Janusz Korwin-Mikke kontynuuje swoją ofensywę antysmoleńską i krytykuje Antoniego Macierewicza. Nazywa go paranoikiem: „Proszę spojrzeć w oczy Antoniego Macierewicza. To są oczy paranoika” – pisze Korwin-Mikke.
"Mamy do czynienia z jawnym przypadkiem paranoi – ściślej: urojeń paranoidalnych – a paranoja ma to do siebie, że jest zaraźliwa. W tej chwili jest nią zarażone całe praktycznie PiS – i ze ćwierć Polaków" – dodaje.
Po czym wciela się w psychiatrę i przeprowadza naukowy wykład na temat paranoi: "Paranoja nie jest jednostką chorobową. Praktycznie każdy co jakiś czas ulega jakimś paranoicznym urojeniom. Tyle, że szybko zdrowy rozsądek paranoję eliminuje. Niestety: u jednego człowieka na tysiąc paranoja, zwłaszcza urojenia powstałe pod wpływem gwałtownego wstrząsu, się utrwala. Paranoicy są często bardzo sprawni organizacyjnie i bardzo przekonywający, bo głęboko wierzą w to, co mówią. A ludzie mają – bardzo przecież racjonalną – skłonność oceniać innych po szczerości ich wypowiedzi" – tłumaczy.
Janusz Korwin-Mikke praktycznie od samego początku po katastrofie smoleńskiej jest przeciwnikiem tezy, iż w Smoleńsku doszło do zamachu. W ostatnim czasie zdarza mu się coraz częściej wyśmiewać zwolenników tej teorii. Korwin dla potrzeb publicystycznych ukuł sformułowanie "wirusa smoleńskiego", który podobnie jak w przypadku "heglowskiego ukąszenia" ma zniewalać rozum.
W 1992 roku Janusz Korwin-Mikke współpracował blisko z Antonim Macierewiczem. Obaj politycy należeli do szerokiego frontu zwolenników przeprowadzenia lustracji. Korwin zdradza, że zna się z Macierewiczem jeszcze z czasów szkolnych.
Ich drogi jednak się rozeszły. Dzisiaj Macierewicz jest w PiS, a Janusz Korwin- Mikke ze swoją nową partią, Kongresem Nowej Prawicy, ponownie próbuje podbić polską politykę. Wydaje się, że czasy koleżeńskich relacji obydwu panów dobiegły końca.
Na początku lat 90. razem walczyli o uwolnienie Polski, z postkomunistycznego jarzma. Obecnie stoją po dwóch stronach barykady, podzielił ich Smoleńsk. Korwin-Mikke mówi dzisiaj o Macierewiczu językiem redaktorów z "Gazety Wyborczej" oraz innych czołowych przedstawicieli establishmentu. Nazywa go paranoikiem: "Zdajmy sobie sprawę, że nie mamy do czynienia z jakimkolwiek stanowiskiem politycznym, lecz z jednostką chorobową. I zacznijmy – przykro mi to mówić, bo to mój szkolny kolega – traktować Antoniego Macierewicza w sposób właściwy. Czyli nie spierając się z Nim, bo to nie ma sensu. Paranoik tylko utwierdza się wtedy w swoich urojeniach. Proszę w kontaktach z Antonim Macierewiczem mówić wyłącznie o sprawach możliwie dalekich od Smoleńska! Zająć Go np. problemem szkolnictwa katolickiego w Hiszpanii?" – pisze Korwin na swoim blogu.
Głos Korwina w tej sprawie jest cenny, ponieważ pokazuje, że linia podziału w sprawie Smoleńska przebiega w innym miejscu i nie jest tylko rozwinięciem konfliktu z początku lat 90., pomiędzy prawicą i lewicą laicką.