Środek sierpnia 1943r. był na Wołyniu okresem względnego uspokojenia. Nie znaczy to jednak, że nie dochodziło do napadów – tu i ówdzie oddziały upowskie wyłapywały ukrywających się Polaków, urządzały zasadzki na żniwiarzy i podróżujących oraz niszczyły te małe skupiska polskie, które przeoczono podczas lipcowej rzezi. Jednocześnie zbierały siły na dokończenie oczyszczuwalnoj akciji na terenach jeszcze nietkniętych, np. w powiecie lubomelskim.

Oto garść wspomnień z tego okresu.

Oddziały ukraińskie zorganizowały w lesie obławę na ukrywające się polskie rodziny (…). I był wykopany na brzegu lasu dół, kazali [złapanym] klękać i modlić się, i zaczęli strzelać z broni. Mamusia i siostra Danusia Michalec zostały (…) zamordowane, natomiast Ojciec Paweł Michalec i brat Mieczysław – [im] udało się uciec (…) Przez dwa tygodnie wchodzili na gęsty świerk i przywiązywali się, a nocą wychodzili z lasu, ażeby zdobyć coś do jedzenia (…).
[z relacji Władysława Michalca, Zawały Las, pow. Horochów]
_______________

…potknąłem się i upadłem w zbożu lub w wysokiej trawie. Moja siostra pobiegła dalej, za nią pognał konny bandyta. (…) Opowiedziała mi swoją przygodę, jak ocalała: „Gdy dopadł mnie ten banderowiec i skierował lufę karabinu w moją stronę, zaczęłam go prosić, aby darował mi życie (…) Ukrainiec zawahał się, widocznie ruszyło go sumienie, bo powiedział do mnie, kładź się na ziemię i leż cicho. Ja muszę strzelić, aby moi koledzy myśleli, że zabiłem ciebie. Daruję ci życie. To powiedziawszy, strzelił obok mnie i odjechał."
[z relacji Tadeusza Bagińskiego, Kudranka, pow. Kostopol]
_______________

„[Ukrainka] Aleksandrowa kazała gościom [upowcom – przyp. D.B.] siadać i oświadczyła, że zaraz zapali w piecu i usmaży jajecznicy. Musi tylko przynieść drzewa. Wyszła na dwór i wpadła do izby swych [polskich] lokatorów. »Uciekajcie szybko do Zasmyk, przyszli po was!« (…) przystąpiła do rozniecania ognia. Mozoliła się, podpalała, ogień gasł, podpalała znowu, by tylko dać czas Polakom do ucieczki. (…) Zza ściany dochodziły jakieś gorączkowe kroki, stłumione rozmowy, ale lokatorzy ciągle pozostawali na miejscu. Udając, że musi poszukać suchszego drzewa, wyszła jeszcze raz na podwórze. (…) Jak się potem okazało, strach tak sparaliżował całą rodzinę, że całkiem stracili poczucie rzeczywistości. Kręcili się w miejscu, coś niby pakowali, rzucali wzięte rzeczy, chwytali inne bojąc się wyjść na zewnątrz."
Na szczęście napastników spłoszyło pojawienie się polskich partyzantów.
[kolonia Piórkowicze, pow. kowelski, źródło – L.Karłowicz, Ludobójcy i ludzie, s.39-42]
_______________

W sierpniową ciepłą noc zwiad konny przyprowadził chłopaka, lat około 5, do namiotu sztabowego. Chłopaczek, w jednej koszulce, drżał jak liść osiki ze strachu. – Skąd go wzięliście – zapytałem? – Szedł prosto do naszego Zjednoczenia od strony Chinoczy. – Jak się nazywasz syneczku? – Stasio, prosę pana. – A nazwisko twoje? – Stasio. – A skąd ty jesteś? – Z domu. – A z jakiej wioski? – Z domu. – A po co tutaj przyszedłeś? – Tatuś mi powiedział, że w tej stronie są partyzanci polscy. – A kiedy ci mówił? – Dawno. – A gdzie jest tatuś? – Leży na podłodze, bo mu główkę odrąbali. – A kto odrąbał? – Ludzie siekierą. – A gdzie jest mama twoja? – Też leży, i Wanda leży, i Helunia leży, i Romek leży, wszyscy leżą. – A gdzie ty byłeś? – Ja leżałem pod łóżkiem.
(…)
Ruszyliśmy pełnym galopem, aż koniom w brzuchach zagrało, a dwa plutony piechoty ruszyły ile sił w nogach na przełaj do Chinoczy. Na zastawie
[posterunku – przyp. Mohort], przy drodze, oparty o drzewo siedział człowiek o kolorze dojrzałej śliwki z czerwonymi oczami, kawałkiem papieru do pisania. – Co to za murzyn? – zapytałem dowódcę zastawy. To nie murzyn, to jest Ukrainiec, nasz informator z Chinoczy Andrij. – Czy on jest ranny? – zapytałem? – Nie, tylko mówić nie może, bo był duszony postronkiem (…) Złapałem ten papier i zacząłem czytać: Jestem wasz Andrij (Andrzej), przed północą przyszli moi sąsiedzi z Chinoczy, związali mi ręce do tyłu, zarzucili mi na szyję postronek i zaprowadzili mnie w olszynę, gdzie było bagno i tym postronkiem dusili mnie (…) i ja upadłem w płytkie bagno i myśleli, że już nie żyję, że mnie zadusili, wówczas rozwiązali mi ręce, zdjęli postronek z szyi i wrzucili mnie w bagno dalej od brzegu i poszli do domu. – A kto wymordował Polaków? – Ci wymordowali, co mnie dusili. – A skąd wiesz, że oni? Sami mówili do mnie, że twoi przyjaciele Lachy leżą pokotem bez głów. Rugali mnie, że jestem zdrajcą, że zdradziłem Ukrainę, że poszedłem służyć Lachom i czerwonej Moskwie.(…)
Wkroczyliśmy do osady Chinocze. (…) wszystkich dorosłych mieszkańców zebrali[śmy] na końcu ulicy, od strony lasu, na zebranie [w miejscu] dokonanej ostatniej nocy zbrodni. (…)
Mordercom kazałem usiąść na zagacie i jeszcze raz zapytałem ich: O co prosicie, o śmierć, czy życie? – Życie panoczku, życie. Wtem usłyszałem spazmatyczny głos żeński i (…) zobaczyłem, jak z tłumu matki i żony bandytów popychają poprzód siebie swoje dzieci z krzykiem: „Całujcie pana ręce i nogi, żeby nie zabijał naszego tatka" i same też rzuciły się do mych nóg. (…)
Rozkazuję każdemu bandycie z bliskiej odległości przestrzelić z pistoletu kolana u nóg i łokcie u rąk. Tak, żeby oni nie mogli władać rękami, ani też nogami. Rozkaz wykonano. Już nigdy mordować nie będą.
[z relacji ppłka Mikołaja Kunickiego „Muchy Michalskiego", dowódcy polskiego prosowieckiego oddziału partyzantów tzw. Zjednoczenia Polskich Partyzantów nr 3 na Wołyniu, Chinocze, pow. Sarny]

_______________________
Źródła:
Leon Karłowicz, „Ludobójcy i ludzie", Lublin 2000
Romuald Niedzielko, „Kresowa księga sprawiedliwych 1939-1945. O Ukraińcach ratujących Polaków poddanych eksterminacji przez OUN i UPA", Warszawa 2007.
W. Siemaszko, E. Siemaszko, "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945", Warszawa 2000.

 

Tekst pochodzi z bloga Mohorta