Przed laty za komuny kwitło i pachniało młodością i przyjaźnią towarzystwo zwane duszpasterstwem przy kościele jezuitów w Łodzi. W „duszyczkach” można było znaleźć wszystko, co łączyło: wiarę, przyjaźń, ale i uczciwość.
Do duszpasterstwa przychodziło się z potrzeby serca, dla towarzystwa oraz dla możliwości zorganizowania sobie wolnego czasu i rozrywki. W duszyczkach panował niezapomniany klimat, a może, nastrój spokoju, wzajemnej życzliwości, serdeczności i chęci do wymiany doświadczeń.
Czasy studenckie były poza potrzebą skupienia się nad nauką, takim dość spokojnym miejscem do tworzenia niepowtarzalnego, ale i twórczego nastroju.
Było nas spore grono młodych, ale i starszych rocznikiem studiów, bo byli wśród nas abiturienci klas licealnych, czyli ci, którzy złożyli egzaminy wstępne i oczekiwali na potwierdzenie dziekanatu. Ale także już kończący studia, ale i tacy, co jeszcze mieli przełożone, czyli poprawkowe egzaminy i tu w duszyczkach odpoczywali od wysiłku umysłowego.
W tym miejscu można było czuć się swobodnie mając do dyspozycji 2 stoły pingpongowe, bibliotekę naukową oraz kącik prasowy.
Można było, udać się na salę parkietową i przy dźwiękach muzyki z płyt potańczyć z dowolną partnerką, bo dziewcząt nie brakowało. Wśród nas byli ludzie z prawie wszystkich łódzkich uczelni.
Nawet klerycy z seminarium salezjańskiego z ulicy Wodnej też przychodzili, bo u nas był nastrój spokoju, rozmyślań, ale i swoboda do żartu i każdego rodzaju zabawy.
Nie mogę wymieniać nazwisk moich znajomych, bo niektórzy z nich obecnie pełnią wysokie stanowiska w administracji państwowej, są członkami gremiów partyjnych i samorządowych.
Opiekunami tej młodzieży byli księża oraz ojcowie jezuici. Ci nie będą mieć pretensji, jeśli ich przedstawię, a byli to ksiądz Frączkowski, o. Czuma oraz ksiądz Miecznikowski, ale i inni też.
Spotkania w większym gronie były organizowane tylko w niedziele, ale i tylko w obecności księdza Frączkowskiego, był on głównym duszpasterzem młodzieży akademickiej.
Nasze spotkania miały charakter pewnej spontaniczności i absolutnie niewymuszonej chęci do działania charytatywnego na rzecz samych siebie.
Rzecz w tym, że na forum społeczności studenckiej istniały inne organizacje studenckie najczęściej przy uczeniach i one tez dawały możliwości zagospodarowania wolnego czasu i rozrywki według indywidualnych potrzeb odbiorcy, jakim był student.
Ale były one mało aktywne, spotkania młodzieży skupiającej się w klubach studenckich były mało widoczne i terminy spotkań były bardzo odlegle od siebie.
Student miał do wyboru, korzystać z klubu studenckiego działającego przy uczelni, klubu rozrywkowego pod nazwą "77" mieszczącego się przy ul. Piotrkowskiej 77 lub innymi mieszczącymi się na osiedlach studenckich, czyli w dawnej dzielnicy Lumumbowo lub iść do duszyczek przy ul.Sienkiewicza 60.
Duszyczki były konkurencją dla prawie wszystkich klubów studenckich i skupiały w swojej liczebności około 1000 osób, a nawet i więcej.
To wzbudzało zazdrość władz gabinetów partyjnych w mieście i dochodziły do nas wiadomości o wzywaniu niektórych stałych członków naszej społeczności na wizytę najpierw do władz uczelni tej gdzie dany student figurował.
Potem był wzywany na ciekawe rozmowy z władzami politycznymi, czyli do urzędu bezpieczeństwa publicznego, czyli SB. A trudno było uwierzyć, ale ta choroba szpiegowska i donosicielstwa weszła i do naszej społeczności.
kresowiak24