Gdyby POlszewik myślał-czyli o patriotyzmie w III RP
29/03/2012
433 Wyświetlenia
0 Komentarze
15 minut czytania
Istoty które zwę POlszewikami są kolejną polską mutacją Bolszewików (tzw. homo sovieticus), a ich politycznym jądrem jest PO. Zbiorowość ta jednak nie ogranicza się jedynie do zwolenników tej partii.
Dzięki częstym podróżom po III RP, umożliwiającym bliższe przyjrzenie się jej mieszkańcom z pozycji biernego obserwatora, udaje mi się dojrzeć i zdefiniować wiele aspektów funkcjonowania społeczeństwa umykających niejednokrotnie uwadze jej gospodarzy.
W poprzednim artykule[i] postawiłem tezę o agonii naszego Narodu. Skąd wynikają tak ponure wnioski? Niewątpliwie nie tylko z powodu negatywnych trendów demograficznych i niekończącej się emigracji. Główną przyczyną jest skład narodowościowy społeczności III RP. Nie ma wątpliwości, że większość w niej stanowią obecnie „europejczycy”. Dla uproszczenia zwę ich POlszewikami. Co prawda większość z nich zwie siebie „Polakami”, ale używanie tego określenia w stosunku do nich uznałbym za obrazę dziesiątków pokoleń naszego Narodu. Zaczerpnąłem więc nazwę z popularnego plakatu przedstawiającego czołówkę Platformy Obywatelskiej upozowaną na Bolszewików.
Niewątpliwie, istoty które zwę POlszewikami są kolejną polską mutacją Bolszewików (tzw. homo sovieticus), a ich politycznym jądrem jest PO. Zbiorowość ta jednak nie ogranicza się jedynie do zwolenników tej partii czy jej przybudówek. POlszewików znaleźć też można wśród elektoratu pisowskiego, członków (niekiedy prominentnych) Kościoła i wszędzie indziej. Ilu ich naprawdę jest? Na to pytanie zna odpowiedź jedynie Nasz Pan, który wie, co znajduje się w pustych głowach i ciemnych zakamarkach dusz mieszkańców III RP. Z moich „sondażowych” obserwacji wynika, że stanowią oni 80-90 procent społeczeństwa. POlszewicy nie tylko pozbawieni są wyższych atrybutów ludzkich, takich jak moralność, honor, godność, czy patriotyzm; ale też cech posiadanych nawet przez zwierzęta, takich jak przykładowo instynkt samozachowawczy. Stąd też ma konkluzja o śmierci Narodu Polskiego i to nawet w POlszewickiej (zdegenerowanej) formie. Nie ma bowiem wątpliwości, że w ostatecznym rozrachunku, także POlszewicy przeznaczeni są przez naszych zagranicznych władców „na rozkurz ”.
Jak w każdym kolonialnym kraju, jego stolica administracyjna to bogaty tętniący życiem ośrodek, którego mieszkańcy czerpią swój dobrobyt z „prowizji” od dochodów ekstrahowanych z terenu całej kolonii do kolonialnych metropolii. W przeciwieństwie do kolonializmu XIX-to wiecznego, gdzie rabunek dotyczył głównie surowców naturalnych, obecna ekspropriacja ma charakter czysto finansowy. Jej wizualnym przejawem jest niezliczona liczba banków funkcjonujących w III RP. Jeśli jakieś skrzyżowanie ma cztery rogi, to na każdym znaleźć będzie można oddział jakiegoś banku. Zachodni lichwiarze obsiedli POlszewickie społeczeństwo, jak muchy świeże łajno, wysysając resztki życia z dogorywającej realnej gospodarki. Nie zapominają oni również o innych formach zniewolenia. Klasyczna forma rozpijania społeczeństwa, propagowana przez Niemców w czasie okupacji (wódka za obowiązkowe dostawy) i dziś święci swe triumfy. Sklepy monopolowe (najczęściej 24-godzinne) są po instytucjach finansowych drugim najbardziej rozpowszechnionym elementem „gospodarki” naszego kraju. Trzecie miejsce zajmują „salony” telefonii komórkowych. W wieku informacji, „nowoczesne” społeczeństwo najbardziej przecież potrzebuje przelewania z pustego w próżne-z jednej POlszewickiej przestrzeni pomózgowej do drugiej. .Dalej to już tylko ruina, czyli cała wyludniona i wymierająca prowincja, strasząca szkieletami zlikwidowanych fabryk i pozostałościami infrastruktury, która niegdyś je obsługiwała. Najlepiej jest to widoczne z okien pociągów, które sunąc w ślimaczym tempie po zdezelowanych torach, umożliwiają podróżnym obserwowanie tych pozostałości. Ponieważ przemysł obsługiwany był przeważnie transportem kolejowym, łatwo poznać dziś w ten sposób całą skalę dokonanej dewastacji.
Pomimo ogromnego zaawansowania tego procesu swoistej „transformacji” resztek krajowej realnej gospodarki w ruinę, zjawisko to nie wyhamowuje. Żaden POlszewik nie jest bowiem w stanie pojąć korelacji pomiędzy swym zachowaniem konsumpcyjnym, a stanem krajowej ekonomii. POlszewik kupuje tylko w zachodnich sieciach handlowych, tylko importowane towary, jeździ na narty do Austrii lub Włoch, bo w Polsce drożej i nie ma warunków, w lecie smaży się na piasku w Egipcie , bo w Polsce drożej i nie ma pogody, z niecierpliwością oczekuje kiedy wreszcie DB przejmie ostatecznie PKP, bo wtedy będzie się jeździć wygodnie, a w chwilach zagniewania, grozi rządowi że przykładem milionów współobywateli też wyemigruje i rząd nie będzie miał kim rządzić. Gwoli wyjaśnienia, poprzedni akapit to nie jest moja ironia, ale streszczenie rozmów zasłyszanych w podróżach po kraju.
Innymi słowy z gospodarki polskiej pozostało tyle ile z POlszewickiego rozumu. No nie zupełnie…pozostała jeszcze edukacja. Na firmamencie naszego kraju, obok stolicy, błyszczą jeszcze „ośrodki akademickie”, takie jak Kraków, Poznań, czy Wrocław. Oferują one POlszewickiej młodzieży bezużyteczną edukację w takich dziedzinach jak biznes, europeizm, socjologia, finanse itd., a zagranicznym „studentom” tanią i godziwą rozrywkę. Unijne programy takie jak „Sokrates”, czy „Curie” (od nazwiska naszej „rodaczki”[ii]) oferują szerokie możliwości w zakresie „europeizacji” młodych POlszewików poprzez nawiązywanie bezpośrednich kontaktów z „europejczykami”.. W ośrodkach tych funkcjonują na zasadzie „spółdzielni” organizacje dostarczające zachodnim „studentom” i „turystom” POlszewiczek pragnących wesprzeć się finansowo w trakcie studiów. Za parę złociszy dostarczają one rozrywek spragnionym miłości przybyszom. Tak tworzone pary łatwe są do rozróżnienia, gdyż w przeciwieństwie do kontaktów ze swymi rodakami, POlszewiczki rozpoczynają już „wstępną grę miłosną” w miejscach publicznych. Nie wiem czy wynika to z chęci pochwalenia się przed POlszewickim otoczeniem swą zdobyczą, czy obawą że klient może się jeszcze rozmyślić.
Ostatnio zwróciła mają uwagę taka para podczas przejazdu tramwajem. Klientem był jakiś młody Brytyjczyk o ciastowatym otyłym ciele, obrzękłej niezdrowej twarzy, ozdobionej nierównymi brązowymi od próchnicy zębami. Na dodatek wyjątkowo odrażającej aparycji, „nadczłowiek” ten był wyjątkowo brudny i niechlujny. Mówiąc krótko, musiał budzić wstręt. Eskortująca go „studentka”, schludnie ubrana i sprawiająca wrażenie intelektualistki, zdeterminowana była jednak do wypełnienia całego rytuału. Z prawdziwą desperacją w oczach rzucała mu się namiętnie do ust, tylko po to by po chwili oderwać się odeń z niedającym się opanować grymasem wstrętu na swej „buzi”. Ten obrazek skłonił mnie do rozważań nad zagadnieniem, do jakich poświęceń zdolne są POlszewiczki w celu załapania odrobiny „kasy”. Nie, nie chodzi mi tu o poświęcanie żadnych wyższych wartości jak np. moralność, czy godność. Rozważania takie w odniesieniu do istot tego gatunku byłyby naiwnie groteskowe. Chodzi mi wartości, które zrozumieć może przeciętny POlszewik; czyli o jego własny najprymitywniej rozumiany interes.
Załóżmy hipotetycznie, że owa „studentka” prze-prostytuowała się szczęśliwie przez „studia” i na dodatek uzyskała pracę w kraju. W takich okolicznościach założyła zapewne „krajową” rodzinę. Szczęście znów jej dopisało i na męża dostała POlszewika o identycznej hierarchii wartości. Jakie korzyści czerpie on z tego związku? Jeśli zdecydują się na dzieci, to nie będzie on miał pewności czy są one jego własne. Jeżeli jego połowica dla kilku groszy szła z każdym do łóżka, to nie będzie miała zapewne oporów w figlowaniu dla czystej przyjemności z każdym atrakcyjnym kolegą z pracy podczas „imprez integracyjnych”. POlszewik-małżonek nie będzie miał też żadnej gwarancji, że nie zostawi go ona bez wahania w momencie natrafienia na ciekawszego i chętnego partnera. POlszewik-małżonek będzie też narażony nieustannie na ryzyko „infekcyjne”. Głośnym echem odbił się w III RP przypadek afrykańskiego szamana sprowadzonego przez jakąś „postępową” organizację na „wykłady”. Osobnik ten podczas „ćwiczeń praktycznych” z POlszewiczkami pozarażał je jakąś wyjątkowo złośliwą odmianą HIVa, a one z kolei przekazały go swym mężom. Mało tego! Nasz przykładowy POlszewik-małżonek nie będzie mógł nawet swobodnie wysłać swej połowicy na zakupy. Zdarzyć się bowiem może, że zabraknie jej gotówki, a bankomatu nie będzie pod ręką. Wtedy da się ona zapewne wyrypać w pobliskiej bramie każdemu kto pokryje brakującą jej różnicę w należności. Alternatywa ta stanowić będzie mniejszy problem niż bieganie do domu po niezbędną resztę. W końcu taki „numer usługowy” nie będzie dla niej niczym więcej niż przykładowo nieeleganckie splunięcie na trotuar w publicznym miejscu. Czyż więc nasz przykładowy POlszewik-małżonek będzie usatysfakcjonowany swą połowicą? Wydaje się, że nie powinien.
Załóżmy teraz równie hipotetycznie, że nasz POlszewik będzie sumiennie dokonywał swych zakupów w sklepie należącym do miejscowego biznesmena, ten zaś z kolei będzie zaopatrywał się w towary u lokalnego producenta, zapewniając mu tym samym godny zarobek. Producent ów, będzie wtedy w stanie utrzymać swą rodzinę bez potrzeby wysyłania swych córek w świat na kurewstwo, a zamiast tego wychowa je na dobre żony. Nasz POlszewik, biorąc takową za żonę będzie miał zagwarantowane to co zwierzęta otrzymują rutynowo od swych samic; tzn. opiekę na gniazdem i wspólnym potomstwem. Jak widać z powyższego, nie wychylałem się w swym hipotetycznym opisie poza poziom stricte zwierzęcy. Zinfantylizowałem go też celowo do poziomu elementarza pierwszoklasisty. Od takiego bowiem poziomu intelektualnego trzeba by zacząć uczyć POlszewików myślenia. Wtedy tylko mogliby oni pojąć najniższą formę patriotyzmu, jaką jest „stadny egoizm”. Forma ta jest od wieków z powodzeniem praktykowana przez zachodnich „nadludzi”. W przypadku sukcesu takiej edukacji, III RP mogłaby jeszcze funkcjonować w „unijnej rodzinie”, co prawda jedynie w charakterze POlszewii….
No ale przysłowie mówi lepszy rydz…. A swoją drogą, konia z rzędem temu, kto nauczy POlszewików myślenia!