Uranowa pocztówka z Ziemi Kłodzkiej
21/02/2012
553 Wyświetlenia
0 Komentarze
4 minut czytania
Z dala od stolicy, w małych miejscowościach na przeciwległych krańcach Polski ważą się losy przełomowych inwestycji – polskiej elektrowni jądrowej i kopalni uranu do jej zasilania.
Warto czasem wyjechać z Warszawy – ot, choćby do takiego Lądka-Zdroju, znanego z komedii „Miś”: „- Nie ma takiego miasta Londyn, jest Lądek, Lądek-Zdrój”. Sam Lądek to uzdrowiskowa mieścinka, która niestety czasy świetności niestety ma już za sobą, ponieważ przemija moda na wyjazdy „do wód” dla podreperowania zdrowia. Uzdrowiskowa część miasteczka jeszcze wygląda atrakcyjnie, ale okolice rynku zwyczajnie straszą odrapanymi ścianami i zakurzonymi szybami dawno zamkniętych sklepów i restauracji. Jednak okoliczne trasy turystyczne są bardzo malownicze, a i ceny przystępne dla przeciętnego Kowalskiego.
Po spacerze wzięłam do ręki lokalną „Gazetę Kłodzką”, a tam sensacja – w niedalekich Wambierzycach australijska firma na polecenie polskiego rządu będzie poszukiwać złóż uranu. Informacja potwierdziła się podczas wycieczki do udostępnionej zwiedzającym nieczynnej kopalni uranu w Kletnie.
Złoża uranu w Polsce są i nawet były przez pewien czas eksploatowane – właśnie w Kletnie oraz w Miedziance i Kowarach (dolnośląskie). We wszystkich tych miejscach na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku Armia Czerwona prowadziła wydobycie rud – gołymi (dosłownie) rękami polskich robotników, głównie przymusowych. Górnicy w Kletnie nie mieli żadnej odzieży ochronnej, nawet masek zabezpieczających przed uranowym pyłem. Chorowali wszyscy – pracownicy kopalni, kobiety sortujące urobek, a także czerwonoarmiści, eskortujący uran w cienkich blaszanych puszkach. Oczywiście ruda w całości trafiała do ZSRR. Nikt nie prowadził statystyk zachorowań i umieralności pracowników.
Nic więc dziwnego, że po takich doświadczeniach mieszkańcy Wambierzyc planują protesty przeciwko planowanym odwiertom. Swój protest przeciwko budowie elektrowni jądrowej w Gąskach wyrazili także w referendum lokalnym mieszkańcy nadmorskiej gminy Mielno. Zarówno w przypadku kopalni uranu, jak i elektrowni atomowej, Polacy boją się promieniotwórczości. Boją się także trwałych zmian w otoczeniu i ich wpływu na turystykę – Wambierzyce i gmina Mielno żyją z pielgrzymów i turystów. Jest to jednak życie od sezonu do sezonu, a z obserwacji Lądka-Zdroju i lektury lokalnej gazety wynika niezbicie, że regionowi kłodzkiemu dokucza bezrobocie. Każdej gminie z problemami przydałby się taki pracodawca jak kopalnia czy elektrownia, bez względu na wydobywany czy przetwarzany tam surowiec.
Na razie mieszkańców nie uspokaja fakt, że współczesna technologia ogranicza szkodliwy wpływ promieniotwórczych substancji na ludzi i środowisko. Być może będą w stanie ich uspokoić wysokie wynagrodzenia za pracę przy tych inwestycjach.
Prawie wszyscy sąsiedzi Polski mają lub budują elektrownie jądrowe, a Francja ponad 70% energii pozyskuje z atomu. Chyba nie taki diabeł straszny, skoro na świecie to działa. Najsłabszym ogniwem w budowie elektrowni, czy eksploatacji rud uranu może się okazać, jak zwykle, czynnik ludzki, a dokładnie urzędniczy. Ten sam czynnik, który nadzorował budowę Stadionu Narodowego, dopuścił do kradzieży dolomitu z autostrady A1, ten sam, który lekceważy wskaźniki stężenia metanu w tradycyjnych kopalniach węgla. Jak pomyślę o tych wszystkich potencjalnych aferach korupcyjnych i niedoróbkach na zasadzie „jakoś to będzie” przy tak poważnym przedsięwzięciu, to mam ochotę wyłączyć ten cały prąd i po prostu rozpalić ognisko…
Dominika Grabek