– Cz! – prychnął tata Łukaszka patrząc na program telewizyjny. – Dają „Morderstwo w Orient Expressie”! Już za późno, pewno leci sama końcówka.
– Cz! – prychnął tata Łukaszka patrząc na program telewizyjny. – Dają "Morderstwo w Orient Expressie"! Już za późno, pewno leci sama końcówka.
– To w cyklu "Nowa interpretacja starej literatury" – powiedziała mama Łukaszka. – "Wiodący Tytuł Prasowy" bardzo poleca, podobno to wersja "director’s cut" ze zmienionym zakończeniem…
– Zmienionym??? – tata Łukaszka czym prędzej włączył telewizor.
– …i tak to moim zdaniem było – zakończył Poirot zmęczonym głosem i usiadł. W przedziale Orient-Expressu panowała cisza, jeśli nie liczyć miarowego stukania kół.
– Pan chyba oszalał, Poirot! – wykrztusił wreszcie pułkownik Arbuthnot. – My??? My wszyscy??? Ależ to absurd!
– Wszyscy jesteście związani z rodziną Armstrongów – upierał się Poirot.
– Ja pana, Poirot, miałam za detektywa, prawdziwego detektywa – wycedziła powoli księżna Dragomiroff. – A pan jest po prostu maniakiem. Jakie to niskie. Zupełnie bez klasy.
– I co z tego, czy związani czy nie związani. Każdemu wolno chyba jechać Orient-Expressem, prawda? W ogóle nie rozumiem, dlaczego uważa pan, że pan Ratchett to Casetti – rzucił nerwowo MacQueen. – Przecież… Ja… Przecież ja… Bym wiedział… Chyba… Jestem… Byłem jego sekretarzem… Przecież…
– Mówiłem już państwu – Poirot był lekko niecierpliwiony. – Na tym papierku, było wyraźnie napisane…
– Ma pan ten papierek? – spytała kpiąco Mary Debenham.
– Nie – Poirot zaczął tracić pewność siebie. – Mówiłem, że spłonął.
– A zatem brak dowodu – hrabia Ardenyi wyraźnie się rozluźnił.
– Mam świadków! Doktorze Constantine…!
– Toż to Grek!! – wykrzyknął Foscarelli. – Czyż można wierzyć Grekom?
W wagonie wybuchła dyskusja o tym, czy można wierzyć Grekom.
– Oni chodzą w samych prześcieradłach, to bezbożnicy – dowodziła Greta Ohlsson.
– Cisza!! – krzyknął Poirot. Chyba pierwszy raz w życiu był wyprowadzony z równowagi. Ci nadęci Amerykanie, Anglicy i cała reszta! Chcą wyprowadzić go w pole! Jego – Poirota! Nabrał głębokiego oddechu, uspokoił się i zaczął:
– Po pierwsze, mamy zwłoki…
– Nie mamy – przerwał mu konduktor Michel. – Wydałem je policji w Vincovci. Ciało zostało już pochowane gdzieś na trasie.
Poirotowi opadła szczęka.
– Już??? Policja się zgodziła??? Nie chciała badać zwłok???
– A co tu badać – wzruszył ramionami detektyw Hardman. – Przecież widać, że nie żyje.
– A jaka jest państwa zdaniem przyczyna śmierci pana Ratchetta?
– Pilnik do paznokci! – oświadczyła Hildegarde Schmitt. – Ten pan… – wskazała Mastermana, a ten ukłonił się nieznacznie. – Ten pan powiedział, że pan Ratchett miał zwyczaj wieczorem, leżąc w łóżku, wydłubywać brud spod paznokci…
– Flejtuch – skwitował jednym słowem Masterman.
– …i ten pilnik mu się omsknął! I wbił! I go zabił!
– Samobójstwo, tak… – pasażerowie Orient Expressu pokiwali głowami. – To możliwe…
– On miał w klatce piersiowej dwanaście ran!!! – eksplodował Poirot. – Przecież nie mógł sam sobie wbić pilnik do paznokci dwanaście razy!!!
Zapadła niezręczna cisza.
– Moja córka też mi tak mówi: "Och, mamuśka, to niemożliwe, żeby polizać sobie łokieć"! Ale jeden facet z Connecticut… – zaczęła pani Hubbard.
– Proszę państwa, tak do niczego nie dojdziemy – Poirot podszedł do siedzącego przy stole pana Bouc. – Mon ami, tu masz wszystkie moje wyliczenia. Szkic wagonu z zaznaczeniem kto jaki przedział zajmował. Rozpisanie czasowe, kto gdzie, kiedy był i kto komu dawał alibi. No niechże ci ludzie jakoś to podważą! Niech pokażą gdzie popełniłem błąd!
– Pan Ratchett dźgnął się dwanaście razy w klatkę piersiową pilnikiem do paznokci – oświadczyli pasażerowie Orient-Expressu, zgodnie jak jeden mąż.
– Decyduj – powiedział Poirot.
– Już późno – pan Bouc wyjął zegarek i zmarszczył brwi. – Michel, czy kolacja gotowa?
– Oczywiście, panie dyrektorze.
– A zatem koleje Orient-Express zdały egzamin – zadowolony pan Bouc wstał i zaprosił wszystkich na posiłek. – Poirot, mon ami, świat nie kończy się na śledztwie. Martwię się o ciebie. Chciałbyś zamknąć wszystkich pasażerów? Nie, no, mój drogi. Ja rozumiem trzech. No, powiedzmy czterech. Ale nie wszystkich! Przecież to by się fatalnie odbiło na reputacji mojej linii kolejowej. I co gorsza chcesz jeszcze oskarżyć mojego pracownika. Przecież ty nie byłeś na miejscu zbrodni u Armstrongów. Doprawdy, cher ami, chyba poszedłeś za daleko w tym swoim umiłowaniu kryminałów. Ale to nic. Policja jugosłowiańska już zamknęła sprawę, a my niedługo dojedziemy do Paryża. Paryż, ech…
– Ale moje śledztwo… – próbował jeszcze Poirot.
– Eh bien, stary, to w kółko śledztwo i śledztwo. Proszę cię, ni słowa o trupie przy kolacji. Popsułbyś tylko wszystkim smak, a dziś będą wyborne małże…
Poznaniak. Inzynier. Kontakt: brixen@o2.pl lub Facebook. Tom drugi bloga na papierze http://lena.home.pl/lena/brixen2.html UWAGA! Podczas czytania nie nalezy jesc i pic!