Bez kategorii
Like

Mr Amielin – badacz katastrofy w Smoleńsku. I moje uwagi – po analizie Raportów.

07/02/2012
679 Wyświetlenia
0 Komentarze
13 minut czytania
no-cover

Sporo postów napisałem usiłując rozwiązać zagadkę katastrofy smoleńskiej. Przedstawiłem proste i logiczne potknięcia i manipulacje komisji Millera. Teraz ciąg dalszy…

0


Komisje państwowe, rosyjska i polska – opierają się w swoich raportach na zdęciach amatora – Pana Amielina.

Co wydaje się dziwne – widać obie komisje nie dysponowały biegłymi potrafiącymi obsłużyć aparat fotograficzny, przy okazji dołączając na zdjęciach wzorzec odległości. Trudno.

Kim jest jakoby Pan Amielin?

Wg Wikipedii:

"Siergiej Amielin (ru.Сергей Александрович Амелин) (ur. 1968 w Smoleńsku) – dziennikarz rosyjski, kandydat nauk, wykładowca elektroniki i techniki mikroprocesorowej.

Absolwent Moskiewskiego Instytutu Energetyki. Po studiach był wykładowcą katedry Elektroniki Przemysłowej. W 1995 r. obronił rozprawę kandydacką i otrzymał tytuł kandydata nauk. Później imał się różnych prac. M.in. przez 7 lat pracował jako dziennikarz Gazety Smoleńskiej. Obecnie jest wykładowcą (na stanowisku docenta) katedry Elektroniki i Techniki Mikroprocesorowej w smoleńskiej filii Moskiewskiego Instytutu Energetyki. Jest autorem książki o projektowaniu układów elektronicznych.

Przede wszystkim jednak jest autorem serii artykułów na smoleńskim forum internetowym, wyjaśniających przebieg katastrofy polskiego samolotu Tu-154M, która wydarzyła się w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r.

W grudniu 2010 r. opublikował w Polsce książkę Ostatni lot: Spojrzenie z Rosji, w której opisał śledztwo obywatelskie, jakie od momentu katastrofy toczyło się (i nadal się toczy) na rosyjskich forach internetowych. Uczestnicy tego nieoficjalnego śledztwa próbowali odtworzyć przebieg katastrofy smoleńskiej oraz znaleźć jej przyczyny. Oprócz amatorów w dyskusję włączyli się rosyjscy (i nie tylko) specjaliści, w tym także byli i aktualni piloci tupolewów. Śledztwo internautów stało się samorzutną akcją niepodporządkowaną żadnym z góry określonym zasadom, z wyjątkiem dążenia do weryfikacji wszelkich możliwych hipotez. W swojej książce Amielin opisał główne wyniki tego śledztwa. Książka ukazała się 40 dni przed raportem MAK (Międzynarodowego Komitetu Lotniczego) z wynikami oficjalnego śledztwa rosyjskiego."

Ok.

Po katastrofie – tak głośnej i poważnej jak ta w Smoleńsku – ani Rosjanie ani polscy biegli – nie robią dokumentacji fotograficznej? No bo jeśli by ją zrobili to jak sądzę byłaby zawarta w raportach MAK-u jak i Millera.

Oto Pan docent Amielin, 13 kwietnia z aparatem w rączkach udał się na spacer.

Napstrykał kilkaset zdjęć – i umieścił w internecie.

To oczywiście obniżyło koszty działania polskich biegłych – bo po cholerę mieli łazić w okolicy i coś fotografować.

Oto fragment wywiadu z Panem doc. Amielinem:

Źródło:29 lipiec 2010 http://smolensk-2010.pl/2010-07-29-czy-sledczy-wiedza-co-wycieklo-z-tupolewa-wywiad-z-siergiejem-amielinem.html

 
"Polski samolot przeleciał bardzo nisko. Strumień gorącego powietrza dosłownie zwalił mnie z nóg i odrzucił na bok. Usłyszałem uderzenie o brzozę, widziałem, jak drzewo się łamie. Pobiegłem na miejsce upadku, ale teren był już obstawiony. Działka, na której rosła brzoza, była zalana jakimś płynem, być może z układu hydraulicznego samolotu.
 
Z Siergiejem Amielinem, docentem z Katedry Elektroniki i Technik Mikroprocesowych smoleńskiego oddziału Moskiewskiego Instytutu Energetyki, dziennikarzem i fotoreporterem, autorem zdjęć i trajektorii lotu Tu-154M, rozmawia Marta Ziarnik
 
Był Pan w momencie katastrofy polskiego tupolewa w Smoleńsku?

– Mieszkam i pracuję w Smoleńsku. W momencie tragedii przebywałem w mieście. Na miejsce katastrofy 10 kwietnia nie pojechałem. Byłem pewien, że nie uda mi się nic zobaczyć – miejsce katastrofy było szczelnie otoczone przez żołnierzy i milicję. Nikogo nie dopuszczano w pobliże.
 
Kiedy już jednak Pan dotarł na miejsce, co można tam było zobaczyć?

– Na miejsce katastrofy lotniczej przyjechałem 13 kwietnia. Właśnie wtedy wykonałem fotografie, które zamieściłem w internecie. W tym czasie żołnierze nie dopuszczali tylko do tego miejsca, gdzie leżały szczątki. Sam zaś odcinek, nad którym przelatywał samolot, był dostępny. Można było swobodnie obserwować drzewa ze ściętymi gałęziami, a nawet je fotografować. Wcześniej nie pozwalali tego robić.
 
Jak wyglądało to miejsce?
– Na trajektorii lotu samolotu można jeszcze było dostrzec drobne części jego poszycia – małe kawałeczki. Później wszystkie je zebrali. W miejscu, gdzie leżały szczątki samolotu, pracowali jeszcze oficerowie śledczy i ratownicy; nikogo tam nie wpuszczali.
 
Widział Pan wrak polskiego Tu-154M?

Szczątki samolotu widziałem tylko z daleka, przez gałęzie krzaków. Po dwóch dniach wszystkie zostały jednak wywiezione na plac strzeżony przez żołnierzy, na który nikogo nie wpuszczają. Tam pracują jedynie oficerowie śledczy.
 
Słyszał Pan od naocznych świadków, jak wyglądała katastrofa?

– Rozmawiałem z właścicielem działki rolnej, na której znajduje się brzoza. Właśnie o nią samolot złamał skrzydło. Ten człowiek odmówił podania imienia i nazwiska. Mogę powiedzieć tylko tyle, że jest emerytem i 10 kwietnia był na swojej działce letniskowej. Opowiadał mi, że tego dnia była tak silna mgła, iż źle widział nawet wierzchołek brzozy. Nie dostrzegł też zbliżającego się samolotu, słyszał jedynie jego dźwięk. Powiedział, że samolot przeleciał bardzo nisko i że to działo się tak szybko, iż nie zdążył nawet zorientować się, o co chodzi. Strumień powietrza zwalił go z nóg i odrzucił na bok. Mężczyzna usłyszał tylko uderzenie o drzewo i widział, jak brzoza się połamała. Kiedy już zdołał się podnieść, pobiegł w stronę miejsca, gdzie roztrzaskał się samolot. Myślał, że może pasażerowie będą potrzebować pomocy.
Ale od jego działki do miejsca upadku samolotu jest dość daleko, bo ponad 500 m po prostej, a drogą jeszcze dalej. Dlatego znalazł się na miejscu jednocześnie ze strażakami, którzy go tam nie wpuścili.

Ten człowiek powiedział mi też, że na jego działce znajdowały się niewielkie szczątki skrzydła, a ziemia była zalana jakimś płynem. Myślę, że pochodził on z układu hydraulicznego. Przy uderzeniu w brzozę nie tylko odłamała się część skrzydła, być może został uszkodzony układ hydrauliczny. Dodatkowo sterowanie częściowo lub całkowicie odmówiło posłuszeństwa i maszyna w sposób niekontrolowany zaczęła się obracać wokół własnej osi, ostatecznie upadając podwoziem do góry."
 
Co jest grane? 
 
1. Zanim dorosły człowiek przebiegnie 500 m – to już na miejscu są strażacy? Totalna bzdura.
2. Ziemia była zalana jakimś płynem – myślę, że pochodził on z układu hydraulicznego – no – to jest ciekawe.

Bo to samo zauważyłem ja jak i blogger NE inżyniermechanik.

Zwrócił on uwagę na moją analizę w odniesieniu do hydrauliki i sterowania sterem wysokości:

Załączam wykresy z mojej analizy – zawarte w Załączniku do Raportu Millera:

Oraz 2gi rys z tegoż Załącznika:

 A więc co jest grane z tą instalacją hydrauliczna?  Z jednej strony Załącznik do Raportu Millera pokazuje wyraźnie (moim zdaniem zbyt późno) uszkodzenie steru wysokości by na str 26 stwierdzić:

"Wnioski:

1) W przedziale czasu od startu do 08:41:03 w kanałach PH1VZBLIZ, PH2 i PH3 nie
pojawiły sięsygnałyświadczące o niesprawności którejkolwiek z trzech instalacji
hydraulicznych. Jest to zgodne z zapisami MARS-BM, w których nie ma głosowego
meldunku technika pokładowego o niesprawności instalacji hydraulicznej.
 
2) Stwierdzono,że w całym zakresie od startu do 08:41:03:
• wychylenia prawej lotki były zgodne z ruchami wolantu i mechanizmu
wykonawczego autopilota,
 
• wychylenia steru wysokości były zgodne z ruchami kolumny wolantu i mechanizmu
wykonawczego autopilota,
 
• wychylenia steru kierunku były zgodne z ruchami pedałów i mechanizmu
wykonawczego autopilota"

 No to jak? Albo rybka albo pipka – chciałoby się powiedzieć.

Co do brzozy i "urwania skrzydła".

Wg Prof Bieniendy – na podstawie jego symulacji:

Wg Prof Bieniendy – Aby końcówka lewego skrzydła spadła 111  m za brzozą – to TU-154 w tym momencie musiałby by być na wysokości 26 m, 70 metrów za brzozą.

I to się pokrywa z moimi wnioskami – przesunięcie czasu wg Komsji Millera o 3,5 sek było błędem.

Zrobiono to po to, by za moment uderzenia w brzozę uznać czas pierwzego gwałtownego skoku przeciążenia pionowego, Tyle tylko, że goście jakby nie zauważyli – że skok był w dół, czyli brzoza miała spowodować kopniaka przeciążenia z GÓRY.

Moje porównanie czasów z tego co wynika z zapisów rejestratorów i z zapisów stenogramów – około 1,5 sekundy różnicy.

Jeśli s-t leci z predkościa ok 70 m/sek – to wszystko raczej wydaje się jasne… I zaczyna pasować, w czasie i przestrzeni.

To, że wysokość lotu wg zapisów odczytanych z rejestratorów przez Komisję MIlera jest nieprawdziwa – uzasadniłem wyraźnie w moich postach. Po prostu goście wzięli za podstawę wysokość wg radiowysokościmierza a nie wysokośćiomierza baromatrycznego – co jak się okazało w stenogramach krakowskich błędem. Wysokościomierz barometryczny był ustawiony prawidłowo – na pozim zero lotniska w Smoleńsku.

 

 

0

Akwedukt

Zyje dosc dlugo i staram sie myslec. W zyciu dzialam na wielu obszarach :-) Fizyka, sztuka inzynierska i logika - to podstawy myslenia racjonalnego. Ale równiez wiem sporo o duchowosci. Bo przed nia przyszlosc.

480 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758