Sala na piętrze warszawskiego lokalu „Krytyki Politycznej” nie jest specjalnie wielka. W rzędach może ze sto krzeseł. Po bokach parę niezbyt wygodnych, półkolistych foteli.
Pod ścianą przeciwną do wejścia więcej powietrza. Owalny stół, na flankach dwa reklamowe standy, na ścianie prostokąt światła z pustego projektora. W tym wszystkim niemal niknie filigranowa kobietka z szopą kręconych włosów otulających twarz.
W trakcie odczytu raz po raz wprawnym ruchem ręki to zdejmuje, to zakłada delikatne druciane okulary. W drugiej ręce trzyma czarny, masywny mikrofon.
Pani Bożena Umińska-Keff.
* * *
Na początek informacja natury językowej dla osób lubiących być au courant: już można, a nawet wypada, pełnym głosem używać wyrazu „żydokomuna”. Termin ten właśnie na dobre stracił swoje teoriospiskowe, nieprzyzwoite konotacje. Wszedł na salony. Tyle tylko, że nie należy go rozszerzać do „wszyscy żydzi to komuniści, wszyscy komuniści to Żydzi”. Poza tym, wszystko się zgadza. Tak. Była nadreprezentacja.
Pani Keff mówiła przedwczoraj o żydokomunie, wspominając między innymi wydaną przed paru dniami „Żydokomunę” prof. Pawła Śpiewaka. Przyznała, że żydokomuna to zjawisko rzeczywiste, faktyczne, historyczne. Zastrzegła też, że sama nie jest osobą bezstronną, niezaangażowaną. Że nie jest zdystansowanym badaczem.*)
Drugim wyrażonym na wstępie i dosłownie zastrzeżeniem było to, że Keff nie zamierza się odnosić, w żaden sposób brać pod uwagę „dyskursu prawicowego, bo jest idiotyczny” (sic!) Jako pole odniesień na placu boju pozostawi zatem „dyskurs liberalny”.
[Można by oczywiście zapytać, czy to „dyskurs prawicowy” jest idiotyczny, czy to, co wygodniej uznać za idiotyczne nazywa p. Keff „dyskursem prawicowym”. Na wszelki wypadek jednak formuła spotkań nie przewiduje czasu na zadawanie pytań.]
Syjonizm (własne państwo żydowskie), socjalizm (Bund; przezwyciężenie sytuacji na miejscu) i komunizm (zniesienie tożsamościowych barier) były trzema propozycjami przekroczenia antysemickiej opresji. Przy czym co do tego ostatniego – komunizmu – prelegentka przytomnie zastrzegła: mówię o idei, nie odnoszę się do realizacji. Miałabym kłopot z odpowiedzią na pytanie, co właściwie realizowano.
W literaturze pojawiło się sporo mniej i bardziej przekonujących prób wyjaśnienia zaangażowania Żydów w ruchy skrajnie lewicowe. Od motywów psychologicznych, poprzez socjologiczne, ekonomiczne (np. charakterystyczna dla żydowskiej mentalności chęć poprawy bytu tu i teraz, a nie w życiu przyszłym), aż po religijne (żydowski mesjanizm mógł się łączyć z heglowską celowością historii). A nawet motywy wypływające z „żydowskiej samonienawiści”, tj. komunizm jako rodzaj rozciągniętego na lata etnicznego samobójstwa.
Oczywiście zawsze gdzieś tam korzeniem były opresja i dyskryminacja; następne szły ich skutki (np. nędza), a komunizm był rezultatem, odpowiedzią.
Ale nie jest to rozumowanie zwrotne. Powodów antysemityzmu (czymkolwiek był) się nie docieka, o nie nie pyta. Jeśli już gdzieś w toku wypowiedzi nie daje się ich ominąć, to ledwo majaczą w irracjonalnym mroku, natychmiast zagłuszane jaskrawością przejawów antysemityzmu.
Niczym anegdotyczny profesor prawa, wymagający od studentów widzenia wyłącznie i wszędzie „przedmiotów i podmiotów stosunków prawnych”, rzeczywistość pani Keff zasadza się na antysemityzmie i równie opresyjnym feminizmie.
Druga z książek, do których p. Keff się odniosła, to Marci Shore „Kawior i popiół. Życie i śmierć pokolenia oczarowanych i rozczarowanych marksizmem”. Wprawdzie zarzuciła autorce niedostatek antysemickiego tła opisywanych osób i wydarzeń, ale uważa książkę za wybitną. Za taką, na której będą się kształcić „ze dwa pokolenia studentów”.
Śpiewakowi natomiast, przy uznaniu zawartego w książce ładunku faktograficznego, zarzuca chwiejność stanowiska wobec opisywanych zjawisk.
Postawa demonstrowana przez samą Keff jest zdecydowana, bezkompromisowa. Trzeci tekst, do którego nawiązała, to wydrukowana w 2000 r. w żydowskim czasopiśmie rozmowa Żydów młodego pokolenia, literalnych „wnuków żydokomuny”. Zawarte w nim wypowiedzi bez pardonu krytykuje. Otóż nie można akceptować wyrazu „komunista” jako epitetu. Nie wolno mieć ani cienia poczucia winy za dziadków – komunistów. Dlaczego? Choćby dlatego, że nawet gdyby nie było Żydów w aparacie, i tak nastąpiłby okres stalinizmu w Polsce. Takie reakcje świadczą o poddaniu się, uwewnętrznieniu otaczającej opresyjności. Są o krok od żydowskiej samonienawiści!
Nie wolno przyzwalać, przymykać oczu na najdrobniejsze podejrzenia o antysemityzm.
Nie ma czegoś takiego, jak przesadzone reakcje żydowskie na objawy antysemityzmu. Cokolwiek Żydzi robią, jest nie tylko usprawiedliwione, ale i uzasadnione dotykającą ich opresją, antysemityzmem. Żydzi to nie oprawcy, to ofiary.
Z sali polecono jeszcze jedną książkę, „Nałkowska albo życie pisane” Hanny Kirchner. Ma ona dobrze ukazywać przedwojenny antysemityzm salonów. Spotkanie zakończyło się wyświetleniem fragmentu filmu „Żydokomuna” (całość można będzie obejrzeć 12 kwietnia).
* * *
Wychodzę na wiosennie lśniący Nowy Świat i znów, jak po poprzednim spotkaniu, trochę mi niedobrze i trochę mi żal. Nie widać żadnej próby wyjścia poza stereotypy, schematyczne reakcje i działania. Nie widać nawet próby szukania takiego wyjścia. Nie ma tęsknoty do szerszej, bardziej uniwersalnej perspektywy.
Historia nie jest w stanie niczego nauczyć. Będzie ciągiem kompulsywnie powtarzanych błędów. Co najwyżej, zmieni się obsada. Role pozostaną.
*) Takie dictum siłą rzeczy zmusza do zastanowienia, czym właściwie te cykliczne spotkania z p. Keff są? Wykładami nie, bo to sugeruje naukową rzetelność i przynajmniej dążenie do obiektywności. „Spotkaniem z ciekawym człowiekiem” ani benefisem też nie, bo jednak to nie osoba prowadzącej stoi w centrum uwagi. Odczytem, prelekcją? Zebraniem psychologicznej grupy wsparcia? Performancem? Dość cichym, ale jednak, seansem nienawiści?
Podobnie jak w przypadku „Utworu o Matce i Ojczyźnie”, widać tendencję do przekraczania formalnego porządku. (Brzmi to znacznie lepiej, niż „tendencję do mącenia wody", prawda?) Gdyby musieć jakoś określić formę tych spotkań, najlepiej pasowałoby chyba określenie „pogadanki ideologiczno-instruktażowe”.
Naczelne (Primates) – rzad ssaków lozyskowych charakteryzujacych sie najlepiej wsród wszystkich zwierzat rozwinietym mózgiem. (Wikipedia)