Uwielbienie części elektoratu PO, zarówno „wyżyn, jak „dołów” do Unii Europejskiej napędza słupki poparcia Tuskowi. Co będzie, jak zrozumieją, że EU to jednak nie mityczne ElDorado?
Rzadko sięgam po „europejskie” magazyny jak Wprost i Newsweek, gdyż moja zaściankowa wizja świata nie koincyduje z poglądami tuzów nowoczesności o „formacie intelektualnym” Maziarskiego i Lisa. Dziś jednak, podkuszony przez Złego, zakupiłem Newsweek. I oto co czytam w felietonie Alexandra Kaczorowskiego, który z okopów Gazety Wyborczej przeniósł się do pasma ziemi niczyjej, rozdarty między tradycyjną niechęcią do Kaczora a konstruktywną miłością do Tuska. Pisze tak: „ Wyborcy Platformy wybaczą jej wszystko (…); nie wybaczą jej tylko jednego- zawiedzenia naszej zbiorowej wiary w Europę. Wiary, że nasze członkostwo w Unii jest czymś więcej niż tylko okazją do załapania się na unijne dotacje. Wiary, że w Unii czeka nas samo dobro, postęp, że nasza pozycja będzie coraz mocniejsza, a naszej perspektywy – indywidualne i zbiorowe – wyłączne świetlane. Ta wiara kruszy się na naszych oczach, w Polsce, i wszędzie wokół”. Przeczytałem te słowa podwójnie i przez chwilę chciałem przetrzeć oczy jak pan Komorowski i powiedzieć jak tenże do Palikota: „Alek, to ty???
Nic tak nie rozpaliło serc i umysłów polskiego buractwa jak wizja nabycia „europejskiego obywatelstwa”. Dawało ono nadzieje na pozbycie się uwierającego ich piętna narodowości polskiej – zbyt długo nosili moralna skazę wypaloną na ich czołach, która na modłę średniowiecznych praktyk automatycznie stawiała ich w rzędzie złodziei samochodów i pijaków. Wyrazicielem ich rozbudzonych dążeń stały się słowa Pana Premiera, który określił polskość jako „nienormalność”. Miejskie masy zmamione wizją wielskiego świata, uwierzyły, że tam, w tam w Europie, w tym mitycznym El Dorado, staną się kimś, że wystarczy się że się schylą i zgarną pieniądze z ulicy i niedługo staną w szeregach Hiltonów. Stłamszeni upadkiem komuny w Polsce, z obrzydzeniem i pogardą patrzyli na swoich rodaków, nadal gromadzących grosz do grosza, mimo kolejnych lat po transformacji i spoglądających na świat zza brudnej szyby komunikacji miejskiej. Chcieli być inni, chcieli na nimi górować, gdyż czuli że są do tego predestynowani. Och jak chcieli wyrwać z tego duszącego ich środowiska, a którym dławi ich „wpływ Kościoła” a kompleksy rodaków, nie pozwalają im, biedakom, rozwinąć skrzydeł i obudzić ducha „enterpreneuryzmu”. Takie nadzieje dawała i daje im jeszcze Europa i Premier Tusk. Nadzieję wpierw dały im anteny satelitarne i możliwość „drobnej wytwórczości”, tak sparodiowanej przez jeden z kabaretów: „przychodzi niedziela, wypijam pół-ela i włączam se satelyte”. Z czasem wyznacznikiem stały się samochody. Zapytał mnie z ironią jeden z Europejczyków: „To ty prawka nie masz? Prawko do podstawa”, pouczył mnie, popatrzył z litością i odszedł. Samochód stał się ekwiwalentem studiów, przeczytanych książek, wiedzy o świecie. Samochód, często na kredyt za 4 tys, stał wyznacznikiem „wolności” i wolnej miłości. I tak sobie konstatuje, że żadne idee patriotyczne, żadne odwoływania się do przeszłości, jak to próbuje czynić prawica w Polsce nie dadzą. Za to jedynie może obudzić lemingów myśl, że wzrost cen benzyny zabierze im, to co kochają najbardziej – czyli mit łatwego życia z muzyczką w samochodzie. Dowodem są te protesty kierowców, którzy nagle postanowili okupować stacje benzynowe w proteście przeciwko wysokim cenom paliwa. Pytanie tylko mnie dręczy: na kogo zrzucą winę za cenę? Pewnie tradycyjnie na Kaczyńskiego.
Nieoceniony kpiarz Franciszek Jezierski wykpiwał w okresie Sejmy Czteroletniego w swej broszurce: „Głos na prędce do stanu miejskiego”: "Mieszczan, których nienawistna zuianom ustrojowym magnateria, zmamiła pieniędzmi do swego obozu:” Takie to pozłacane cacko pokazano ci Stanie Miejski, w obficie wylanych na ciebie nobilitacjach, jakich drugi dopiero widzi przykład Polska: raz kiedy płacono niemi prywatne usługi; drugi raz kiedy płaca niemu Mieszczaninowi, zgubę jego własną; kiedy zakupują niewolą kilku milionów ludzi”. I z tych, być może, wykpiwanych mieszczan, których „znaczna część nie wie, jakim sposobem szlachectwa dostąpiła” , narodziło się dziś nobilitowane buractwo- elektorat PO, który zmamiony wizją lepszego świata, poszedł za Tuskiem, jak biedny Hiszpan za Cortezem zdobywać legendarne bogactwa Montezumy, tym razem w Europie. Ale jak się okaże, że na tam ich nie ma, to Tusk będzie w tarapatach.