Skok na kasę emerytów
11/03/2012
436 Wyświetlenia
0 Komentarze
23 minut czytania
Polecam autoryzowany wywiad na ten temat – bardziej precyzyjny niż ten opublikowany
ND: -Podniesienie wieku emerytalnego to kolejny etap reformowania emerytur uzasadniany złą kondycją finansów państwa. Od czego się zaczęło?
CM: – Rozpoczęto od przerzucenia składki z OFE do ZUS pod hasłem, że oszczędzanie w OFE jest nieefektywne. Drugi krok to podniesienie składki rentowej pod pretekstem deficytu w funduszu rentowym. Trzeci – to propozycja waloryzacji kwotowej świadczeń, a więc zerwanie z zasadą, że emerytura posiada gwarancje zachowania wartości. Wreszcie czwarty krok -to planowane podniesienie wieku emerytalnego. Wszystko to odbywa się pod hasłem zmniejszania deficytu finansów publicznych. Te działania trzeba postrzegać także w szerszej perspektywie. W Polsce odciążyliśmy państwowy system emerytalny przez kapitalizację przyszłych świadczeń w OFE, co pozwalało podtrzymać system emerytalny bez drastycznego podwyższania podatków. Tymczasem Unia storpedowała nasze wysiłki odmawiając uznania OFE za element finansów publicznych. Z drugiej strony widzimy, jak ta sama Unia godzi się, aby w Grecji celem naprawy finansów publicznych emerytury powyżej określonego poziomu, podlegały redukcji. To jasny sygnał: można zmniejszać świadczenia, nawet jeśli ktoś na nie uczciwie zapracował…
ND: -Co łączy te działania?
CM: – Jeśli zestawić fakty – w miejsce polityki prorodzinnej wspólnym mianownikiem jest dążenie do obniżenia świadczeń emerytalnych. Najpierw tych najwyższych, a z czasem wszystkich. Ostatnim krokiem będzie to, co proponuje dziś opozycja czyli tzw. system kanadyjski – świadczenie obywatelskie równe dla wszystkich.
ND: -W systemie kanadyjskim nie ma gwarancji wysokości świadczenia, nie zależy ono od poziomu oszczędności, ani w liczby przepracowanych lat. Życie emerytów znajdzie się w rękach polityków i rządu?
CM: – Będzie gwarancja wypłaty świadczeń bez gwarancji ich wysokości. Państwo da nam tyle, na ile będzie je stać. W praktyce emerytury zejdą do poziomu świadczenia minimalnego i nasili się tendencja do przesuwania wypłaty na coraz później. Będą to świadczenia głodowe, poniżej minimum egzystencji, przy czym politycy będą nam stale tłumaczyć, że musimy zbilansować dochody z wydatkami w ramach kolejnych pakietów fiskalnych. Powiedzmy otwarcie: mamy do czynienia z wywłaszczaniem obywateli z praw do świadczeń emerytalnych.
ND: – Może to tylko chwilowe oszczędności? Skąd tak surowa ocena?
CM: – Ponieważ działania określane jako „naprawcze” nie podejmują głównego problemu jakim jest od dwudziestu lat brak zastępowalności pokoleń. Brakuje już nam 3,5 mln dzieci do prostej zastępowalności pokoleń, nie mamy osób młodych, które będą pracować na świadczenia rodziców i dziadków. Tego problemu wszystkie rządy w ogóle nie podejmowały, a obecnie podchodzą do systemu emerytalnego z punktu widzenia syndyka masy upadłościowej. Po prostu rozdają to, co zostało. Gdyby wspierano rodziny i prowadzono politykę pronatalną mogliby tę „firmę” naprawić, woli się jednak dzielić masę upadłościową, a jak wiadomo, z bankruta niewiele można wycisnąć. Bardzo niepokojące, że te cztery propozycje są skoordynowane ze sobą i wszystkie idą w tym samym kierunku.
ND: – Rząd realizuje cel polityczny, a naprawa finansów publicznych to tylko pretekst?
CM: – Widać kierunek, w którym to wszystko zmierza. Ten kierunek jest spójny i, co najgorsze, nie słychać głosów sprzeciwu. Godząc się na taką politykę – godzimy się w istocie na to, że kraj nie będzie się rozwijać, a my będziemy emigrować i nie będziemy mieć dzieci. Wiadomo, że wzrost gospodarczy i innowacyjność generują dwudziesto- i trzydziestolatkowie. Czterdziesto- i pięćdziesięciolatkowie mogą najwyżej zachować aktywność gospodarczą. A pozostali? Sześćdziesięciolatkowie i starsi nie będą generować wzrostu, tego możemy być pewni. Zmuszając przedsiębiorców, żeby zatrudniali 60-latków, a nawet 67- latków , zmuszamy ich tym samym do ponoszenia ogromnych nakładów na stanowiska pracy, których utrzymywanie się nie opłaca. Nie łudźmy się! Globalizacja ma to do siebie, że jeśli przedsiębiorcy będą mieli do wyboru – zatrudniać starszych ludzi w Europie czy młodych w innych częściach świata, to wybiorą tę drugą opcję, i przeniosą działalność np. do Indii. Żadne akcje na rzecz „niedyskryminowania starszych pracowników” nic nie pomogą. Te procesy są znane, a jednak rząd nie wyciąga z nich żadnych wniosków. Zadajmy sobie pytanie – dlaczego? Nie widać też spójności w działaniach rządu. Z jednej strony – proponuje podniesienie wieku emerytalnego – z drugiej – nic nie wspomina o zwiększeniu nakładów na służbę zdrowia, aby 60- latkowie rzeczywiście mogli pracować. Unia za to wymaga uelastycznienie rynku pracy, aby przedsiębiorstwa były bardziej konkurencyjne, ale w praktyce pracownicy łatwiej zwalniani. Wyobraźmy sobie tę armię starych, chorych ludzi, bezrobotnych i bez świadczeń emerytalnych! W praktyce znajdą się na utrzymaniu swoich rodzin. Jeśli zaś uda się im przejść na rentę – będą dostawać zaledwie część świadczenia.
ND: -Z jakich środków są wypłacane renty? Czy tylko z bieżących składek na fundusz rentowy, jak twierdzi rząd?
CM: – Zgodnie z logiką reformy każdy będzie pobierał świadczenie w wysokości zgromadzonych składek, a renta jest dodatkowym ubezpieczeniem przysługującym tym którzy utracą zdolność do wykonywanie pracy. Ze względu na fakt wcześniejszego wystąpienia zanim zgromadzi się wystarczające środki na koncie występuje dodatkowa składka rentowa. Jeśli pracownik przechodzi, to jego własne środki na koncie emerytalnym czekają na wypłatę emerytury. Jeżeli moment przejścia na emeryturę zostanie przesunięty w czasie, to rencista może umrzeć nie dożywając do emerytury. Będzie cały czas pobierał rentę, a jego środki emerytalne będą czekały z przeznaczeniem na jego świadczenie emerytalne, ewentualnie rentę dla kogoś z jego rodziny. Otóż takich odłożonych i niewykorzystywanych środków emerytalnych osób które nabyły prawa do renty w roku 2010 było w ZUS aż 9,3 mld. zł. Ponadto było też 8,4 mld. zł. środków, które już nie czekały na wypłatę emerytury, ponieważ uprawnieni umarli nie doczekawszy świadczenia. Podczas debaty nad podniesieniem składki rentowej nie zaliczono tych środków do funduszu rentowego, w ogóle o nich nie wspomniano. I nagle się okazało, że o tych wielomiliardowych kwotach wszyscy zapomnieli! Dyskutowano jedynie o 17-to miliardowym deficycie funduszu rentowego jako różnicy między wysokością wydatków na renty a przychodów ze składki bez uwzględnienia zgromadzonych środków na rachunkach. Podczas gdy ta znikająca kwota, łącznie 17,7 mld zł., jest i tak zaniżona z uwagi na to, że część osób posiada rachunki prowadzone tylko od początku reformy emerytalnej, ponieważ nie dopełniła formalności związanych z wyliczeniem kapitału początkowego, albo nie była jeszcze objęta tym obowiązkiem. O ile nieuwzględnienie środków rencistów może mieć pewne uzasadnienie o tyle „zapomnienie” o kwocie 8,4 mld przez wszystkich ma daleko idące konsekwencje finansowe. Dlaczego? Gdyż ów trick finansowy pozwolił rządowi w przeforsowaniu podwyżki składki rentowej, przejęcie środków emerytalnych, a z drugiej strony – spowodował wyższe opodatkowanie pracy. To tak, jakby zależało nam na tym, żeby praca stała się dobrem rzadkim i żeby jej dla naszych dzieci nie było.
ND: – Rząd, kiedy podnosił składkę rentową, uzasadniał to deficytem w funduszu rentowym. Czyżby sobie specjalnie ten deficyt wykreował?
CM: – Zastosowano wybieg polegający na tym, że fundusze, które powinny być przeznaczone na renty, znikły na kontach. Inteligentnie przedstawiono, że deficyt funduszu rentowego wynika z różnicy między kwotą składek, a tym co jest wypłacane w formie rent. To zaś, co było na kontach – nagle znikło! Wymyślono mechanizm wygaszania środków odłożonych w ZUS. Gdyby teoretycznie przesunąć wiek emerytalny do 100 lat, to nikt nie dożyje emerytury, a wtedy ponad 2 bln. zł. długów emerytalnych ZUS-u zwyczajnie wyparuje! Jeśli jednocześnie w funduszu rentowym będzie wykazywane tylko to, co pochodzi ze składek, to pieniędzy będzie stale za mało i trzeba będzie coraz bardziej podnosić składki rentowe, coraz bardziej podwyższać koszty pracy. W ten sposób rząd dostaje do rąk nowy podatek i zarazem możliwość umarzania zobowiązań emerytalnych. I na tym polega to perpetuum mobile!
ND:- Podniesienie wieku emerytalnego będzie wypychać ludzi na renty?
CM: – Oczywiście, i to jest kolejny problem. Jeśli będzie wzrastała liczba rencistów to będą podnoszone składki, wzrosną koszty pracy, liczba miejsc pracy będzie malała. Pojawią się zatem naciski na ograniczenie wypłaty rent. Może dojść do tego, że przy przyznawaniu renty trzeba będzie przynieść zaświadczenie od lekarza, że się umrze najdalej w ciągu pół roku. A jeśli nie daj Boże, ktoś będzie żył dłużej, to renta nie będzie mu przysługiwała, bo będzie rentą okresową. Taki mechanizm oznacza w praktyce, że będziemy odkładać środki w ZUS bez możliwości skorzystania z nich, a na koniec będą one przejmowane przez państwo. To dlatego istnieje presja do likwidacji OFE i przeniesienia wszystkiego do ZUS. W OFE operacja przejęcia naszych środków nie byłaby możliwa, ponieważ stanowią nasz majątek i są dziedziczone. Majątek to inaczej – odłożone oszczędności. Ma tę zaletę, że korzystanie z niego nie obciąża kosztów pracy.
ND: – OFE też przejadają nasz majątek i tracą miliardy na rynkach. Przez te wszystkie lata nie było woli politycznej, aby emerytów przed tym zabezpieczyć.
CM: -Jeśli jakieś instytucje działają źle, to rząd ma obowiązek to poprawić, a nie zaraz je likwidować, zwłaszcza gdy ostrzeżenia i propozycje reform są bezskutecznie zgłaszane od 11 lat. Nikt normalny nie ucina sobie ręki, gdy go boli, tylko idzie do lekarza.
Spójrzmy, co dzieje się dalej. Wkrótce po podniesieniu składki rentowej proponowana jest waloryzacja kwotowa. Co było dotychczasową immanentną cechą emerytur? To, że emerytury utrzymują swoją wartość, a kwotowe dodatki mogły tylko je podwyższać. Tymczasem waloryzacja kwotowa emerytur to zerwanie z zasadą, że świadczenia mają co najmniej zachować swoją wartość. Przy braku waloryzacji inflacyjnej nasze oszczędności i emerytury mogą automatycznie podlegać redukcji. Niektórym osobom o niskich świadczeniach wydaje się to obecnie atrakcyjne, ale do czasu. Przyjdą następne kryzysy finansowe, czy kryzys finansów publicznych związany ze starzeniem się społeczeństwa, i wtedy okaże się, że waloryzacja kwotowa odbywa się na poziomie minimalnym. Jeśli na to nałożymy redukcję wyższych świadczeń w ramach pakietów „pomocowych” dla krajów dotkniętych kryzysem finansów publicznych (a my będziemy takim krajem z powodu starzenia się społeczeństwa) to widzimy, że nasze świadczenia łatwo mogą okazać znacznie niższe od oczekiwanych. Początkowo osoby o niższych świadczeniach będą zadowolone, bo to nie im będą obcinać emerytury w ramach cięć oszczędnościowych. Ale jeśli można obciąć wyższe emerytury, to można i niższe, to tylko kwestia czasu. Na koniec padnie hasło: dajmy wszystkim po równo! Tylko co to spowoduje? W miarę, jak będzie przybywać emerytów, a dzieci nadal nie będą się rodzić, to świadczenie będzie z roku na rok coraz mniejsze i w końcu przekształci się z w zapomogę, a nawet połowę zapomogi. Z drugiej strony – zrównanie świadczeń spowoduje, że nikomu nie będzie się opłacało wnosić wysokich składek na ZUS. Dochody będą ukrywane, poszerzy się szara strefa, co będzie jeszcze bardziej pogłębiać kryzys finansów publicznych i zmniejszać nasze świadczenia. Dlatego wszystkie dotychczasowe działania wydają się spójne i zmierzają w jednym kierunku. Ponadto ci sami decydenci, którzy wczoraj proponowali przekazanie składek z OFE do ZUS, dziś mówią, ze nie mają zaufania do ZUS… Jak to – wtedy mieli, teraz nie? To kiedy mówili prawdę?
ND: – Dlaczego kolejne rządy pchają nas w tym kierunku, skoro jest alternatywa w postaci polityki prorodzinnej, która ochroniłaby nasze świadczenia?
CM: – Kiedy 30 lat temu wprowadzano w Polsce stan wojenny, rosyjski opozycjonista Władimir Bukowski nazwał to „samookupacją” i podkreśla: "Wyrządziła ona Polsce wielką szkodę ekonomiczną i demograficzną. Przecież w jej następstwie olbrzymia liczba Polaków opuściła swój kraj na zawsze.". To jest odpowiedź. Prowadzimy samookupację, osłabiamy się. Własną polityką spowodowaliśmy, że 2 miliony Polaków wyemigrowało, 3,5 miliona dzieci nie urodziło się, a na koniec podpisaliśmy Traktat Lizboński, który uzależnia siłę głosu danego kraju w Unii od liczby ludności. To proces samolikwidacji.
ND: – Nie jest to wymysł oddolny, ta polityka idzie z góry.
CM: – Jeśli w ciągu najbliższych trzech lat nie podejmiemy działań na rzecz zwiększenia dzietności rodzin, to obecny miniwyż solidarnościowy zestarzeje się i z przyczyn biologicznych dzieci już mieć nie będzie. W Polsce mamy obecnie nieco ponad jedno dziecko w rodzinie. Następne pokolenie, o połowę mniej liczne, musiałoby mieć po czwórce dzieci, aby to nadrobić. To nierealne. W praktyce z Polski zostanie tylko nazwa, jak została nazwa Burgundii, chociaż narodu już nie ma. Proces europeizacji zagłuszył w nas instynkt narodowy. Protestujemy przeciwko przedłużaniu wieku emerytalnego, co i tak nic nie da, bo arytmetyka procesów demograficznych jest nieubłagana, a jednocześnie godzimy się na antyrodzinną, antyurodzeniową i proemigracyjną politykę kolejnych rządów. W efekcie coraz liczniejsze starsze pokolenie z głodowymi świadczeniami będzie przejadać środki młodych rodzin na utrzymanie dzieci. To starsze pokolenie, o którym mowa, to właśnie my, pokolenie, które dziś decyduje w Polsce i które zachowuje się jak hulaka, który przepija majątek, zadłuża się za granicą, żyje na kredyt, oszczędza na posiadaniu dzieci i kradnie pieniądze na renty i emerytury młodych. A potem poprosi, żeby go utrzymywać. Tylko kogo?
Z dr Cezarym Mechem rozmawiała Małgorzata Goss