Oto pocięto na złom i przetopiono zabytkową latarnię, która stała u wejścia do portu w Gdańsku od uwaga 1843 r.
Nie była to może Wieża Eiffla. Jednak w Polsce gdzie multum zabytków naniszczono podczas wojen, zrabowano, czy zwyczajnie doprowadzono do upadku zaniedbaniem na to co jeszcze mamy powinniśmy chuhać i dmuchać. Jak zwykle kłania się zwyczajna indolencja i glupota. Konserwator Zabytków przymierzał się do wpisania jej do rejestru zabytków. Jednak uwaga. Nie zdążył. Pewnie jest zarobiony po łokcie biedaczek. I jemu należą się baty największe. Za to mu płacą żeby takie rzeczy chronił. A nie wydawał zgodę na ich zniszczenie. Powinien za to po prostu polecieć ze stanowiska. Jednak druga strona medalu to Urząd Morski, który chciał zastąpić starą latarnię nową. Tam też nikomu nie otworzyła się żadna klapka w mózgu. Ot jest decyzja i papier:
"Andrzej Królikowski, dyrektor Urzędu Morskiego tłumaczy, że zgodę na usunięcie starej latarni i zastąpienie jej nową otrzymał od urzędu konserwatora. W decyzji nie sprecyzowano zaś, jak należy potraktować zabytek." (wytłuszczenie moje)
"- Pozostaje jedynie żal, że nie udało się uratować tej latarni. Niewątpliwie zabrakło komuś wrażliwości. To była przecież bardzo fajna pamiątka, tego typu obiektów jest już przecież na świecie bardzo mało – mówi Marcin Tymiński, rzecznik wojewódzkiego konserwatora zabytków w Gdańsku."
Pan Tymiński zwyczajnie rżnie glupa. Gdzie była wrażliwość jego szefa gdy podpisywał zgodę na demontaż latarni? O ile mogę jeszcze zrozumieć technokratyczny brak wrażliwości Urzędu Morskiego. O tyle konserwatora zabytków nie tłumaczy nic. I tak oto bawią się ćwoki na państwowych posadkach w urzędniczenie.