RzBiK – szansa na wyjątkowość
09/03/2012
503 Wyświetlenia
0 Komentarze
27 minut czytania
Będąc w toku niekończącej się dyskusji z Carcajou na czym powinna polegać Rzeczpospolita Blogerów i Komentatorów oraz obserwując dyskusje toczące się na ten temat na łamach naszego portalu chciałbym dzisiaj przedstawić wam swoją wizję.
Jednak zanim to uczynię, bardzo proszę by potraktować autora tej notki jak zwyczajnego blogera i dyskutanta, a nie Redaktora Naczelnego Nowego Ekranu.
Czytając Konstytucje RzBiK, biorąc udział w wyborach do Rady i śledząc entuzjazm wielu osób mam nieodparte wrażenie, że ocieramy się o coś nowego, jakąś nową jakość w podejściu do blogosfery, problem w tym, że nie potrafimy jej jeszcze właściwie zidentyfikować. Należałoby chyba najpierw zdefiniować charakter przestrzeni cyfrowej w jakiej RzBiK będzie działał, zakreślić ramy tego działania oraz zidentyfikować cele, które dzięki RzBiKowi chcemy osiągnąć.
W mojej ocenie przestrzeń Internetowa, która jest miejscem działania komentatorów i blogerów nabywa powoli zupełnie odmiennego charakteru niż miała dotychczas, a sami blogerzy i komentatorzy już nie są tym, czym byli jeszcze kilka lat temu. Tak mocno przyzwyczailiśmy się do świata realnego, do warunków i zasad (w tym prawnych) w nim funkcjonujących, że nie zauważyliśmy, iż oto zostaje poważnie odcięta pępowina pomiędzy światem realnym a wirtualnym.
Wciąż nam się wydaje, że bloger lub komentator XXX to emanacja wirtualna konkretnego blogera lub komentatora YYY żyjącego sobie w jakimś kraju, jedzącego jakieś tam jedzenia, śpiącego parę godzin dziennie, gdzieś pracującego lub nie i podlegającego konkretnym uwarunkowaniom prawnym. Czy naprawdę jednak tak jest, czy XXX musi być zawsze odbiciem jakiegoś YYY, czy działa wprost słynna „modlitwa” Carcajou „Co w wirtualu to i w realu”? A jeśli działa, to czy wciąż nie rozumiemy jej zbyt zachowawczo a przez to opacznie?
Zwróćmy uwagę jak mało wiemy o bytach internetowych będących komentatorami lub blogerami. Gdy występują pod Nickiem, pseudonimem czy jakąś ksywką, to zwykle wiemy o nim tyle ile o sobie napisał, a zatem ufni wiedzą wiele a nieufni nic z goła. Widzimy jakiś jego Avatar, domyślamy się, że mieszka w jakimś regionie lub państwie, że wykonuje jakiś tam zawód, że ma kogoś lub nie ma, że jest starszy lub młodszy, że prezentuje taki czy inny pogląd oraz takie czy inne zainteresowania. Z drugiej strony zdajemy sobie sprawę, że nie ma żadnych przeciwskazań technicznych ani formalnych, by pod danym Nickiem jednego dnia pisała ta osoba a innego dnia inna. Ba, są byty takie jak Instytut Geopolityki, Sąd Przysiegłych czy Fiatowiec, które otwarcie przedstawiają się jako podmiot grupowy. Ba są byty, które dzisiaj nie mają charakteru grupowego ale sama ich nazwa sugeruje, że taki charakter mogą mieć w każdej chwili np. Trybunał Obywatelski. A to znaczy, że coraz mniejsze znaczenie ma to KTO fizycznie pisze i przedstawia się danym Nickiem a coraz większe co pisze, jaki ma cel i jaki jest charakter jego działań. Reputacja przypisana zostaje do danego bytu internetowego, do tej nazwy, brandu funkcjonującego w blogosferze, a do jakiegoś Kowalskiego, Nowakowej czy Schmita który napisał dany tekst. Tak naprawdę guzik nas już obchodzi ta Nowakowa i Schmit. Czy zwracamy się zwracamy zazwyczaj, do osoby fizycznej? Nie – upodmiatawiamy byt internetowy o konkretnym Nicku i dyskutujemy z nim, z nim robimy różne rzeczy, jemu pomagamy i od niego oczekujemy pomocy. Powiem więcej, gdy zostaniemy skrzywdzeni przez danego blogera lub komentatora czyli obrażeni lub pomówieni, mamy coraz mniejsze szanse na dochodzenie od niego sprawiedliwości trzymając się tylko zasad i systemu prawnego funkcjonującego w rzeczywistym świecie. Nie wiemy bowiem o nim często zgoła nic poza to co sam o sobie powiedział, a co nie musi być prawdą i co przez osobę realną może zostać łatwo podważone. Nie wiemy jak do niego dotrzeć ani nawet w systemie prawnym jakiego kraju funkcjonuje. Samo śledztwo dotyczące IP też staje się mało wiarygodne, ludzie coraz częściej łączą się przy użyciu proxy czy ruchomego IP, piszą z firm czy domów gdzie jest jedno WiFi, czyli jedno IP nie pozwalające na identyfikację delikwenta wśród całej masy różnych osób fizycznych. Mało tego istnieją kafejki Internetowe i hotspoty. Natomiast przy Nickach grupowych z założenia lub grupowych w rzeczywistości jesteśmy już kompletnie bez szans, bo ten co pisał poprzednia notkę, nie musi być autorem tej akurat tej o którą mamy pretensje. Nie ma też obowiązku by jeden piszący pod danym Nickiem wiedział o innym piszącym pod tym samym. Czy grupa podpisująca się Anonymmus jest rozpoznana przez jej członków, czy trudno sobie wyobrazić wiele takich grup, gdzie wiele osób wg jakiegoś klucza gwarantującego anonimowość osobistą będzie pisało pod jednym Nickiem? Nie ma takiego zakazu i też nie można wywodzić jakiejkolwiek odpowiedzialności prawnej wg. obowiązujących systemów prawnych z jej stosowania. Zakazać? Bzdura. Kto to skontroluje? Pójść na skróty i żądać odpowiedzialności od osoby, która grupę stworzyła? A niby dlaczego? Powszechnie wiadomo, że blogi polityków zazwyczaj prowadzone są przez ich asystentów, bo oni zwyczajnie nie mają na to czasu albo ochoty. Nie wiemy wszakże, jaki rodzaj pełnomocnictwa ma ten asystent. Wiedzą to bowiem tylko zainteresowani i nie muszą się tym chwalić. Czy asystent wkleja tylko tekst pryncypała, czy też także za niego może komentować? A czy na pewno tekst wklejony napisał osobiście pryncypał? Też tego nie wiemy. Jeśli asystenci piszą przemówienia swoim szefom to czy taki zdolny człowiek nie może mu prowadzić bloga? Kogo więc oceniamy, posła, ministra czy ich asystentów lub osoby wynajęte do stworzenia bytu Internetowego? Oczywiście oceniamy sam BYT. Ktoś powie zaraz, jeżeli ktoś posługuje się imieniem i nazwiskiem oraz wizerunkiem danego posła a ten poseł nie dementuje, to znaczy, że bierze za te słowa odpowiedzialność. Pozostaje nam domniemanie, że tak jest. Intuicyjnie identyfikujemy w taki własny sposób. Ale czy mamy pewność. Odnośnie niektórych pewnie tak. Ale przecież już był przypadek, że Palikot wyparł się w żywe oczy twierdzeń, które były opublikowane na jego profilu w Twitterze. Stwierdził, że ktoś się pod niego podszył i że nie wiedział o istnieniu tego profilu. Możemy lubić Palikota albo i nie, ale uczciwie musimy przyznać, że jest w tym jakiś sens. Nie wszyscy o wszystkim muszą wiedzieć, co się dzieje w Internecie, bo Internet jest rozległy jak cholera, a czasem nawet jak się wie to są trudności by coś zrobić – procedura reklamacji do Twittera czy Fejsa, przy czym zareagują albo nie. Wiem, co piszę, bo Nowy Ekran też odkrył „swoją” łżestronę na FB. Cóż. W zasadzie jedynym konkretnym związkiem bytu internetowego ze światem realnym jest osobiste identyfikowanie się realnego operatora (lub współoperatora) tego bytu z danym Nickiem. Ale powody mogą być różne, nie zawsze związane z dobrami osobistymi, czasem to zwykła dbałość marketingowa wiążąca się z pieniędzmi, działalnością gospodarczą czy bezpieczeństwem osób trzecich.
Napisałem o tym wszystkim dlatego, byście zrozumieli, że OTO mamy przestrzeń o zupełnie innym charakterze niż miejsca dotychczas nam znane. Taki quasi świat lub quasi państwo, które działa implementując na siłę, często nietrafnie zasady z przestrzeni świata realnego i prawa państwowego. Że funkcjonujemy na „ziemi niesamowitej” nieznanej i wciąż trudnej do wyobrażenia, nieposiadającej własnej regulacji i wciąż atakowanej przez byty państwowe i prawne, które identyfikują ją jako coraz większe zagrożenie dla swojego funkcjonowania i korzystając ze swojej realnej siły, wbrew zdrowemu rozsądkowi i elementarnej logice, a tylko dla swoich partykularnych korzyści starają się wtłoczyć byty internetowe – w tym blogerów i komentatorów – w okowy drastycznych zakazów, nakazów i odpowiedzialności, w taki sposób, by działania bytu internetowego wiązały się z określoną dolegliwością fizyczną lub gospodarcza, określonej fizycznej osoby lub osoby prawnej funkcjonującej w świecie realnym. I nie ma tu znaczenia kwestia sprawiedliwości tylko funkcja odstraszająca i finansowa. Stąd biorą się właśnie pomysły typu ACTA czy ściganie szefa WikiLeaks za cokolwiek, choćby pedofilię lub gwałt. Ta przestrzeń, to wyjątkowe cyfrowe miejsce, choć wciąż nienazwane jednak nie jest bezbronne i potrafi się odegrać. To chociażby ataki hakerów, piętnowanych w realnym świecie jako szkodnicy, ale cieszących się wielką sympatią Internautów. Dlaczego? Skąd ten dysonans w ocenie? Bo to są już inne światy i posiadają już dla siebie odrębną moralność oraz zasady. I w dodatku jeden i drugi jest światem realnym, wirtualny też, bo realnie istnieje, jest jednak światem realnym inaczej. Inną obroną tego świata jest właśnie Rada RzBiK, ciało które jako pierwsze powinno stworzyć prawdziwą społeczność Internetową, nazwać tą przestrzeń (co zrobiła), zidentyfikować i wprowadzić w niej pewien rodzaj regulacji, który nie ogranicza jednak wolności w Internecie, ale będzie miał zadanie chronić ją, a przede wszystkim rozwijać i wyodrębnić ze skostniałych, państwowych systemów prawnych.
System prawny, gospodarka i funkcjonowanie każdego Państwa opiera się na ziemi. Na płachcie terenu opisanego przez granice, gdzie mogą się przemieszczać, wypoczywać, pracować, bawić i kochać dwunożne istoty fizyczne o danych imionach i nazwiskach zwane Homo Sapiens, czyli Ludzie. A co jeśli do funkcjonowania nie potrzeba ziemi? Jeśli wystarczy cyfrowy świat?
Jasne człowiekowi nie wystarczy, musi jeść, wypróżniać się, kochać, spać, pracować i oddychać, ale bytowi internetowemu wystarczy. RzBiK powinien wiec zacząć od oficjalnego upodmotowienia bytów internetowych, od nadania osobnej, ale realnej prawnie osobowości wszystkim komentatorom i blogerom, wszystkim tym Nickom i nazwom, wszystkim tym imionom i nazwiskom, które wcale nie muszą odpowiadać imionom i nazwiskom realnych osób, a nawet, jeśli odpowiadają to zawsze czyjaś decyzja mogą być od nich oderwane.
RzBiK powinien stworzyć taką konstrukcję prawna, dla której osoba wirtualna będzie tak samo osobą, jak dla świata realnego osoba fizyczna. Tą osobę chronić, te osoby zrzeszać, dbać o ich interesy, bezpieczeństwo i wolność oraz ofiarować im przestrzeń, która nie będzie mogła być naruszana bezkarnie przez intruzów z reala, a sama da możliwości, których w realu nie ma.
Fantazja? Bynajmniej. Mamy już w historii ludzkości przykład stworzenia wirtualnych bytów tylko dlatego, że była taka potrzeba, że pojawiła się przestrzeń, w której byty fizyczne były niewystarczające. Chociażby dlatego, że zbyt nietrwałe (śmiertelne) i zbyt słabe, by samodzielnie robić rzeczy wielkie lub prowadzić interesy o zakresie przekraczającym długość życia ludzkiego.
Już wiecie o czym mówię? Otóż, wyobraźcie sobie, że początkowo żadne prawodawstwo (czy sumeryjskie, czy egipskie, czy semickie, czy fenickie) nie znało osobowości prawnej. Wprowadziło ją dopiero Prawo Rzymskie i to w bardzo ułomny sposób.
Opowiem o tym słowami prof. Władysława Rozwadowskiego autora podręcznika „Prawo Rzymskie”.
Osobą prawną może być albo zespół osób ( stowarzyszenia, korporacje ), albo masa majątkowa ( fundacje, zakłady ), którym prawo nadaje w pewnym zakresie podmiotowość prawną. Szczególny charakter podmiotowości polega na tym, że wierzytelności i prawa rzeczowe, np. stowarzyszenia lub fundacji, nie są prawami majątkowymi przysługującymi osobom wchodzącym w skład stowarzyszenia albo korzystającym z fundacji, lecz są prawami przysługującymi osobie prawnej jako takiej.
Tak samo za długi stowarzyszenia lub fundacji nie odpowiadają swym majątkiem członkowie stowarzyszenia albo osoby korzystające z fundacji, lecz osoba prawna swoim własnym majątkiem.
Korporacje w Rzymie znane już były w okresie obowiązywania ustawy XII tablic, ale wówczas miały one charakter wyłącznie prywatny. Jeszcze w okresie republiki majątek takiej korporacji był albo majątkiem wspólnym jej członków zrzeszonych na zasadach spółki, albo stanowił własność jednego z nich. Rozwój życia gospodarczego zrodził jednak potrzebę ekonomicznego scentralizowania działalności takich osób i to było główną przyczyną ukształtowania się zalążków osób prawnych wstarożytnym Rzymie. Czy taką osobę prawną tworzył jedynie zespół osób, czy również masa majątkowa, jest w literaturze kwestią sporną. W okresie republiki w sposób odmienny zaczyna kształtować się zdolność prawna w odniesieniu do gmin miejskich ( municipia, civitates ). Były to jednostki, które przed inkorporowaniem w skład państwa rzymskiego tworzyły odrębneorganizacje państwowe ( civitates ), stojące na wysokim poziomie rozwoju gospodarczego. Po aneksji przyznano im samorząd i samodzielność gospodarczą, a pretor nadał im cywilną i procesową zdolność prawną jako specjalnym i samodzielnym podmiotom, które swych praw bronić mogły na terenie procesu na równi z personae privatae.
W ślad za powyższymi zmianami zdolność taką ( ad exemplum rei publicae ) uzyskały w okresie pryncypatu stowarzyszenia założone za zgodą senatu bądź pryncepsa udzielaną na mocy lex Iulia de collegiis z czasów Cezara albo Augusta.
Stowarzyszenia jako związki osób prywatnych ( collegia, sodalitates, corpora ) to m.in.stowarzyszenia pogrzebowe, stowarzyszenia rzemieślników lub dzierżawców ceł i podatków. Przy zakładaniu stowarzyszenia niezbędny był udział trzech osób fizycznych ( tres faciunt collegium ). Miało ono swój majątek, kasę oraz syndyka (actor, syndicus ), który jako jego organ, w imieniu stowarzyszenia dokonywał wszelkich czynności prawnych. Zmniejszenie się liczby osób tworzących odrębny podmiot prawa nie ma już wpływu na dalszy jego byt.
Odkąd znajdujący się w gestii cesarza skarb państwa rzymskiego ( fiscus ), w realizacji swych roszczeń przeszedł z drogi administracyjnej na drogę procesu cywilnego, zaczęto prawdopodobnie traktować go jako osobę prawną, wyposażoną jednak w cały szereg przywilejów w stosunku do zwykłych podmiotów prawa ( tzw. privilegia fisci ).
W czasach chrześcijańskich zdolność prawną uzyskały prawdopodobnie również instytucje kościelne ( ecclesiae ). Kościół i klasztory mogły nabywać majątek, zwłaszcza w drodze testamentu, posiadać wierzytelności i długi realizowane w procesie cywilnym. Tę samą zdolność uzyskały tzw. piae causae, czyli fundacje dla celów dobroczynnych. Pod wpływem doktryny chrześcijańskiej darowizny przeznaczone na szpitale, przytułki dla bezdomnych, starców i sierot były chronione przez cesarzy okresu dominatu, a zwłaszcza przez Justyniana. Majątkiem takim zarządzał oeconomus pod nadzorem władz kościelnych. Jest kwestią sporną, czy piae causae uzyskały w prawie rzymskim odrębną osobowość prawną.
Mimo że rozwój do dzisiaj spornej w literaturze koncepcji osób prawnych, w Rzymie zatrzymał się na pewnym etapie, to jednak idea oderwania się zdolności prawnej od osoby fizycznej jest bezsprzecznie jednym z największych osiągnięć rzymskiej myśli prawniczej, z którego świat dzisiejszy korzysta w realizacji najpoważniejszych celów społeczno-gospodarczych.
A dziś? Czy możemy sobie wyobrazić funkcjonowanie świata gospodarczego bez spółki akcyjnej, bez spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, bez spółdzielni czy bez banku, a działalności społecznej bez stowarzyszenia, fundacji czy izby gospodarczej? A wszystko to są osobowości wirtualne. Fundacji czy spółki akcyjnej nie można dotknąć, można dotknąć budynek, samochód, panią prezes tu i ówdzie. Osoba Prawna fizycznie nie istnieje, to byt wirtualny, ludzie się tylko umówili, że pod takim a nie innym szyldem (nazwą, Nickiem 😉 istnieje grupa ludzi która umówiła się do funkcjonowania w takiej a nie innej organizacji i w taki a nie innym celu i aby być pewnym trwałości umowy i tą trwałość strategicznie uniezależnić od nietrwałych decyzji jednostek nadali tej organizacji OSOBOWOŚĆ. Stworzyli odpowiednie regulacje umożliwiające takie działania i chroniące je, ponieważ było to korzystne dla rozwoju, ponieważ nie wystarczyło pożyczanie na dwa dni rodła sąsiadowi z wioski obok, ponieważ trzeba było coś wymyślić, by móc zainwestować w sprawę a nie w człowieka, który zaraz mógł utopić się na morzu lub zginąć od miecza, a jednocześnie jego towar mógł bezpiecznie dopłynąć. Taka osobowość też miała większy wymiar przestrzenny, a nawet międzynarodowy i państwowy. Osoba prawna mogła być ponad granicami w wielu miejscach jednocześnie i wykonywać przy tym wiele innych czynności. Tą osobą kierowały osoby fizyczne ale osoba prawna działała na innych warunkach, miała inny zakres odpowiedzialności, potrzebowała innej ochrony i tak jak korzyści osoby prawnej nie zawsze przenosiły się wprost na korzyści osób fizycznych w ramach niej funkcjonujących, tak i karać nie można osób fizycznych za wszystkie szkody dokonane przez osobę prawną. Tak naprawdę prawodowstwo osób prawnych w dużej mierze wyodrębniło się i uniezależniło od prawodawstwa osób fizycznych. Dlatego właśnie bank może stracić płynność finansową a jednocześnie jego prezes odebrać wielka premię. Prawdziwy byt wirtualny.
Jeśli mamy już precedens, to RzBiK jest w mojej ocenie pierwszym krokiem aby z niego skorzystać. Świat wirtualny nie musi być kalką świata realnego, tak jak świat spółek kapitałowych czy organizacji kościelnej nie jest kalką świata gospodarczego osób fizycznych czy państwa narodowego. Może mieć własne prawodawstwo (minimalne), własne kary (np. jakiś rodzaj infamii, czyli powszechnego bana), własną ochronę, własne byty gospodarcze, własny rodzaj wolności (np. impregnowany na roszczenia dotyczące praw autorskich) itd… Jeśli uda się RzBiKowi wyciągnąć blogerów i komentatorów (a może nie tylko ich, może i inne byty) z upodmiotowionymi Nickami z okowów krajowych systemów prawnych to będzie to niesamowity sukces. Ważne, by stworzone zostały tak atrakcyjne i wyjątkowe warunki, by została powołana tak prężna i chroniąca swoje interesy społeczność i aby zaistniało miejsce szczególne o wysokiej kulturze i bez nadregulacji, w którym lepiej będzie być (pod każdym względem) niż niebyć. Wtedy RzBiK osiągnie należną mu wielkość i wtedy każdy z reala z nim będzie się liczył w każdej sprawie. Wtedy będzie istniał wzór organizacji quasipaństwowej, który będzie można implementować do świata realnego. Co w wirtualu to i w realu. Wtedy dopiero osiągniemy coś wyjątkowego i historycznego. Naprawdę.
Jesteśmy w stanie to zrobić?