O czym to pisać na zachodnim bruku?
31/01/2012
447 Wyświetlenia
0 Komentarze
17 minut czytania
Wszystkie gorące tematy już są rozchwytane. Zbliżający się rozpad strefy euro, niemiecka dominacja Europy, widmo III Wojny Światowej nie schodzą z czołówek portali.
Wszystkie gorące tematy już są rozchwytane. Zbliżający się rozpad strefy euro, niemiecka dominacja Europy, widmo III Wojny Światowej, no i przede wszystkim temat rzeka: kolejne sensacyjne szczegóły dotyczące trajektorii lotu prezydenckiego Tupolewa nad lotniskiem smoleńskim nie schodzą z czołówek portali. Inna sprawa, że o większości tych spraw pisałem już sporo lat temu [i]. Wówczas przyciągały one uwagę głównie domorosłych psychiatrów, tropiących w mych prognozach przejawów słynnej w swym czasie schizofrenii bezobjawowej. Teraz, kiedy wszyscy gdaczą na tą nutę głupio mi jakoś powracać do tej tematyki. Poza tym, jeśli ktoś pragnie odgrywać rolę prognostyka politycznego, powinien wysilić się na próbę przewidzenia przynajmniej najbliższej przyszłości. Używając porównania z meteorologami; opisać pogodę za oknem może każdy i nie potrzeba do tego specjalistów z tej dziedziny.
Gerald Celente [ii] twierdząc, że „jutro spaceruje dzisiejszymi ulicami”, miał na myśli to, że nasze dzisiejsze działania kształtują nadchodzącą przyszłość. Parafrazując to powiedzenie, równie trafnie można stwierdzić, że przeszłość spaceruje ciągle naszymi dzisiejszymi ulicami. To, co mamy dziś jest wynikiem naszych działań sprzed lat, dekad i stuleci. Dla odmiany postanowiłem, więc tym razem spojrzeć nie w przyszłość, ale przeszłość.
Analizując przemiany, jakim ulegają państwa, narody i cywilizacje, warto zadać sobie pytanie:, dlaczego sprawy toczyły się tak a nie inaczej? Odpowiedź na to pytanie może dostarczyć cennych informacji dotyczących popełnionych błędów, a tym samym umożliwić uniknięcie ich w przyszłości.
W szczególności dynamiczne i spektakularne upadki nasuwają podejrzenie, że nie były one dziełem banalnego przypadku, ale wynikają z systemowych błędów popełnianych przez społeczności.
Przypadek taki rozgrywa się obecnie na naszych oczach, a jest nim rozsypywanie się w gruzy „jedynego supermocarstwa”, jakim dumnie zwą się Stany Zjednoczone. Zaledwie przed dwoma dekadami uzyskały one niekwestionowaną globalną supremację, polityczną, gospodarczą i militarną, a dziś bez jakiegokolwiek kataklizmu, który dotknąłby je bezpośrednio, ich potęga obraca się w proch. Dotychczas zasobne społeczeństwo upodabnia się do modelu rodem z trzeciego świata. O przyczynach takiej sytuacji można by długo dywagować, ale jedno zdanie opisuje zasadniczą tego przyczynę. Amerykanie nieopatrznie oddali Żydom totalną i niczym nieskrępowaną kontrolę wszystkich zasadniczych dziedzin swego życia.
Równie fascynująca jest polska droga do upadku. Co prawda trwała ona kilkaset lat, ale jej przyczyny mogą również dostarczyć cennych spostrzeżeń. Warto poszukać systemowych błędów, z powodu których dumne, szlachetne i zamożne społeczeństwo I RP zamieszkujące najpotężniejszy w Europie i jedynie autentycznie demokratyczny kraj zakończyło swą podróż przez historię w III RP stanowiącej niechlujną atrapę polskiej suwerenności, administrowanej przez agentów Berlina i Brukseli, którego mężczyźni postrzegani są w Europie jako bezmyślne popychadła plasujące się w hierarchii społecznej poniżej tureckiej czerni, a kobiety jako prostytutki?
Polską tragiczną historię próbowano tłumaczyć złym położeniem geopolitycznym na rozległej nizinie bez naturalnych barier granicznych na wschodzie i zachodzie, a za to pomiędzy dwoma zbrodniczymi nacjami-Niemcami oraz Rosjanami. Wielu badaczy wskazuje na niewątpliwy problem, jaki stanowiły rozmiary populacji żydowskiej na terytorium I RP. Podwaliny dogodnych warunków egzystencji i rozwoju tej nacji w naszej Ojczyźnie stworzył król Kazimierz Wielki[iii]. Już ten jeden fakt z jego działalności sugeruje, że przydomek „wielki” należy uznać, za co najmniej kontrowersyjny[iv]. Obrońcy króla mogą argumentować to postępowanie niedostatkiem jego wiedzy na temat specyficznej natury tej nacji. Na tym jednak polega „wielkość” człowieka, że wie to, czego inni „malutcy” nie wiedzą! Prawdziwie wielki władca zainteresowałby się wprzódy przyczynami, dla których Żydzi przeganiani są z całej Europy, a dopiero potem podejmował decyzje dotyczące ich traktowania w swym państwie.
W tym miejscu dotykamy jednego z poważnych polskich problemów, przewijającego się przez całą naszą historię od Mieszka I do JP II. Jest nim nieumiejętność pragmatycznej oceny narodowych przywódców. Wielu nieudolnych, lub wręcz szkodliwych stawianych jest na piedestale, podczas gdy inni autentycznie zasłużeni są odsuwani w cień lub nawet obciążani niezawinionymi grzechami. Drastycznym tego przykładem jest margrabia Wielopolski[v], który jako naczelnik rządu cywilnegoKrólestwa Polskiego usiłował zapobiec wybuchowi Powstania Styczniowego, którego rezultatem był odwrót od reform i praw samorządowych oraz bezprzykładny terror administracji carskiej wymierzony w Polaków[vi]. Grupka szaleńców, która wywołała to powstanie znajduje się w panteonie narodowych bohaterów, podczas gdy margrabia cieszy się opinią zdrajcy. Takie kreowanie autorytetów narodowych wypacza kolejne pokolenia Polaków i sprowadza polską myśl polityczną na manowce ze wszystkimi tego tragicznymi konsekwencjami.
Grzech pierworodny Imperium Jagiellońskiego, jakim było pobłażanie pokonanym wrogom stanowi nasz kolejny błąd systemowy. Kiedy to w 1410 roku polsko-litewskie wojska zdruzgotały siły „chrześcijańskiej” Europy zachodniej zjednoczone pod krzyżackimi sztandarami w walce ze „wschodnimi poganami”, nie spowodowało to politycznego skonsumowania tej militarnej wiktorii. Przyczyny tego kolosalnego błędu mogą być dwojakie. Król mógł kierować się pobłażliwością w stosunku do pokonanego „chrześcijańskiego”[vii] Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Mógł też dojść pospołu z Wielkim Księciem Litewskim Witoldem do wniosku, że nadmierne wzmocnienie Polski nie leży w interesie Litwy i w związku z tym lepiej krzyżacką bestię pozostawić niedobitą. W tym drugim przypadku mamy do czynienia z klasyczną zbrodnią zdrady stanu, która w III RP stanowi powszednią praktykę. Ta kategoria zbrodni będącej najcięższym wykroczeniem przeciw własnej Ojczyźnie nie wymaga chyba dalszych komentarzy.
Innym poważnym defektem wielu polskich przywódców jest nieumiejętność klarownego rozdzielenia swoich osobistych obowiązków od zobowiązań wynikających z racji sprawowanego urzędu państwowego. Bywają sytuacje, w których obie te sfery kolidują z sobą i wtedy potrzeba umysłu męża stanu do przecięcia takiego węzła gordyjskiego. Współczesnym przykładem takiego męża stanu może być Król Belgów Baudouin, którego konstytucja zobowiązywała do bezwarunkowego podpisywania ustaw parlamentarnych. W celu uniknięcia podpisania przeforsowanej przez parlament ustawy aborcyjnej, niezgodnej z jego sumieniem, abdykował on na dzień wyznaczony do jej podpisania.
W roku 1610 Polacy, jako jedyni najeźdźcy w dotychczasowej historii, zajęli Moskwę i sprawowali w niej władzę. Na dodatek moskiewscy bojarzy obwołali carem królewicza Władysława. Król Zygmunt III nie skorzystał z tak wybornej okazji podporządkowania Polsce Wielkiego Księstwa Moskiewskiego[viii]. Powodem odrzucenia tej oferty była odmowa przejścia na prawosławie królewicza Władysława. Królewicz zdał na piątkę egzamin z katolicyzmu, ale na pałę z funkcji męża stanu.
W niedalekiej przyszłości obiekcji takich nie będą miały księżniczki niemieckie, które tradycyjnie stanowiły rodzaj stadniny klaczy zarodowych dla dynastii Romanowów. Podobnie miała się sprawa z Austrią. W średniowiecznej Europie zwykło się mawiać, że potęga cesarza austriackiego leży w obfitości płodzonych przezeń arcyksiężniczek. Wydawane za europejskich władców rozszerzały sferę wpływów cesarstwa. Jak z tego widać, Niemki nawet sprzedając swe dupy nie sprzedają swej ojczyzny. Kontrastują z nimi Polki z III RP, które nie tylko sprzedają swe dupy i Ojczyznę, ale dodatkowo dokonują tego na tak masową skalę, że zagraża to biologicznemu istnieniu Narodu.
Jest rok 1683. Armia turecka znajduje się na przedpolach Wiednia. Ulegając prośbom Papieża, król polski Jan III Sobieski bez namysłu rzuca się na odsiecz[ix].
Każdy inny władca europejski przyglądałby się zmaganiom swoich wrogów zacierając przy tym ręce z radości. Zwlekałby z odsieczą do momentu, kiedy zmęczone wojska tureckie dotarłyby na przedpola Rzymu, Madrytu, czy Paryża. Rozciągnięte linie zaopatrzeniowe armii wezyra Kary Mustafy stanowiłyby dodatkowe dlań ułatwienie. Zwycięstwo polskiego oręża byłoby jeszcze wspanialsze, a przy okazji można by nałożyć stosowną kontrybucję nie tylko na pokonanych Turków, ale również na podbitych przez nich naszych zachodnich „przyjaciół”. Można by też zostać głównym politycznym graczem w Europie, przynosząc tym samym trudne do przecenienia korzyści swemu państwu i Narodowi. Można by gdyby miało się odrobinę oleju w głowie!
No, ale co tam Polska, niech ginie! Najważniejsze, żeby katolicyzm zatriumfował. Nieprawdaż? Przyjrzyjmy się więc bliżej jakie to korzyści uzyskał katolicyzm z wejścia Polski na tragiczną drogę zagłady.
Gdyby po bitwie grunwaldzkiej ostatecznie dobito zakon, ziemie przezeń zajmowane przypadłyby katolickiej Polsce. Katolicyzm dominowałby nad Bałtykiem od granic Danii po Tallin. W okresie reformacji „pokorne sługi Najświętszej Marii Panny” zrzuciły swe maski i przeszły na protestantyzm. Wykluły się z nich jeszcze drapieżniejsze bestie, w postaci Prusaków, jednego z zaborców Polski i prekursora hitlerowskich Niemiec.
Gdyby królewicz Władysław bardziej dbał o swe „zawodowe” obowiązki, a mniej o swą bielutką duszyczkę, Polska byłaby prawdopodobnie do dziś suwerenem na terytorium Rosji. Zaś Cerkiew Prawosławna przekształciłaby się zapewne w odpowiednik ukraińskiego kościoła grekokatolickiego.
Gdyby potężna Polska z granicami wpływów na morzu Bałtyckim i Uralu zastąpiła monarchię austriacką w odpieraniu islamu na Bałkanach, jego wyznawcy dreptaliby zapewne pokornie na dzisiejszej granicy turecko-greckiej. Gdzie, więc są te korzyści wypływające za zniszczenia Polski? Przynajmniej ja ich nie widzę.
Podsumowując powyższe wywody należy jasno stwierdzić, że jeśli w wyniku rozpadu Imperium Euroatlantyckiego (US &UE) Polska uzyska jeszcze jedną (ostatnią) szansę na zbudowanie własnego suwerennego państwa, w którym Polacy będą mogli być panami, to Naród musi wyselekcjonować przywódców nieobarczonych powyżej opisanymi defektami. Przywódcy takowi muszą sobie jasno zdawać sprawę, że zostali wybrani przez Naród w celu wywalczenia mu godnych warunków egzystencji, a nie zbawiania świata. Funkcja „zbawcy świata” nie znajduje się na liście obowiązków polskiego męża stanu! Nasi przywódcy powinni być w stanie obiektywnie oceniać rzeczywistość polityczną a nie funkcjonować we własnych mrzonkach. Nawet reprezentując słaby naród, jakim jest obecnie nasz, powinni być w stanie funkcjonować intelektualnie na poziomie światowych strategów i odpowiednio planować rozgrywki z mocniejszymi, a nie pałętać się między nogami wielkich jak małe zagubione dziecko.