Dlaczego tak mało słyszymy o siedmiu grzechach głównych? Być może dlatego, że żadna instytucja nie jest bardziej nieumiarkowana, chciwa, pyszna czy gniewna niż państwo.
Autor: Llewellyn H. Rockwell
Tłumaczenie: Paweł Kot
Tekst stanowi fragment książki pt. Speaking of Liberty (2003)
Prawie nikt nie pamięta już o tabeli cnót i przywar ― zawierającej siedem grzechów głównych ― jednak po ich przeglądnięciu można dojść do wniosku, że całkiem dobrze podsumowują podstawy etyki burżuazyjnej oraz stanowią solidną krytykę współczesnego państwa.
W dzisiejszych czasach libertarianie rzadko mówią o cnotach i przywarach, głównie dlatego, iż zgadzamy się z Lysanderem Spoonerem, że ludzkie przywary nie są przestępstwami oraz że prawo powinno zajmować się tylko tymi drugimi. Z drugiej strony, oczywiste jest, iż cnoty i przywary ― i ogólnie nasze pojmowania właściwego zachowania oraz kultury ― mają duży wpływ na rozwój i upadek wolności.
Posłużę się przykładem. Dwa lata temu na konferencji zorganizowanej przez Mises Institute pewien prelegent wyjaśniał, w jaki sposób problem pomocy społecznej może być rozwiązany poprzez dobrowolne działania ― tzn., dzięki filantropii. Jego wyjaśnienie było błyskotliwe, ale jedna ręka uniosła się w górę.
Student z Indii miał pytanie. Co jeśli, powiedział, ktoś żyje w społeczeństwie, w którym obowiązująca religia głosi, że sytuacja życiowa człowieka jest bożą wolą i byłoby grzechem zmieniać ją w jakikolwiek sposób. Według tego poglądu, biedni mają być biednymi, a pomaganie im jest sprzeciwem wobec woli Boga. Osoba działająca dobroczynnie dopuszcza się więc grzechu.
Prelegent stał w ogłuszającej ciszy. Studenci z otwartymi ustami spoglądali na pytającego. Wszyscy byliśmy zdumieni, stając w obliczu zbyt często ignorowanej rzeczywistości, a mianowicie, że etyka będąca podstawą naszej kultury, którą tak często przyjmujemy za oczywistą, jest konieczna dla funkcjonowania czegoś, co nazywamy dobrym społeczeństwem, opartym na godności jednostki i możliwości rozwoju, wolności i dobrobytu.
W naszym kraju i w naszych czasach wydajna gospodarka wolnorynkowa — bazująca na silnym poczuciu odpowiedzialności osobistej i moralnym zaangażowaniu w obronę praw własności — ma jednego wielkiego wroga: państwo interwencjonistyczne. To państwo nakłada podatki, narzuca regulacje i wywołuje inflację, zaburzając w ten sposób system, który działałby bez problemów, wydajnie i z pożytkiem dla wszystkich, przynosząc bogactwo, bezpieczeństwo i pokój oraz tworząc warunki dla rozkwitu cywilizacji.
Karol Marks nazwał ten system kapitalizmem, ponieważ wierzył, że wolny rynek daje władzę właścicielom kapitału ― burżuazji ― kosztem robotników i chłopów.
Nazwa „kapitalizm” jest trochę myląca, gdyż wolna przedsiębiorczość nie jest w rzeczywistości systemem gospodarczym zorganizowanym w sposób przynoszący korzyści klasom posiadającym. Obrońcy wolnego rynku nie rozpaczają jednak z powodu konieczności używania tego terminu, ponieważ to właśnie posiadanie i akumulacja kapitału jest siłą wprawiającą w ruch wydajny wolny rynek.
Chociaż system ten nie działa tylko z korzyścią dla kapitalistów, jest oczywiście prawdą, że prywatna własność środków produkcji i utworzenie klasy kapitalistów są nam niezbędne, abyśmy mogli cieszyć się jako społeczeństwo wszystkimi dobrodziejstwami wydajnej gospodarki.
Wraz z utworzeniem tej klasy formuje się „etyka burżuazyjna” ― termin używany prześmiewczo na określenie zachowań osób należących do klasy kapitalistów. Twardzi marksiści nadal używają tego terminu tak, jak gdyby opisywał klasę wyzyskiwaczy. Znacznie częściej używają go intelektualiści na określenie nudnej i przewidywalnej klasy średniej, której brak zrozumienia dla awangardy.
Zwykle używa się go, opisując ludzi przywiązanych do swojego miasta, wiary i rodziny, podejrzliwych w stosunku do eksperymentów ze stylem życia i zachowań, które nie wpisują się w powszechnie akceptowane normy kulturowe. Ci, którzy używają tego terminu w sposób prześmiewczy, nie doceniają znaczenia, jakie etyka burżuazyjna miała dla umożliwienia powstania obecnego stylu życia wszystkich klas, wliczając w to klasę intelektualistów.
Burżuazja jest klasą oszczędzających i dotrzymujących umów ludzi, którzy przywiązują większą wagę do przyszłości niż do teraźniejszości oraz doceniającą wartość rodziny. Przedstawiciele tej klasy zajmują się bardziej szczęściem swoich dzieci, pracą i zwiększaniem produktywności, niż wypoczynkiem i folgowaniem swoim zachciankom.
Wartościami burżuazji są tradycyjne cnoty rozwagi, sprawiedliwości, umiarkowania i męstwa. Każda ma swoją gospodarczą konsekwencję ― a właściwie wiele gospodarczych konsekwencji.
Rozwaga stoi za instytucją oszczędzania, pragnieniem zdobycia dobrego wykształcenia, by przygotować się na przyszłość, oraz za nadzieją na przekazanie dzieciom w spadku czegoś wartościowego.
Z cnotą sprawiedliwości przychodzi pragnienie dotrzymywania umów, mówienia prawdy w sprawach biznesowych i rekompensowania strat ludziom niesprawiedliwie potraktowanym.
Umiarkowanie to chęć wzięcia się w karby, postępowania zgodnie z zasadą „najpierw praca, później przyjemności” — co jest dowodem na to, że dobrobyt i wolność ostatecznie zależą od wewnętrznej dyscypliny.
Męstwo to pokonanie strachu przed podjęciem działalności przedsiębiorczej, gdy człowiek staje w obliczu niepewności życia. Te cnoty tworzą fundamenty burżuazji oraz wielkich cywilizacji.
Lustrzane odbicie tych cnót można znaleźć, przyglądając się działalności współczesnego państwa. Państwo staje w opozycji do etyki burżuazyjnej i stara się ją podkopać, a jej upadek pozwala mu zwiększać swoje rozmiary kosztem wolności i systemu moralnego.
W zachodniej tradycji religijnej siedem grzechów głównych nie wyczerpuje listy przewinień. Nazywa się je śmiertelnymi (ang. Seven Deadly Sins), ponieważ według tradycyjnego nauczania powodują śmierć duchową. Zajmijmy się każdym po kolei.
Pycha
Nazywana także dumą, a dokładniej przesadną dumą. Wiemy, co oznacza, że człowiek jest zbyt dumny czy pyszny. Znaczy to, że przedkłada swoje interesy ponad interesy innych, nawet jeśli może w ten sposób wyrządzić komuś krzywdę. Jest to przesadna ocena swojej osoby oraz swoich interesów i uprawnień kosztem innych ludzi.
W sprawach publicznych możemy pomyśleć o wielu grupach nacisku, które uważają, że ich interesy są ważniejsze od jakichkolwiek innych. Rzeczywiście, pycha nadaje się na określenie tego straszliwego jazgotu o wszelkiej maści nowych prawach. Mamy lobbystów występujących w imieniu różnych rzekomo upośledzonych grup, którzy myślą, że dla swoich celów mogą naruszać wolność i prawa własności innych ludzi.
To samo dotyczy wielu grup, które identyfikują się poprzez przynależność do różnych rasowych i seksualnych kategorii. Ich własna duma jest źródłem przekonania, że należą się im specjalne przywileje. Rządy prawa i równe jego stosowanie jest zaburzone przez żądania mniejszości wobec większości.
Nie jest to droga do długotrwałego pokoju społecznego. Weźmy na przykład dyskryminację w zatrudnieniu. Nie mogę zrozumieć, dlaczego ktoś w ogóle chciałby pracować dla pracodawcy, który wcale nie chce go zatrudnić. Na konkurencyjnym rynku pracodawcom wolno dyskryminować, ale koszty dyskryminującego zatrudnienia ponosi w całości pracodawca, o którego sukcesie czy porażce decyduje konsument.
Ponieważ pracodawcy konkurują ze sobą, każdy może znaleźć dla siebie miejsce w ogromnej sieci, którą zapewnia podział pracy. Duma, która powoduje zwarcie w obwodach tego procesu, nie jest w długoterminowym interesie społeczeństwa.
Z narodami jest bardzo podobnie. Nie ma niczego złego w byciu dumnym z własnego kraju, ale pycha i przecenianie zalet narodu może mieć złe skutki gospodarcze. Wśród nich mogą pojawić się szowinizm i wojowniczość w stosunkach międzynarodowych, a także merkantylizm w międzynarodowej polityce handlowej.
Jeśli, na przykład, jesteśmy do tego stopnia przekonani o wyższości amerykańskiej stali nad zagraniczną, że musimy karać każdego obcokrajowca, który chciałby spróbować sprzedać nam stal, to popełniamy grzech pychy. Robimy także sobie gospodarczą krzywdę, zmuszając konsumentów stali ― na wszystkich etapach produkcji ― do płacenia wyższych cen za stal niższej jakości niż ta, która zwyciężyłaby na wolnym rynku.
Tego stanu rzeczy nie da się utrzymać. Każda gałąź przemysłu chroniona przed konkurencją staje się coraz mniej efektywna. Kraj, który praktykuje taką formę merkantylizmu, może skończyć w sytuacji, w której wszystko będzie produkował nieefektywnie, nie pozwalając rozwinąć się nowym, wydajnym liniom produkcyjnym.
Duma w sprawach publicznych może prowadzić do niewykorzystania krytycznych informacji na temat systemu rządzenia. Możemy powiedzieć na przykład, że Stany Zjednoczone są najwspanialszym krajem na świecie. Czy to jednak oznacza, że nasz system podatkowy i regulacyjny jest taki, jaki powinien być, a krytykowanie go jest antyamerykańskie? W żadnym wypadku. Mówienie w ten sposób to pycha.
Prawda jest taka, że amerykański system rządów odznacza się poważnymi wadami i stoi w sprzeczności z większością tego, na co nadzieję mieli jego założyciele.
Projektanci konstytucji USA nie mogli wyobrazić sobie takich rzeczy jak potworne NSA (Departament Bezpieczeństwa Narodowego), podatek dochodowy, Rezerwa Federalna czy rozdęte imperium militarne, które wydaje na zbrojenia więcej niż większość innych krajów razem wziętych.
Te instytucje wraz z ogólną zmianą kultury prowadzenia spraw publicznych doprowadziły do powstania najbardziej pysznego państwa w historii świata, co widać zwłaszcza w okresie urzędowania obecnego prezydenta (George’a W. Busha — przyp. tłum.), którego przemówienia i stwierdzenia nadają nowe znaczenie słowu „mesjanistyczny”.
Gniew
Cywilizacja zachodnia przez ostatnie 2 000 lat uważała gniew za poważną wadę, ponieważ prowadzi on do zniszczenia, a nie do pokoju i produkcji dóbr. Z tego powodu pojawiły się instytucje sądów w sprawach wewnętrznych i dyplomacji w sprawach zagranicznych.
W naszym kraju tabu dotyczące gniewu w sprawach publicznych zostało przełamane — było to szczególnie widoczne w przypadku zbrodni popełnionych przez armię federalną w czasie wojny secesyjnej. Cywile zostali świadomie wybrani jako cel. Plądrowano domy, palono uprawy i zabijano zwierzęta hodowlane. To był wyraz gniewu.
Od tego czasu następowała dalsza instytucjonalizacja gniewu — obecna w masakrach cywili na Filipinach, blokadzie powodującej głód w czasie I wojny światowej (chodzi o blokadę Niemiec przez państwa Ententy — przyp. red.), zniszczeniu kościołów podczas wojny w Serbii oraz w trwających już 11 lat działaniach wojennych wobec Iraku.
Gdy osoby publiczne mówią, że czują gniew i planują rozpętać piekło w jakimś obcym kraju, to mają udział w okropności, która ma swoje konsekwencje w kulturze.
Człowiek, który stał za zamachem bombowym w Oklahomie, ćwiczył się w gwałtownym wyrażaniu gniewu w czasie pierwszej wojny w Zatoce Perskiej. Wielu sprawców strzelanin w szkołach publicznych okazało się fanatykami wojen i militariów.
Czego uczy się obecne pokolenie z przemówień i poglądów współczesnej klasy rządzącej, z jej pragnienia krwi? Strach pomyśleć.
Współczesny arsenał broni, w połączeniu z całkowitym pogrzebaniem etyki wojennej, spuścił ze smyczy gniewne państwo. Jego stałym motywem działania w polityce zagranicznej jest teraz zemsta, a skutkiem tego działania jest ludzkie cierpienie i śmierć.
Zawiść
Tego słowa rzadko się używa. Zawiść (ang. envy) to nie to samo co zazdrość (ang. jealousy). Zazdrość to tylko pragnienie cieszenia się tymi samymi dobrami i statusem co inny człowiek. Zawiść oznacza chęć zaszkodzenia komuś tylko dlatego, że ma on pewną cechę czy rzecz, której nie masz ty. Jest to chęć zniszczenia sukcesu czy szczęścia innych ludzi. Przy współczesnym współzawodnictwie korporacyjnym łatwo można wywołać zawiść między ludźmi. Widzimy także skutki działania zawiści w redystrybucyjnym państwie socjalnym.
Niektórzy mówią, że największe znaczenie ma nie to, iż państwo socjalne pomaga ubogim, ale raczej to, że szkodzi bogatym. Tak jak w przypadku podatku spadkowego, który generuje względnie małe sumy do budżetu państwa, ale wyrządza poważne szkody dynastiom rodzinnym.
Za ile parlamentarnych mów przeciwko klasie kapitalistów i bogatym ludziom odpowiada ten śmiertelny grzech? Za zbyt wiele. Polityka antymonopolowa, mająca na celu zaszkodzenie przedsiębiorstwu tylko z powodu jego rozmiaru i sukcesu, wypływa z zawiści. Przypominam sobie artykuł Micheala Kinsleya, który kilka lat temu w magazynie „Slate” uczciwie pytał: co jest złego w zawiści?
Nic ― doszedł do wniosku. W rzeczy samej, jak poprawnie zaobserwował, opiera się na niej duża część współczesnych działań publicznych. Mimo wszystko jest to śmiertelny grzech. Jeśli temu grzechowi pozwoli się swobodnie szerzyć, to zniszczy się społeczeństwo. A nigdzie nie ma się on lepiej niż w aparacie państwa, które w każdy możliwy sposób niszczy biznes i życie prywatne.
Zaledwie jedno stulecie temu wiele prywatnych dynastii dysponowało większą ilością bogactwa niż rząd federalny. Czy współczesne, zawistne państwo mogłoby tolerować taki stan? Nie bardzo. Wszystkie majątki — z wyjątkiem państwowego — są do wzięcia, a już zwłaszcza majątki wielkich rodów.
Chciwość
Jest to kolejny grzech związany z pożądaniem rzeczy należących do kogoś innego, które chce się zdobyć we wszelki możliwy sposób i we wszystkich możliwych ilościach ― także szkodliwy społecznie. Przez opodatkowanie i programy socjalne państwo bardzo skutecznie promuje chciwość.
Musimy teraz coś wyjaśnić. Chciwość to nie to samo, co niewinne pragnienie poprawy swojego losu, które prowadzi ludzi do sukcesu. Różnica polega na tym, że chciwość nie zwraca uwagi na rodzaj środków użytych do osiągnięcia celu.
Zamiast efektywnej wymiany w skutek chciwości pojawia się kradzież ― prywatna lub publiczna, którą posługuje się rząd. Po załamaniu cen akcji w 2000 roku widzieliśmy, jak chciwość staje się podstawą powszechnych roszczeń, gdy opinia publiczna zaczęła domagać się od Fedu interwencji w obronie swoich inwestycji.
Po raz kolejny widzimy, że pragnienie pieniędzy przewyższa moralne zahamowania co do tego, w jaki sposób mają one być uzyskane. Im bardziej państwo wzmacnia grzech chciwości, tym częściej go popełniamy i tym szybciej wychodzi z użycia etyka burżuazyjna.
Współczesne państwo jest wcieleniem chciwości. Cały czas spogląda łakomym wzrokiem na naszą wolność, prywatność, majątek oraz niezależność i chce je nam odebrać wszelkimi możliwymi środkami. W chciwym państwie wolność jest zawsze ograniczana, opodatkowanie wzrasta, a szanse funkcjonowania bez błogosławieństwa rządu są wątpliwe.
Nieumiarkowanie
Myślimy zwykle, że nieumiarkowanie wiąże się tylko z jedzeniem i piciem. Może jednak także oznaczać zbytnie przedkładanie komfortu, luksusu i odpoczynku ponad pracę i działania produktywne. Gdy lobby seniorów domaga się zapewnienia komfortowego życia siedemdziesięciolatkom kosztem młodych pracowników, oddaje się grzechowi nieumiarkowania.
Ten problem nie dotyczy tylko seniorów. Dotyczy ubogich, którym państwo opiekuńcze wmówiło, że są uprawnieni do wygodnego życia, nie zarabiając na nie. Ciekawe, że otyłość jest znacznie częstsza wśród biednych niż u burżuazji.
Nieumiarkowanie objawia się także w przeraźliwie wysokim zadłużeniu konsumpcyjnym, które zdradza tendencję do konsumpcji bez zastanawiania się nad późniejszymi konsekwencjami. Konsument podatny na ten grzech nie myśli długoterminowo, liczy się dla niego tylko zaspokojenie dzisiejszego apetytu.
Rezerwa Federalna zachęca do tego grzechu przez luźna politykę kredytową i pomaganie bankrutom, co tworzy iluzję, że nie istnieją złe konsekwencje faworyzowania teraźniejszych wydatków kosztem przyszłości. Podobnie jest z inflacją, która zachęca do wydawania pieniędzy dziś, gdyż jutro będą miały mniejszą wartość. Inflacja instytucjonalizuje grzech nieumiarkowania i daje mu pozór zachowania racjonalnego.
Wystarczy tylko rzucić okiem na plan Waszyngtonu i już mamy przed sobą całą paletę barw nieumiarkowania ― ziemi, pieniędzy i władzy. Państwo nie ma nigdy dosyć ziemi, pieniędzy i władzy. Ciągle pochłania, ciągle tuczy się i nawet samo wspominanie o tym jest ryzykowne.
Lenistwo
Historia o tym, w jaki sposób państwo opiekuńcze stworzyło klasę leni, jest już dosyć stara i raczej nikt jej nie podważa. Obietnica otrzymania czegoś za nic na koszt innych zepsuła biednych, ale i ludzi starszych, a także jeszcze inną grupę: studentów w wieku 18 do 25 lat.
W przypadku ludzi starszych mamy żałosną sytuację, gdy klasa ludzi, która swoja mądrością i doświadczeniem powinna prowadzić społeczeństwo ku najwyższym ideałom, stała się grupą wakacjowiczów. Trzeba powiedzieć jasno: w wolnym społeczeństwie nikt nie ma prawa do emerytury, a już z pewnością prawa do wygodnej emerytury. Cały ten koncept pojawił się w późnym okresie Nowego Ładu. Wcześniej lenistwo można było tylko kupić za własne pieniądze. Teraz dostaje się to przez podatki.
Jeśli chodzi o studentów, system szkolnictwa przekonał ich, że im więcej oficjalnych dobrych ocen ktoś uzyska, tym większe ma prawo do czerpania korzyści ze społeczeństwa, pobierania pensji za samo błogosławieństwo swojego istnienia. Porozmawiaj z kimś odpowiedzialnym dziś za przyjmowanie pracowników. Powie ci, że niezwykle rzadko można spotkać młodą osobę, która rozumie, że zatrudnienie to nie trybut pieniężny, ale wymiana pracy na płacę. Wszystkie te trendy są bardziej zaawansowane w Europie, gdzie szkolnictwo jest bardziej hojne ― ale nadrabiamy straty.
Subsydiowanie lenistwa tworzy błędne koło. Im silniej państwo nagradza niepracujących, tym mniej ludzi ma dostęp do zasobów, które pozwalają żyć niezależnie od państwa. Leniwi mają naturalną tendencję do pogłębiania zależności, a tego właśnie chce państwo.
Popatrzmy, jak leniwe jest państwo. Nikt nie ma większej awersji do ryzyka niż biurokracja. Czy jest to proces akceptacji leków prowadzony przez FDA (Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków), czy też wydział udzielania pożyczek w HUD (Departament Urbanizacji), skłonienie biurokratów do pracy jest równie trudne jak skłonienie wieprzy do udziału w wyścigu.
Parę lat temu federalny biurokrata wysłał nam poniższy artykuł, pod którym jednak nie chciał się podpisać własnym imieniem i nazwiskiem.
Co skłania ludzi do pracy na rządowej posadzie? Co trzyma ich tam przez całe życie? To proste: zawyżona pensja względem wysiłku, spore dodatki, wspaniałe warunki pracy. Łatwo w to wejść, nie da się wyjść… Co straciłbym, opuszczając sektor rządowy? Byłoby po krótkim tygodniu pracy… Obecnie spędzam 8,7 procent czasu pracy na wakacjach. Jest to sześć tygodni rocznie… Mógłbym też zapomnieć o nieoficjalnych korzyściach: na przykład codziennie biegam przez godzinę, potem biorę prysznic i bez pośpiechu jem lunch. Pozwala mi to utrzymać dobrą formę na wakacje. Wycieczki na zakupy w czasie pracy są zawsze możliwe. Stres? Gdyby relaksacja wydłużała życie, biurokraci żyliby po 150 lat.
W przypadku tego jednego obszaru, chyba powinniśmy być zadowoleni. Jedyną rzeczą gorszą od leniwego państwa jest państwo pobudzone, które wstaje wcześnie rano, by zabrać nam wolność.
Żądza
Uważa się ją tylko za problem osobisty. Dostrzegamy jednak jej destrukcyjność w każdym podejmowanym przez rząd działaniu, które nie uznaje rodziny jako fundamentu społeczeństwa burżuazyjnego. W życiu publicznym udajemy, że instytucji rodziny da się pozbyć, podczas gdy jest to kluczowy wał obronny, znajdujący się między jednostką i państwem.
Tacy rozważni ekonomiści jak Ludwig von Mises i Joseph Schumpeter dostrzegli, że rodzina jest miejscem ćwiczeń etyki kapitalizmu. To tu uczymy się o tym, że źle jest kraść i należy szanować własność innych, tu uczymy się oszczędzać, planować przyszłość, dotrzymywać słowa.
To wcale nie przypadek, że marksiści od tak dawna próbują zniszczyć instytucję rodziny i zredukować społeczeństwo do zbioru zatomizowanych jednostek, które nie będą miały środków do zapewnienia sobie bezpieczeństwa i nieuchronnie zwrócą się o pomoc do państwa ― a nie do rodziców i krewnych.
To jest siedem grzechów głównych — każdy z nich jest promowany przez rząd na setki sposobów, o których nie wspomniałem, co odbywa się kosztem etyki burżuazyjnej, która jest etyką wolnego rynku, etyką społeczeństwa produktywnego, pokojowego i zabezpieczonego przed samowolną władzą.
Dlaczego tak mało słyszymy o siedmiu grzechach głównych? Być może dlatego, że żadna instytucja nie jest bardziej nieumiarkowana, chciwa, pyszna czy gniewna niż państwo. W sektorze prywatnym instytucje rynkowe z biegiem czasu dokonują korekty tych nadużyć. W państwie, bez żadnego testu rynkowego, bez żadnej kontroli nieetycznego zachowania, te siedem grzechów rozkwita w najlepsze.
W żadnym wypadku nie martwię się o przyszłość burżuazji. Gdyby istniało niebezpieczeństwo, że ta klasa może zostać zniszczona, około 60 lat działań rządu podejmowanych z myślą o jej unicestwieniu dokonałoby już swego dzieła.
Nie powinniśmy jednak być zbyt zadowoleni z siebie. Podobnie jak wiele innych politycznych zmagań zostało zredukowanych do poziomu konfliktu kulturowego, najlepszym sposobem naszego kontrataku będzie postępowanie według zasad etyki burżuazyjnej: w naszych domach, społecznościach lokalnych i interesach.
Zamiast grzechów przypominajmy sobie cztery wielkie burżuazyjne cnoty: rozwagę, sprawiedliwość, umiarkowanie oraz męstwo i dzięki nim dołóżmy naszą część do budowy wolności i dobrobytu, nawet w naszych czasach. Nigdy nie przyjmujmy kulturalnych podstaw naszej cywilizacji za coś oczywistego.