Wieloletnia, bezetyczna działalność politruków z Rady Etyki Mediów Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich
09/03/2012
563 Wyświetlenia
0 Komentarze
22 minut czytania
W Radzie padło kiedyś stwierdzenie: „Nienawidzę Radia Maryja, ojca Rydzyka i kiedyś go wykończę!” Rada Etyki Mediów była – i jest -wyjątkowo nieetycznym gronem. W IPN jest wiele bulwersujących teczek dziennikarzy.
[Na rysunku: Komtet Etyki ds. Zachowań Politycznych oznajmia: — "Te uderzenia nożem w plecy można zaakceptować, ponieważ nie są uderzeniami poniżej pasa"]
Wieloletnia, bezetyczna działalność politruków z Rady Etyki Mediów Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich
Wieloletnia, bezetyczna działalność paru związanych z antypolskim salonem politruków z Rady Etyki Mediów Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (REM SDP) — wielokrotnie wyrażana poprzez zakłamane oraz urągające logice i zdrowemu rozsądkowi "oświadczenia" tej Rady, jest doskonale znana od lat. Poniższy wywiad z red. Anną T. Pietraszek pozwala na spojrzenie poza kulisy znanych oficjalnych oświadczeń tej Rady oraz na wręcz bolszewicką mentalność jej niektórych członków. Red. Pietraszek mówi w tym wywiadzie także i o tych członkach Rady, którz mają wręcz sowieckie zapędy do niszczenia polskiej kultury oraz jakiejkolwiek niezależności w mediach.
Wywiad ten bez ogródek pokazuje bolszewickiego raka toczącego ponoć postsowieckie, lecz jednak ciągle antypolskie mass media w PRL-bis oraz samo SDP. Pokazuje także od środka to, jak precyzyjnie funkcjonują różne postsowieckie mechanizmy działające w różnych organizacjach — działające wbrew podstawowym interesom społeczeństwa i Narodu. Są to agenturalne, rakowate narośla w różnych organizacjach takich jak np. SDP — co przeróżnej agenturze wyrażającej antyposkie poglądy oraz opinie, pozwala na zakłamywanie i wspieranie antypolskich łgarstw rozpowszechnianych przez mass media.
Ostatnie zmiany w SDP rodzą jednak nadzieję, że ta organizacja zacznie zwracać baczną uwagę na to, by jej członkowie przestrzegali nie tylko zasad etycznych zawartych w Kodeksie Etyki Dziennikarza SDP (jakich często nie przestrzegją), lecz także w swojej dziennikarskiej pracy reprezentowali przede wszystkim interesy Narodu oraz państwa polskiego.
Jednak, ta wieloletnia, antypolska działalność REM SDP zakłamująca prawdziwy obraz mass mediów w PRL-bis, prawdziwą sytuację w dziennikarswie, a także i godność wielu uczciwych dziennikarzy — spowodowała konieczność utworzenia przez niezależnych dziennikarzy Obywatelskiej Komisji Etyki Mediów (OKEM).
Z Anną T. Pietraszek o Radzie Etyki Mediów rozmawia Błażej Torański.
Anna T. Pietraszek – wieloletnia dziennikarka telewizyjna, autorka filmów dokumentalnych, taterniczka, absolwentka Akademii Obrony Narodowej. Jest wiceprezesem Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy. W latach 2004-2007 zasiadała w Radzie Etyki Mediów. Teraz jest w składzie Obywatelskiej Komisji Etyki Mediów.
Przez 3 lata zasiadała Pani w Radzie Etyki Mediów. Jakie popełnia ona nadal grzechy główne?
Zacznę od własnej historii. Kiedy zaproszono mnie do Rady Etyki Mediów byłam dumna, że zostałam dziennikarką zaufania publicznego. Bardzo mnie to nobilitowało i weszłam tam z ogromnym kredytem zaufania. Widziałam zacne nazwiska dziennikarzy o wieloletnim stażu, jak Magdalena Bajer, Maciej Iłowiecki czy Michał Bogusławski. To były dla mnie autorytety. Pan Iłowiecki wydawał się być dziennikarzem myślącym zdecydowanie prawicowo, pani Bajer lewicowo, ale oboje starali się być rzetelni i uczciwi w swoich wizjach świata.
Etyka nie ma barw politycznych.
Nie ma i, najkrócej mówiąc, jest to uczciwość i rzetelność. Zdolność szacunku dla osoby, która ma inny światopogląd. Ale ten szacunek winien obowiązywać obie strony. Nie może być tak, że jedna strona będzie szanować tylko wybrane osoby i jeden światopogląd.
Co Panią skłoniło do odejścia z REM?
Przede wszystkim fałszywe, obłudne postawy większości członków Rady. Dostawaliśmy stos korespondencji o naruszeniach zasad etycznych w mediach ogólnopolskich i regionalnych. Były to sprawy proste i skomplikowane. W przypadku małych mediów trzeba było dziennikarzy wspierać bardzo delikatnie, chronić przed wyrzuceniem z pracy. To były szczegóły. W sprawach istotnych, jak Radio Maryja czy TV Trwam, padło kiedyś stwierdzenie: „Nienawidzę Radia Maryja, ojca Rydzyka i kiedyś go wykończę!”.
Kto tak powiedział?
Nie mogę ujawnić, bo ta osoba podałaby mnie do sądu. Ale taka wypowiedź była! Myślałam, że to na fali emocji, że nie można tego brać na poważnie, że się komuś chlapnęło.
Potem miałam osobistą sprawę, której nie upubliczniałam, bo było to dla mnie żenujące i upokarzające. W intranecie Telewizji Polskiej, w której pracowałam na etacie, ukazał się paszkwil, szkalowano moje dobre imię. Poprosiłam o pomoc Radę Etyki Mediów, w której zasiadałam, ale usłyszałam, że nie warto stawać w mojej obronie, bo z tymi ludźmi się nie wygra. Mówiono mi, że przesadzam, że porozmawiają z kim trzeba. Ale nic takiego się nie stało.
Wpis był anonimowy?
Nie, autorami byli pułkownicy z mojej byłej redakcji wojskowej. Podpisali się z imienia i nazwiska. Mieli szerokie wpływy w TVP, a Rada im uległa, wystraszyła się, wolała z nimi nie zadzierać.
Jakie były jeszcze punkty zapalne? Według jakich standardów działała – i, jak przypuszczam – działa Rada Etyki Mediów?
Rada publikowała oświadczenia, jakby wszyscy jej członkowie podpisali się pod nimi jednogłośnie. Tymczasem wielokrotnie miałam odmienne zdanie, czegoś nie akceptowałam, a nikt mnie o tym nie informował, tylko upubliczniał. Do kresu doszliśmy w sprawie „listy Wildsteina”. Byłam przekonana o konieczności lustracji środowiska dziennikarskiego, ale Rada wolała zachować się delikatnie, enigmatycznie. Nie chcieli bronić Wildsteina. Pytali: skąd miał tę listę? Może ją ukradł?
Wyniósł z IPN. Takie jest prawo dziennikarza, a chronić dokumenty powinni urzędnicy.
Nikt go za to po sądach nie włóczył, więc może zdobył tę listę legalnie?
Dlaczego Rada nie chciała bronić dziennikarza? Byli w niej – a może nadal są – tacy, którzy Pani zdaniem winni być zlustrowani?
Ależ oczywiście. Prawdopodobnie chodziło im o to, aby chronić własne środowiska. W IPN jest wiele bulwersujących teczek dziennikarzy, którzy zwłaszcza ostatnio podnoszą głowy.
Wojciech Reszczyński powiedział mi, że nadal pracują w telewizji publicznej „tacy, którzy byli tajnymi współpracownikami komunistycznych służb i nigdy się nie zlustrowali”. Są wśród nich dawni delegaci na zjazdy partii, sekretarze POP, byli cenzorzy, a nawet ci, którzy pod marynarką nosili broń krótką. Czyżby przeniknęli również do Rady Etyki Mediów?
Bezpośrednio tacy ludzie może nie, ale na pewno członkowie REM mają bardzo silne związki z tymi środowiskami. To nie jest tak, że jakiegoś tajemniczego pana pomawia się o bieganie z bronią w ręku i w mundurze po telewizji w stanie wojennym. To jest konkretny człowiek, który do dziś publicznie wygraża prawicy, obraża katolików i czuje się bezkarny. Ten pan jest znany członkom Rady Etyki Mediów. Szkalował mnie w intranecie, ale Rada nie broniła mnie, tylko „Gazetę Wyborczą”. Nie chciałam z takimi ludźmi trzymać. Dla mnie Rada Etyki Mediów była – i jest -wyjątkowo nieetycznym gronem.
To wynik bałaganu czy świadomej manipulacji?
Nazwałabym to inaczej. To charakterystyczny rodzaj postkomunistycznej mentalności. Polega na tym, że Oni mogą być niesprawiedliwi, nierzetelni, mogą kłamać, bo im wolno, bo mają przyzwolenie. Od pół wieku są bezkarni i nie ma jak się przed nimi obronić. Bo to Oni decydują w mediach, Oni mają przełożenie na tych panów, co latali z pistoletami po redakcjach. Oni mentalnie się wspierają. Kiedy Janusz Kurtyka obejmował urząd prezesa IPN powiedział, że najważniejszą sprawą dla bezpieczeństwa Polski, dla rozwoju jej demokracji i wolności jest odbudowa mentalności narodowej. Prawdziwie polskiej, rzetelnej, uczciwej, kierującej się wartościami podstawowymi, wyrosłymi z naszej wiary i tysiącletniej tradycji. Dekalog nie dotyczy tylko katolików. To jest podstawowy zbiór praw, którymi ludzie kierowali się od setek lat w Polsce i w Europie. Nigdy nie będziemy krajem ludzi normalnych, żyjących w poczuciu bezpieczeństwa, dopóki nie zyskamy spójnej mentalności narodowej. W swoim życiu spotykałam się z naruszaniem mojej godności, jako człowieka, a czasem nawet z brutalnymi uwagami o mojej religijności, z którą się nigdy nie obnosiłam. Wystarczyło, że ktoś zauważył u mnie medalik albo różaniec na palcu.
Także w Radzie Etyki Mediów?
Wyśmiewano mnie. Słyszałam kąśliwe uwagi, dostrzegałam dwuznaczne spojrzenia. To w kontekście moich prób równego traktowania mediów typu „GW” jak i „Naszego Dziennika”, czy ewentualnego podjęcia obrony osoby dyrektora Radia Maryja…
Rada Etyki Mediów kruszy się od lat. Odchodzący z niej używają podobnych argumentów: że gigantom medialnym Rada wytyka drobne błędy, a atakuje media opozycyjne, niszowe. Że toleruje chamstwo, jak w przypadku Nergala.
REM zwykle milczy albo czyni uniki, odpowiada dyplomatycznie, enigmatycznie. Cały czas, bez względu na skład, popełnia te same grzechy główne. Wypowiada się rzadko, w sprawach jednostkowych, nie spełnia swojej roli. Rada nie jest na równi lojalna wobec wszystkich mediów.
Środowiska prawicowych dziennikarzy, w tym Pani, powołały w styczniu Obywatelski Komitet Etyki Mediów. Czym się będzie różnić od Rady Etyki Mediów?
Jesteśmy krótko, ale szykujemy kolejne dwa twarde oświadczenia w sprawach dziennikarskich naruszeń rzetelności i prawdy.
Jan Pospieszalski, prowadzący w telewizji publicznej program „Bliżej”, poparł w manifestacji konkurencyjną TV Trwam. Według medioznawcy prof. Wiesława Godzica „przekroczył granicę”. TVP SA nie widzi problemu, bo Pospieszalski nie jest jej pracownikiem. Pani widzi?
Z pewnością nie będąc pracownikiem telewizji publicznej nie podpisał lojalki, jakie się tam podsuwa. Jako osoba prywatna nie przestał być dziennikarzem, ale ma prawo pracować dla wszystkich mediów i pokazywać się publicznie.
Dziennikarz ma prawo do deklarowania własnych poglądów i systemu wartości?
W Polsce nie ma publicznej kultury słowa ani poszanowania godności drugiego człowieka. Ten, kto silniejszy uważa, że ma prawo robić z drugim człowiekiem, co mu się tylko podoba. Ten, kto ma układy, przełożenia na władzę czy na sądownictwo, zawsze będzie chroniony. Na hucpę jest przyzwolenie i dobrze się ją opłaca. Świetnie mają się dziennikarze pozbawieni sumienia i nie kierujący się żadnym szacunkiem wobec interlokutora, którzy krytykują i upokarzają ludzi o innych światopoglądach. Dziennikarze, jak wszyscy, składają się z jakichś przekonań i światopoglądów. Dlatego mają prawo budować i rozwijać swoją świadomość, ale mają także obowiązek szanować odmienne światopoglądy. Można drugiego człowieka publicznie „odkrywać”, ale nie poniżać. Polscy dziennikarze obecnie w większości nie są profesjonalni. Najłatwiej im zrobić szokujący materiał, zmanipulować wypowiedź wybitnej osoby, dowalić komuś i za to wziąć premię. A poznanie dogłębne osoby, jej dorobku, wartości, dokonań albo odsłonięcie prawdy o niej – dla przeprowadzenia doskonałego dziennikarsko wywiadu to po prostu sztuka już nieznana, a przede wszystkim – niechciana przez decydentów, nieopłacalna!
Cytowane a portalem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
My, niżej podpisani (Teresa Bochwic, Tomasz Bieszczad) postanowiliśmy wystąpić z Rady Etyki Mediów i zakończyć nasz udział w jej pracach z dniem dzisiejszym.
Od wielu miesięcy niepokoi nas brak obiektywizmu i merytorycznej symetrii w opiniach Rady (wyrażanych poprzez kolejne oświadczenia, a także w czasie comiesięcznych spotkań i drogą mailowych konsultacji). Jeśli już Rada formułuje negatywne stanowisko pod adresem mediów z tzw. „głównego nurtu”, chodzi zazwyczaj o drobne uchybienia, a krytyka jest oględna. Można odnieść wrażenie, że REM nie chce zadzierać z gigantami rynku, za to chętnie porywa się na media opozycyjne lub niszowe (bo to nic nie kosztuje). Część oświadczeń z minionego półrocza skupia się na ogólnych wezwaniach – „żeby było lepiej”.
Nie spotkaliśmy się natomiast z pozytywną reakcją na nasze próby wydania oświadczenia, w którym Rada odniosłaby się np. do roli, jaką duże media odegrały w atakach na byłego Prezydenta RP – co naszym zdaniem przyczyniłoby się do poprawy medialnego klimatu w Polsce.
Również w łonie samej Rady źle funkcjonuje system ustalania wspólnego stanowiska REM. Wyrażane w mailach lub na zebraniach stanowiska i opinie, niezgodne z linią obraną przez Zarząd, nie były brane pod uwagę i nie miały szans, by stać się elementem choćby wewnętrznej dyskusji.
Uznajemy zatem, że nie ma sensu dłużej uczestniczyć w pozorach pluralizmu i kończymy nasz udział w Radzie Etyki Mediów (której obecna kadencja kończy się w listopadzie br).
TERESA BOCHWIC, TOMASZ BIESZCZAD
17 października 2010
Oświadczenie Rady Etyki Mediów krytykujące "Nasz Dziennik" za nieistniejący artykuł nasuwa pytanie, czy REM ulega konkretnym środowiskom, którym zależy na dyskredytowaniu "niewygodnych" mediów.
Oburzenia całym zdarzeniem nie kryje Jan Pospieszalski, którego działalność również w swoim czasie nie podobała się Radzie Etyki Mediów.
– Żyjemy w kraju, w którym akt tzw. słusznego potępienia, czyli krytyki konkretnych zachowań, stał się rytuałem przypominającym czasy głęboko komunistyczne. Pamiętamy przecież, jak po brutalnie stłumionych robotniczych protestach w Radomiu i Ursusie przez wszystkie aktywa partyjne i publiczne instytucje przechodziła fala "jedynie słusznego" potępienia "potwornych warchołów", którzy "sieją niepokój, niszczą mienie i opóźniają marsz ku szczęściu socjalistycznemu".
Wówczas najistotniejszy był akt potępienia, a nie prawda. Dzisiaj akt potępienia nieprawomyślnych postaw, które są inne niż narzucony dyktat, również staje się praktyką – uważa Jan Pospieszalski.
Oświadczenie Rady Etyki Mediów ocenił właśnie jako taki "akt potępienia". – Sam byłem również obiektem potępienia REM po tym, jak ośmieliłem się razem z Ewą Stankiewicz udokumentować i pokazać rzeczywistość na Krakowskim Przedmieściu w tygodniu żałoby narodowej. Czymś nie do przyjęcia okazało się dopuszczenie do głosu ludzi, którzy stali przed Pałacem Prezydenckim.
Najgłośniejsze wyrazy oburzenia padały ze strony tych, którzy filmu oczywiście nie widzieli, np. dr. Andrzeja Kunerta. Powiedział on, że film jest zbrodnią przeciwko polskiej racji stanu, po czym sam przyznał, iż filmu w ogóle nie widział. Premier rządu na pierwszej stronie "Gazety Wyborczej" nazwał mnie propagandzistą i w tym samym wywiadzie powiedział, że również filmu nie widział – wskazuje Jan Pospieszalski. Ten rodzaj napiętnowania – w ocenie naszego rozmówcy – jest próbą odebrania dziennika.
Cytat za "O jedno kłamstwo za daleko"