Bez kategorii
Like

Czas karłów odc.10 – AWS – miłe złego początki…

29/01/2012
424 Wyświetlenia
0 Komentarze
14 minut czytania
no-cover

Wracajmy jednak do głównego nurtu mej opowieści. Następuje bowiem czas, gdy po okresie pełnej władzy postkomunistów poobijana i przestraszona centroprawica schroniła się w Akcji Wyborczej Solidarność (AWS) …

0


AWS kierowana była przez Mariana Krzaklewskiego, przewodniczącego NSZZ „Solidarność”, który wyrósł na lidera całej opozycji. AWS stała się oazą i azylem dla praktycznie wszystkich na prawo od Unii Wolności i skupiła 100 proc. sił patriotycznych i niepodległościowych. Rolę przewodnią w AWS pełnił oczywiście historyczny związek, zaś reszta ugrupowań: partii, stowarzyszeń czy związków (w sumie blisko czterdzieści!), miała – według koncepcji Krzaklewskiego- otrzymać tak zwany parytet swojej wartości. Tak jak jest to w spółce prawa handlowego. Pomysł może i dobry szczególnie po niepowodzeniach Konwentu św. Katarzyny, a także mając w pamięci ogromne ambicje skłóconej między sobą opozycji antykomunistycznej, a teraz anty-postkomunistycznej.

 
Problem jednak leżał w tym, jak precyzyjnie wymierzyć ów parytet. NSZZ "Solidarność" przyznała sobie 50 procent udziałów, a reszta ugrupowań musiała się zadowolić drugą połową. Pomimo drobnych utarczek udało się ominąć i tę rafę, a nasz KPN ( bo trzeba pamiętać, że był jeszcze KPN Leszka Moczulskiego) jako jedyny z własną reprezentacją parlamentarną w tej strukturze, zajął de factodrugie miejsce po Solidarności.
 
Jako AWSprzystąpiliśmy do powołania władz krajowych i struktur terenowych oraz do opracowania programu. W tym czasie doprowadziliśmy do referendum uwłaszczeniowego, co prawda przegranego, jednakże w boju sprawdzaliśmy swoją wartość jako partnerzy. Przegraliśmy kilkunastoma procentami, jednak przekroczyliśmy próg 40 procent poparcia naszego sztandarowego punktu programu.
 
Ważną sprawa było również to, że rosnące w siłę i popularność „Radio Maryja” Ojca Dyrektora Tadeusza Rydzyka udzielało nam wsparcia. W tamtych latach gwarantowało to milion do półtora miliona głosów na „dzień dobry”.
AWS powołała kilkanaście zespołów programowych, które rozpoczęły szczegółowe prace nad programem. Budowaliśmy struktury terenowe, które w zasadzie były kalką układu sił wewnątrz AWS w centrali. Tak więc KPN – Obóz Patriotyczny miał w AWS w każdym regionie bardzo dobrą pozycję wyjściową.
 
Leszek Moczulski z Krzysztofem Królem wraz ze „swoim” KPN byli znacznie od nas słabsi zarówno organizacyjnie, terenowo jak i personalnie. To było powodem, że bez powodzenia próbowali zarejestrować własne listy wyborcze. Nie byli na tyle silni, aby zebrać choćby nawet odpowiednią liczbę podpisów wyborców czy nawet samych kandydatów. Ponadto w ostatniej chwili „nóż w plecy” Moczulskiemu wbił Dariusz Wójcik z grupą kilku działaczy opuszczając KPN, by ratować się ucieczką na listy wyborcze AWS. Podobnie zresztą w ostatnich godzinach przed rejestracją list próbował postąpić zięć Moczulskiego, który wiedząc o krachu rejestracji list KPN, w ostatniej chwili zapragnął nagle znaleźć się w AWS. Wydzwaniał do Krzaklewskiego i do szefa sztabu wyborczego AWS Janusza Tomaszewskiego, ale bez efektu.
 
Tomaszewski, wiceprzewodniczący NSZZ „Solidarność”, był szefem sztabu AWS i głównym strategiem kampanii wyborczej. Sam nie kandydował uważając, że całe kadry związku nie mogą przejść do polityki, a po wygranych wyborach ktoś musi dbać o związek. Później Krzaklewski praktycznie zmusił go, obawiając się wysokiej pozycji i roli Janusza w związku, do objęcia funkcji wicepremiera.
 
W ostatnich latach, tak to zawsze bywało, że gdy Krzaklewski, Kaczyński czy Tusk zostawali szefami koalicji rządowej, to ich „prawa ręka” – Tomaszewski, Dorn, Schetyna zostawali szefami Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i wicepremierami oczywiście. Taki dziwny zwyczaj, że pryncypał chce, aby ten szczególny resort oddać w ręce najbardziej zaufanego czy też ( przynajmniej w czasie bezpośrednio po wyborach) najbliższego współpracownika i przyjaciela.I zawsze wicepremierzy i szefowie MSW – Tomaszewski, Dorn i za chwilę pewnie Schetyna – będąc osobami bardzo sprawnymi intelektualnie i organizacyjnie oraz lubianymi stają się nagle dla swoich szefów przeszkodą. Po kolei – Krzaklewski, Kaczyński, Tusk – rytualnie „mordują” publicznie swoich najwierniejszych i najzdolniejszych pretorian, z powodów …obojętnych.
 
Dokonują bezwzględnie egzekucji podżegani przez „dwór” lub z obawy o własną popularność czy wpływy. Dziwna to reguła oddająca niestety w pewnym stopniu obraz psychologiczny samych przywódców. Co to bowiem za autorytety, które obawiają się własnego zaplecza?
Metoda, jako żywo, zapożyczona od Sowietów z lat trzydziestych, z ich słynnymi czystkami w partii i w wojsku; mechanizm „czystkowy” bardzo zbliżony, ale oczywiście bez rozstrzeliwania i więzień ( bo to nieetyczne). Zasada eliminowania przeciwników jednak identyczna. Ten syndrom szukania wrogów wśród najlepszych żołnierzy dowodzi dobitnie jeszcze jednego – słabości wewnętrznej samych wodzów. Cóż to za przywódca, który boi się własnego ordynansa czy adiutanta. Karły po prostu…
 
 Zachowajmy jednak bieg wydarzeń i wróćmy do zbliżających się wyborach parlamentarnych w 1997 roku. Zostałem wiceprzewodniczącym AWS w województwie katowickim, a mój szef Adam Słomka wiceprzewodniczącym AWS w kraju. Stało się tak na skutek „samo wykluczenia” Jarosława Kaczyńskiego, który opuścił AWS, choć jego cała partia (PC) pozostała w Akcji. Kaczyński w efekcie kandydował z list Ruchu Odbudowy Polski (ROP). Dlaczego? Bezpośrednim powodem była napięta sytuacja po ujawnieniu w kierownictwie AWS faktu znalezienia rzekomo w archiwach SB „lojalki” Kaczyńskiego z czasów stanu wojennego. A także po rozpuszczeniu nie uzasadnionych pewnie plotek natury osobistej, intymnej.  W każdym bądź razie  Kaczyński opuszczał AWS w atmosferze, rzec by można, „morowej”….
 
Pamiętam, że zastępując Słomkę wszedłem nieco spóźniony na zebranie kierownictwa krajowego AWS prowadzone przez Krzaklewskiego. Ten przywitał mnie bardzo serdecznie słowami: O witamy inżyniera Karwowskiego, nie widzieliśmy się z dziesięć lat.Większość obecnych zdziwiona była takim skądinąd sympatycznym i przyjaznym pozdrowieniem, najwidoczniej zastanawiając się, kim jestem. Dla mnie stało się jasne to, że Krzaklewski doskonale pamięta zjazd w Ustroniu w 1988 roku, a przede wszystkim fakt, że uniemożliwiłem jego wybór na przewodniczącego Zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiej „Solidarności”. Pomyślałem wtedy, że nie ma za co mnie kochać, ale być może podświadomie mnie szanuje. A na pewno boi się.
 
Przypominam sobie, co wtedy znaczył i kim był. Mało kto go znał z konspiracji (choć był aresztowany w 1984 roku i wyszedł z amnestii), a ci nieliczni zazwyczaj podawali dwa uzasadniające ryzyko współpracy. Niewykluczone, że to tylko plotki, ale w czasach AWS krążące niby podskórnie, ale prawie jawne, więc miały wpływ na postrzeganie Krzaklewskiego. Dlatego też je przypominam. Jedno zdarzenia było ze stanu wojennego. Kilka podchmielonych osób z Politechniki Gliwickiej, w tym jakoby Krzaklewski, wychodząc z pracy zaczęło zrywać plakaty PRON wzywające do głosowania na jedynie słuszną listę Frontu Jedności Narodu (FJN).
Ktoś albo zadzwonił po milicję albo po prostu napatoczył się akurat wtedy patrol MO i skutek był taki, że milicja wyłapała chyba tych, którzy już nie bardzo umieli uciekać. Oczywiście Krzaklewski też wpadł w ich ręce, został aresztowany i przekazany SB, a po dziesięciu dniach zwolniony z aresztu. Było to nadzwyczaj dziwne, bo zazwyczaj trwało to albo czterdzieści osiem godzin albo czekało dłuższe więzienie. Różnie to komentowano..
 
Drugi przypadek związany był z podróżą Krzaklewskiego, kiedy podobno przewoził kilka czy kilkanaście nielegalnych ulotek i wydawnictw. W czasie podróży przysnął i zbudzony przez człowieka w mundurze, przerażony wybiegł z przedziału. Wpadł do WC, zamknął się od wewnątrz i usiłował zniszczyć ulotki. Konduktor, bo to on kontrolując bilety obudził drzemiącego pasażera, wezwał wówczas kogoś z obsługi pociągu i zabezpieczyli to, czego jeszcze nie zniszczył Krzaklewski. Na najbliższej stacji został przekazany w ręce oczekujących już funkcjonariuszy. I znów było tylko krótkotrwałe zatrzymanie, a zazwyczaj przecież to się siedziało, oj siedziało.
 Te dwa przypadki krążące jako anegdoty o Krzaklewskim i jego działalności w konspirze wywoływały znaczący uśmiech na twarzach, ale i obawy. Niektórzy wręcz go unikali. I dlatego nie traktowano go w opozycji zbyt poważnie, by nie powiedzieć ostrożnie. Ale nie będę rozwijał tego wątku, oszczędzę go niedoszłemu prezydentowi czy eurodeputowanemu.
 
Z tych też powodów oraz jako mało znany działacz – nie mógł wówczas w Ustroniu wygrać. Sądzę, że był to kolosalny błąd Michała Lutego i jego środowiska, że w ogóle wtedy go zaproponowali.
Minęło jednak kilka lat i Krzaklewski został szefem całej wypłukanej już w 1989 roku z co lotniejszych działaczy NSZZ „Solidarność”. To zresztą nie jedyny przypadek budowania legend i mitów o swojej jakoby roli w „podziemiu”, tworzonych oczywiście po latach. Krzaklewski, proponując po wygranych przez AWS wyborach w 1997 roku, Jerzego Buzka na premiera, uzasadniał, że Buzekbył doskonale zakonspirowanym szefem podziemnej "Solidarności" na Śląsku. O tej roli zaś to ja i wielu innych, którzy cokolwiek robili w tym podziemiu, dowiedzieliśmy się dopiero od Krzaklewskiego i to dziesięć lat później…
 
Zresztą dobrana to była para; Buzek był promotorem pracy doktorskiej Krzaklewskiego, a więc skądinąd był jego guru mentalnym i naukowym. Ale żeby zaraz spłacać tak swój dług wdzięczności za tytuł naukowy? Chyba, że według Krzaklewskiego całe podziemie śląskie sprowadzało się do roli ludzi spłacających komuś dług wdzięczności.
 
Każdy widzi tak jak mu pasuje, podobno
0

Tomasz Karwowski

35 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758