Bez kategorii
Like

Gazetka na Dzień Dziecka

01/06/2012
628 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
no-cover

Młoda pani od polskiego została poproszona do gabinetu pana dyrektora. Pan dyrektor nie wstał na jej widok, był nachmurzony.

0


Młoda pani od polskiego została poproszona do gabinetu pana dyrektora. Pan dyrektor nie wstał na jej widok, był nachmurzony.
– To był pani pomysł? – skrzywił się niemiłosiernie.
– No tak – jąkała się młoda pani od polskiego. – Ale wie pan, dzień dziecka, myślałam też o tym, żeby zachęcić rodziców małych dzieci, żeby zapisali swoje dzieci do naszej szkoły… A kto może lepiej zachęcić niż dzieci, nasi podopieczni?
– Miałem sygnał, że szósta a uprawia czarny piar – przerwał jej pan dyrektor.
– Uprawiali, ale obiecali, że tego już nie zrobią – zapewniła młoda pani od polskiego.
Było to tak: na początku Łukaszek, Gruby Maciek i okularnik z trzeciej ławki   chodzili i opowiadali rodzicom małych dzieci jak to strasznie z tej placówce edukacyjnej. Ale na widok maluchów rozglądających się z zachwytem po budynku, pakujących palec do buzi i sepleniących "ale fajna ta śkoła" poddali się. A okularnik nawet jednego takiego neofitę pogłaskał po głowie. I to właśnie młoda pani od polskiego chciała powiedzieć panu dyrektorowi, ale nie zdążyła, bo do drzwi gabinetu ktoś zastukał mocno i głośno.
– Ała! Zostaw moją głową, ty gruba… – rozpoznali glos okularnika zza drzwi. Młoda pani od polskiego westchnęła i poszła otworzyć. Łukaszek i Gruby Maciek stukali głową okularnika w drzwi.
– Co wy… – załamała ręce ich wychowawczyni.
– Przyszliśmy powiedzieć, że do naszej klasy przyszedł dementor! – krzyknął Łukaszek.
– Z kuratorium czy z ministerstwa? – pan dyrektor pobladł i wstał poprawiając krawat.
Najpierw młoda pani od polskiego wytłumaczyła mu kto to jest dementor, a potem wytłumaczyła mu, że może wpisać jej uczniom nagany "za robienie sobie jaj z dyrekcji".
– Jeszcze miesiąc – westchnął pan dyrektor patrząc na kalendarz, na którym datę zakończenia roku szkolnego miał zakreśloną czerwonym pisakiem.
– To co, idzie pani zobaczyć tego dementora? – przypomniał Łukaszek.
– Nie wolno tak mówić – zwróciła mu uwagę polonistka. – Idę!
– Ja też – zdecydował pan dyrektor.
I poszli. W klasie, częściowo wypełnioną szóstą a, stał jakiś pan i rozsiewając wokół siebie nastrój posępnego nieszczęścia rozmawiał z uczniem na wózku, czyli Sajmonem.
– …jesli rodzice naprawdę dali ci tak na imię, to są głupcami depczącymi Polskę, polską tradycję, i w ogóle są zdrajcami. O! nowi – zauważył wchodzących Łukaszka i spółkę. – Jak macie na imię?
– Łukasz.
– Maciej.
– To jeszcze gorzej – posępny pan nie pozwolił nawet dojść do głosu okularnikowi. – Jest teraz taka moda, na te imiona. Zosie, Marysie. To ma ckliwie chwycić za serce i odwrócić uwagę od faktu, że wasi rodzice są tacy sami albo i gorsi. Ale nie o tym chciałem mówić. Państwo są tutaj nauczycielami, prawda? Dlaczego wykorzystujecie dzieci w reżimowej propagnadzie? Proszę mówić, ale ostrzegam, że znam odpowiedź.
Młoda pani od polskiego zaniemówiła owiana atmosferą grozy.
– Jakiego reżimu? – spytał z wysiłkiem pan dyrektor walcząc z atmosferą beznadziejnego smutku roztaczaną przez jego rozmówcę.
– Proszę pana, przecież jest to państwowa szkoła, a więc działająca na podstawie wytycznych rządu. Oczywiście, może pan utrzymywać, że obecny rząd nie jest reżimem i działa na korzyść kraju. Ale w takim razie jest pan albo głupcem, albo bandytą. A wtedy w obu przypadkach nie chciałbym z panem rozmawiać.
– Acha – powiedział zdezorientowany pan dyrektor. – Ale jak my niby dzieci wciągamy…?
Posępny pan podszedł do okna i je zamknął. W klasie zrobiło się jeszcze bardziej przygnębiająco.
– Proszę – pokazał gazetkę ścienną pełną rysunków wykonanych przez szóstą a. – Co my tu widzimy? Gazetka ścienna. Wszystkie rysunki podpisane "szósta a". Od razu widać, że liczy się tylko i wyłącznie interes szkoły. Spytacie: "Skąd?".
– skąd? – spytali chórem Łukaszek, Gruby Maciek i okularnik.
– Ja mam pewność, że w tym nie ma dobrych intencji.
– Ale skąd? – odezwała się zrozpaczona polonistka.
– Ja myślę! – odparł dumnie posępny pan i zrobiło się jeszcze posępniej. – Ja myślę, że za każdym słowem, gestem, czynem dyrekcji i grona pedagogicznego kryje się czysty interes szkoły. Spójrzcie na te nędzne bohomazy. Toż to propaganda tej placówki w najnędzniejszym z nędznych stylów. Ja mam dzieci i one rysują o wiele lepiej. Ale oczywiście nikt je nie zaprosił, żeby tu powiesiły swoje rysunki.
– Nie chodzą do naszej szkoły, prawda? – upewniał się pan dyrektor.
– Tak, nikt ich tu nie zna – przyznał pan i kolejna fala zwątpienia w gatunek homo sapiens rozlała się po klasie. – Bez znajomości ani rusz. Widać od razu, że dyrekcja i rodzice grają w jednej drużynie.
– To nieprawda – zaperzył się pan dyrektor.
– Nie ma sensu temu zaprzeczać, bo tak jest, i ten kto patrzy, to to widzi. A ten kto to neguje to albo glizda albo tasiemiec – powiedział z mocą pan posępny, a od tej mocy zrobiło się jeszcze bardziej straszno i smutno. – Ja jestem lepszy od niejednego nauczyciela. Wiem, bo jestem i już. Ale czy ktoś mi zaproponował tu pracę? Nie. A przecież jestem lepszy. Wolicie zatrudniać miernoty…
– Jestem dyplomowaną polonistką – oburzyła się młoda pani polskiego.
– I co pani zrobiła, aby udowodnić, że zasłużyła na ten dyplom? Odwraca pani uwagę uczniów przydawkami i fraszkami od istotnych spraw!
– No dobrze – poddała się polonistka. – Niech pana dzieci też narysują jakieś obrazki i je tu powiesimy.
– Otóż nie – odmówił ku zdumieniu wszystkich posępny pan. – Ktoś mógłby powiedzieć, że ja to co mówię, mówię z zazdrości, że nie ma tu rysunków moich dzieci. Ale ja powiem tak: nie! Nie! Ostatie czego chcę, to to, żeby rysunki moich dzieci wisiały w tej gazetce!
– To po co mi pan głowę zawraca i przez pół godziny pier… – krzyknął rozzłoszczony pan dyrektor.
– Co więcej! – przerwał mu posępny pan. – Gdyby mi pan zaproponował pracę w tej szkole to też z miejsca bym odmówił! O!
I wyszedł z triumfującą miną.
– Czy ktoś wie o co mu k***a chodziło? – zapytał bezradnie pan dyrektor. – Nie? Nikt? Ty Hiobowski też nie? Ty masz taką trudną rodzinę.
– A pana stara jest łatwa – odszczeknął się Łukaszek i dostał naganę.
– Panie dyrektorze – wtrąciła się młoda pani od polskiego, kiedy dyrektor już kartkował dzienniczek Łukaszka w poszukiwaniu wolnego miejsca. – A pomyślał pan o tym, że uczniowie, którzy przyjdą mogą być jeszcze gorsi? Albo mieć takich rodziców?
Pan dyrektor powiedział, że nie. Zadumał się głęboko, machnął ręką i oddał Łukaszkowi dzienniczek. Bez nagany.

0

Marcin B. Brixen

Poznaniak. Inzynier. Kontakt: brixen@o2.pl lub Facebook. Tom drugi bloga na papierze http://lena.home.pl/lena/brixen2.html UWAGA! Podczas czytania nie nalezy jesc i pic!

378 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758