwalano im wrócić. Trzeba jednak pamiętać o tym, co powiedział bp Roman Andrzejewski podczas ubiegłorocznej uroczystości poświęcenia Gimnazjum na Kujawach i nadania mu imienia Marii Kretkowskiej: „Dusza tego ludu jest dobra, zło zostało tutaj importowane”.
– Czy istnieje, zdaniem Pani, szansa na odrodzenie się etosu ziemiańskiego w Polsce? Myślę tu o odtworzeniu środowiska społecznego, które postawi sobie za cel nie tylko „dorobienie się”, ale będzie miało poczucie misji kulturowej, patriotycznej, cywilizacyjnej, na wzór dawnej polskiej elity.
– Bardzo trudno wyobrazić sobie dziś „nowe ziemiaństwo”, zwłaszcza gdyby miało się składać z owych „dorobkiewiczów na cudzym”. Choć może ich prawnuki zechcą szukać dobrych wzorów dla siebie i być może staną się kiedyś nową elitą. Dziś rola ta przypada dobrze wykształconej inteligencji, która potrafi iść pod prąd i świadomie pielęgnować będzie swoją kulturotwórczą rolę, przyjmując zarazem postawę służby społecznej. Dla mnie osobiście najbliższym dziś środowiskiem społecznym – poza moim, ziemiańskim – są chłopi. Mimo że odczuwam też bardzo mocno różnice. Boli mnie stosunek rolników do przyrody, bezmyślne niekiedy wycinanie drzew, brak dbałości o estetykę najbliższego otoczenia. Pomimo to widzę gorące przywiązanie chłopów do ziemi, i to nas łączy.
– Mimo że ziemianie nie zdołali w III Rzeczypospolitej odzyskać swoich domów, w kulturze zaznacza się coraz silniej obecność historycznego dorobku ziemiaństwa. Ukazuje się sporo wspomnień, a nawet monografii poszczególnych rodów, pojawiają się prace historyków sztuki. Coraz pełniejszy jest obraz najnowszych dziejów ziemiaństwa, m.in. dzięki pracy, którą Pani współredaguje (szósty tom ukazał się w ubiegłym roku). To wszystko może zapowiadać, że kolejne pokolenie urodzonych po wojnie Polaków nie będzie tak łatwo padać ofiarą mitów i stereotypów na temat ziemiaństwa, nad którymi usilnie pracowali peerelowscy historycy, ale także niektórzy pisarze, i to ci najbardziej okrzyczani, oraz artyści filmowi. Jednocześnie silnym akcentem powraca „styl ziemiański”, m.in. w architekturze, jako rodzaj zbiorowej tęsknoty za wzorami, które są wciąż kulturowo nośne, ale także jako wyraz pewnej mody.
– Moda ma to do siebie, że jest powierzchownym naśladownictwem. Oczywiście, można zrozumieć sens pragnienia posiadania „przeszłości”. Jest ono często tak silne, że z braku własnych pamiątek wiesza się cudze portrety, które przedstawia się gościom jako „antenatów”, w ramkach umieszcza się fotografie nabyte za znaczne sumy. (Znam przypadek, gdy ktoś wykradał stare fotografie i sprzedawał je jako swoje). W latach wcześniejszych, gdy rozpoczynał się pewien snobistyczny zwrot ku stylowi ziemiańskiemu, najtrudniejszym problemem okazały się być dla klasy nowych posiadaczy… parki. Komuniści nie wiedzieli, do czego służy park. Rozumieli, co znaczy mieć piękny dom, ale spędzać czas w parku?… Trzeba pamiętać, że najważniejsze atrybuty kultury ziemiańskiej nie zostaną nigdy odtworzone drogą naśladownictwa ani gromadzenia pewnych dóbr materialnych. Ziemiaństwo posiadało swoją bardzo odrębną i bogatą kulturę życia. Liczył się w niej też gest, pewna rycerskość.
– „O drzewach parkowych mówiono często, że pamiętają dawne zdarzenia, dawnych ludzi – mówiła Pani na wykładzie poświęconym dworowi polskiemu jako przekaźnikowi tradycji ojczystej. – Niekiedy nosiły ich imiona, były rówieśnikami osób, które się tu właśnie narodziły. Ta rola dworskich ogrodów, jakże odmienna od roli publicznych parków miejskich, tworzyła swoistą ekosferę, zastrzeżoną dla mieszkańców dworu. Stawały się one dalszą częścią domostwa, rozszerzonego o większe lub mniejsze aleje, przybierając rolę zaufanego powiernika, o własnym zasobie słów i znaków. Być może ten swoisty kod powodował, iż w dobie zniszczenia ofiarą padały w pierwszej kolejności właśnie obalone drzewa, będące, tak jak portrety wewnątrz dworu – substytutem obalonych ludzi”. Dziś resztki dworskich parków, okaleczone, zdewastowane, są smutnymi pomnikami barbarzyństwa, jakie przetoczyło się przez polską ziemię. Wracając jednak do losów Pani rodziny – pomimo przeszkód i niesprzyjających okoliczności, przede wszystkim braku ustawy reprywatyzacyjnej, ma Pani szansę odzyskać swój dwór rodzinny. Jak to się potoczyło?
– Zawdzięczamy to łasce Boskiej. Dwór przetrwał fizycznie dlatego, że został odłączony od ziemi, nie mógł być traktowany jako obiekt umożliwiający działalność gospodarczą. Urządzono w nim szkołę; ziemia, na której stał, przeszła na własność gminy. Kiedy szkoła przeniosła się do nowego budynku, władze gminy pozwoliły nam zamieszkać w naszym dworze. Cała rodzina spotyka się tutaj, próbujemy porządkować teren, ratować, co się da. Spotkaliśmy się z życzliwością zarówno gminy, jak i konserwatora zabytków. Wiele życzliwości zaznaliśmy także w czasie wystawy poświęconej ocalałym pamiątkom naszego rodu, którą zorganizowało Muzeum we Włocławku. Pokazywano tam, obok średniowiecznych militariów, portretów i fotografii, także przedmioty codziennego użytku należące do rodziny, będące przeważnie w muzeach. Wśród nich – wyprawkę niemowlęcą z XIX wieku. W rodzinnym pałacu w Baruchowie jest dziś siedziba gminy. Fakt, że członkowie mojej rodziny wychowywali dzieci na księży, lekarzy, społeczników, staje się coraz powszechniej znany i sprawia, że otacza nas w naszych stronach rodzinnych dobra społeczna atmosfera. W czasie nadania Gimnazjum w Baruchowie imienia Marii Kretkowskiej – była to piękna uroczystość, z udziałem ok. 6 tys. osób – bp Roman Andrzejewski przypomniał przeszłość mojej rodziny, postaci wielkich społeczników z samą ciotką Marią Kretkowską na czele. Jest ona, można tak rzec, pewnym symbolem. Sama będąc bezdzietna, miała wobec dzieci wiele serca. Uczyła zresztą wszystkich, jak kochać ludzi. Jej praca o prowadzeniu i zakładaniu ochronek, w wielu punktach zaskakująco aktualna, jest cennym przewodnikiem, świadectwem mądrości pedagogicznej i wrażliwości na los najsłabszych.
– Dziękuję Pani za rozmowę.
/Tych kilka powyższych fotografii nie łączy się z rodziną p. dr Teresy Kiersnowskiej – Kretkowskiej./
Niby z porzadnej rodziny, a do komedyantów przystala. Ci artysci...