Nie ulega watpliwosci, ze stres, przepracowanie, wypalenie zawodowe, swiadomosc odpowiedzialnosci za wlasne decyzje bywaja dla wielu politykow (i lekarzy) zbyc ciezkie do udzwigniecia.
Po publikowanych postach, wyglada na to, ze politycy to grupa zawodowa ktorej najwiecej sie obrywa. No i chyba lekarze. Albo ogolniej Sluzba Zdrowia. Kto moze to sie na nich wyzywa. I to czesto, bez przebierania w slowach. Na portalach, i w ognistych dyskusjach rozgadanych i rozpalonych zloscia obywateli. Pomijam tutaj kwestie tego czy slusznie czy nie. To jakby odrebny temat.
A politycy i lekarze to tez ludzie. Ktorych dopadaja depresja, alkoholizm, i inne dolegliwosci natury psychologicznej. Kiedy studiowalam psychoterapie, padlo stwierdzenie (hitpoteza?), ze najwiekszy stopien zaburzen emocjonalnych panuje wsrod politykow i lekarzy. Czy to prawda? Nie wiem. Ale moze byl i jest powod zeby tak sadzic? Do tej pory tego nie dociekalam.
Jednak temat tego czy i w jakim stopniu politycy i/lub lekarze radza sobie z wlasnymi emocjonalnymi problemami wydaje sie byc dosc istotny. Bo stopien odpowiedzialnosci i decyzje podejmowane w tych grupach zawodowych (i nie tylko), najdorazniej ksztaltuja jakosc naszego zycia. I zdrowia – spolecznego i osobistego.
Nie ulega watpliwosci, ze stres, przepracowanie, wypalenie zawodowe, swiadomosc odpowiedzialnosci za wlasne decyzje bywaja dla wielu politykow (i lekarzy) zbyc ciezkie do udzwigniecia. Depresje, alkoholizm wychodza wsrod przedstawicieli tych grup zawodowych zwykle dopiero wtedy kiedy sa juz niemozliwe do ukrycia, bo na przyklad ktos zobaczyl, zglosil, zainterweniowal. A i wtedy jest to pewnie czubek gory lodowej. Lekarze kryja siebie nawzajem, wypisujac sobie zwolnienia, aby pokryc lub przykryc kryzys jaki dopadl kolege. Politycy, z kolei, wydaja sie czynic odwrotnie, bo wola wytropic deficyty psychiczne w opozycji, po to by jej to z satysfakcja wytknac. Jednak w przypadku jednych i drugich, jest ogromna presja zeby kryc niedomagania wlasnej sfery osobistej.
Zarowno w Polsce, jak i w UK, proponuje sie zeby monitorowac zdrowie psychiczne medykow (a politykow?) – zamiar moze i rozsadny, ale praktycznie nie do wykonania. No bo jak?
"Przed katastrofą może uchronić jedynie skuteczna prewencja, tj. wczesne dotarcie do lekarzy zmagających się z nałogiem. Tu potrzebna jest jednak pomoc najbliższych współpracowników uzależnionego, a pełnomocnicy rzadko dowiadują się problemie od kierowników klinik, ordynatorów lub dyrektorów szpitali. Jeszcze rzadziej zgłaszają się do nich sami zainteresowani."
Kolejna utopia?