Dzisiaj obchodzimy 65. rocznicę apogeum ludobójstwa dokonanego przez nacjonalistów ukraińskich spod znaku OUN-UPA na Polakach, Żydach, Ukraińcach i innych narodowościach zamieszkujących południowo-wschodnie ziemie II RP. 11. lipca 1943r. po kilkudniowej mobilizacji oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii wspomagane przez zindoktrynowaną ludność ukraińską napadły co najmniej 99 polskich wsi na Wołyniu. Polaków zabijano w okrutny sposób – za pomocą siekier, noży, wideł, kos i innych tym podobnych narzędzi, palono żywcem. Tylko nieliczni mieli szczęście zginąć od kuli. Oprawcy stosowali wymyślne tortury – ofiarom wydłubywano oczy, wycinano języki, kobietom obcinano piersi, mężczyznom genitalia. Zdarzają się relacje o ćwiartowaniu czy przepiłowywaniu żywych ludzi.

Tylko w tym jednym dniu zginęło co najmniej 3 tysiące ludzi – tyle udało się ustalić. Prawdopodobnie było ich znacznie więcej, około 5 tysięcy. Jednak masowe mordy OUN-UPA trwały od początku 1943r. do 1945 roku. 11 lipca jest więc tylko – i aż – datą-symbolem, jak 1. czy 17. września.

W czasach PRL mówiono o zbrodniach UPA półgębkiem. Władzy przyniesionej na sowieckich bagnetach nie było wygodnie przypominać, że ziemie kresowe należały kiedyś do Polski. Nacjonaliści ukraińscy nie pasowali do zaordynowanej przyjaźni między „bratnimi socjalistycznymi narodami". Wychodziły nieliczne pozycje książkowe, jak „Czerwone noce" Cybulskiego czy – wycofana z księgarń po interwencji sowieckiej „Droga do nikąd". Niemożliwe było istnienie organizacji kresowych dokumentujących pamięć o tamtych czasach.

Od 1989 roku mamy wolność słowa. Jednak – w przeciwieństwie do zbrodni niemieckich czy sowieckich – do dziś nie mówi się w Polsce pełnym głosem o ludobójstwie nacjonalistów ukraińskich. Jeśli prześledzić losy zmagań o prawdę w tym temacie, można dojść do wniosku, że mamy do czynienia z kłamstwem podobnym do kłamstwa katyńskiego, z tą różnicą że dobrowolnym.

Tak naprawdę zmagania o prawdę zaczęły się już u schyłku PRL, gdy pewien profesor UW stwierdził publicznie, że AK na Wołyniu mordowała Ukraińców. Oburzeni akowcy chcieli pozwać naukowca do sądu, jednak zorientowali się, że nie mają w ręku jakichkolwiek dowodów. Zaczęli spisywać i zbierać swoje relacje. Na ich podstawie oszacowali w 1990r., że na Wołyniu zginęło 60-70 tysięcy Polaków. Jednak nikt nie chciał z nami rozmawiać na temat dowodów przez nas zebranych, traktując je jako niewiarygodne, stronnicze i antyukraińskie. Mówiono nam też, szczególnie partie polityczne do których zwracaliśmy się, że to sprawa historyków. Ale żadna uczelnia nie zabierała się do tej białej plamy (akowiec Andrzej Żupański).

W końcu w 1994r. tematem zainteresował się ośrodek KARTA zwołując konferencję w Podkowie Leśnej. Przyniosła ona efekt w postaci seminariów polskich i ukraińskich historyków ciągnących się do 2001 roku. Owocem tych seminarów jest dziewięć tomów pt. „Polska-Ukraina trudne pytania". Ocena ich dorobku nie jest jednoznaczna. Z jednej strony ten dialog pozwolił pokazać historykom ukraińskim istnienie problemu. Z drugiej strony ilość bzdur wypowiedzianych podczas tych seminariów przez – w końcu naukowców – jeży włos na głowie. Dość powiedzieć, że jeden z ukraińskich profesorów twierdził, że rzezie na Wołyniu były sprowokowane przez działania 27. Dywizji Piechoty AK, podczas gdy 27. DP AK powstała dopiero po rzeziach wołyńskich. Mimo swego politpoprawnego charakteru seminaria nie spotkały się z szerszym zainteresowaniem mediów: Do dnia dzisiejszego, w ciągu 6 miesięcy od zakończenia prac, żadnej dostępnej informacji przeciętny Polak nigdzie nie przeczyta, ani nie usłyszy (tak pisał w 2001 roku spiritus movens tych seminariów Andrzej Żupański).

Część badaczy wywodzących się ze środowisk kresowych nie wzięła udziału w seminariach Polska-Ukraina uważając je za „uzgadnianie prawdy". Samotnie, bez wsparcia państwa, instytucji naukowych i masowych mediów kontynuowali swoje prace polegające na zbieraniu relacji świadków tamtych wydarzeń oraz analizowaniu literatury i archiwów.

W tym samym czasie swoją historię o Wołyniu zaczęła pisać Gazeta Wyborcza. W takim dniu jak dziś nie warto by poświęcać jej nawet słowa, gdyby nie to, że na lata zdominowała ona dyskurs o tragedii Kresów. Dziś przecieram oczy ze zdumienia czytając: „Gazeta przerwała milczenie o Wołyniu"(GW z 07.07.2008). Dowodem na to ma być wydana przez Bibliotekę Gazety Wyborczej książka „Wołyń 1943-2008 POJEDNANIE" będąca zbiorem wybranych artykułów tego pisma od 1995r. Nie sposób podsumować i skomentować wszyskich kłamstw, półprawd, przeinaczeń i manipulacji zawartych w tym tomie. Skladają się one na następują melodię: „polska prowokacja",„konflikt polsko-ukraiński", „wojna chłopska", „wojna pańsko-chłopska", „na atak odpowiadano atakiem", „bezmyślna jatka dwóch nacjonalizmów", „nie ma dowodów", „wytępienie narodu polskiego nie było zamierzone", „UPA walczyła o niepodległość", „AK mordowała".

____________

Przez lata PRL z powodów politycznych zakłamywano prawdę o Katyniu. Jej powiedzenie godziło w sojusz ze Związkiem Radzieckim. W imię politycznych racji jako winnych zbrodni wskazywano Niemców. Elity PRL – przynajmniej ich część – doskonale zdawały sobie sprawę, kto był rzeczywistym katem polskich oficerów, jednak świadomie siebie – i społeczeństwo – w imię sojuszy okłamywały. Kłamstwo było ewidentne, zero-jedynkowe, więc runęło w gruzach wraz z upadkiem komunizmu.

Dzisiaj pamięć i prawda o ludobójstwie nacjonalistów ukraińskich – jak kiedyś w przypadku Katynia – jest przedmiotem polityki międzynarodowej. Tak jak kiedyś, spora część polskich elit intelektualnych kierując się względami koniunkturalnymi a także wytworzonym kompleksem winy wobec Ukraińców, wypiera z pamięci lub przeinacza fakty nie pasujące do politycznie poprawnego obrazu „konfliktu polsko-ukraińskiego". Wszystko w imię źle pojętego pojednania polsko-ukraińskiego, które ma objawiać się tym, że nawet na własnym podwórku nie można upamiętniać ofiar i potępiać zbrodniczości OUN-UPA. Ba, do dobrego tonu należy podkreślanie jej „narodowowyzwoleńczego charakteru".

Przykładów takiego błądzenia polskich elit (?) nie brakuje. Pan Prezydent Kaczyński wycofał się z patronowania konferencji poświęconej rocznicy zbrodni wołyńskiej, jednocześnie obejmując patronat nad Festiwalem Kultury Ukraińskiej odbywającym się w tych dniach. Jako patron znalazł się w doborowym towarzystwie – marszałka Komorowskiego, blokującego rocznicową uchwałę w Sejmie, prezydenta Juszczenki, zwolennika nadania praw kombatanckich upowcom i przewodniczącego Rady Najwyższej Ukrainy Jaceniuka, który szczyci się tym, że jest synem banderowca.
Nie chodzi tu tylko o polityków. Ten sam Andrzej Wajda, który w hołdzie ojcu nakręcił film „Katyń", odmówił prawa do oddania podobnego hołdu ofiarom innego ludobójstwa, wraz z innymi autorytetami podpisując list protestacyjny przeciw budowie pomnika wołyńskiego w Warszawie.
Albo Adam Michnik piszący w kontekście Wołynia i UPA: „tragiczny konflikt polsko-ukraiński był nieuchronny" oraz „w takich [czarno-białych] kategoriach osądzić można tylko dwóch największych bandytów XX wieku, Hitlera i Stalina". Ciekawe, skąd u człowieka, który za misję życiową przyjął walkę z ekstremizmami, tyle tolerancji dla nacjonalistów jednej narodowości.
Nawet poważni i szanowani historycy błądzą. W „Historii Polski 1914-1991" Wojciecha Roszkowskiego można przeczytać: „Na przełomie 1942 i 1943 r. nasiliły się starcia między podziemiem polskim i ukraińskim (…) W dużej mierze prowokowali je [rzezie – przyp. Mohort] partyzanci radzieccy, kierowani przez oficerów NKWD".

Na zdjęciu: Lech Kaczyński w Katyniu.Na podobnych uroczystościach ws. ofiarOUN-UPA prezydenta RP nie będzie.

Zrobiono wiele – tak jak w przeszłości w przypadku Katynia – by nie wskazać i nie potępić prawdziwych winnych.

Prawda jest taka, że ludobójstwo na Kresach zostało zaplanowane i dokonane przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów, bazującą na faszystowskiej ideologii Dmytra Doncowa. Już w 1929r. organizacja ta przewidziała oczyszczenie ziem ukraińskich z „okupantów", za których uważano wszystkich nie-Ukraińców.
Członkowie OUN brali czynny udział w holokauście Żydów zachodnioukraińskich (kilkaset tysięcy ofiar).
Zbrojne ramię OUN Bandery – Ukraińska Powstańcza Armia wymordowała na Wołyniu ok. 60 tysięcy Polsków. Szacuje się, że w walkach i odwetach zginęło 2-2,5 tysiąca Ukraińców.
Po dokonaniu czystki na Wołyniu, UPA przeniosła rzezie na tereny Wschodniej Galicji oraz na lewy brzeg Bugu. Według najnowszych szacunków organizacji kresowych, opartych na relacjach kilku tysięcy świadków, liczba ofiar nacjonalistów ukraińskich (głównie OUN-UPA, ale nie tylko) we Wschodniej Galicji sięga co najmniej 100 tysięcy ofiar. Liczba ofiar ukraińskich w wyniku walk i poskich odwetów jest oceniana tu na 1-5 tysięcy, przy czym proukraińsko nastawiony historyk Grzegorz Motyka pisze, że jest to „raczej bliżej tysiąca niż pięciu".

Wszystkie czystki przeprowadzano na rozkaz najwyższych władz OUN-UPA. To nie była „wojna", „zemsta" ani „konflikt". To było ludobójstwo.

O „walkach polsko-ukraińskich" można mówić tylko w przypadku ziem rdzennie polskich, głównie Zamojszczyzny, gdzie rzeczywiście doszło do obopólnej jatki z polskim podziemiem, sprowokowanej jednak przez przekroczenie Bugu przez UPA. Dopiero tu liczba ofiar z obu stron wydaje się być zbliżona (po kilka-kilkanaście tysięcy).

Liczba ofiar ukraińskich, które w sumie zginęły w odwetach z rąk polskich jest niewiadomą. Różni historycy podają różne liczby. Wiktor Poliszczuk mówi o 4 tysiącach. G. Motyka o 10-20 tysiącach. Trzeba zauważyć, że strona ukraińska nie jest w stanie poprzeć podawanych przez siebie liczb prawie żadnymi badaniami. Przyznali to w trakcie seminariów Polska-Ukraina ukraińscy historycy. W ewidencji ośrodka KARTA znajduje się 3 tysiące nazwisk Ukraińców zabitych przez Polaków, umieszczonych tam przez E. Mysiło. Strona polska ustaliła nazwiska ponad 42 tysięcy polskich ofiar.

Jeszcze większą niewiadomą stanowi liczba ofiar OUN-UPA narodowości ukraińskiej, którzy ginęli za odmowę służby w UPA, pomoc Polakom, sympatie komunistyczne a nawet za samo krytykowanie tej organizacji. Ukraina zajęta gloryfikowaniem herosów z UPA nie jest zainteresowana badaniami nad tą kwestią. Wiktor Poliszczuk w różnych książkach podaje liczby od 36 do 80 tysięcy Ukraińców poległych z rąk swych rodaków, ale sprawa wymaga precyzyjniejszych studiów.

_________________

„…jeśli Ukraina chce być niepodległa, nie może wyrzec się pamięci o UPA. UPA była powstańczą armią walczącą o niepodległość." – słowa te wypowiedział Jacek Kuroń i tak myśli wielu Polaków. Ja natomiast wierzę, że kiedyś Ukraina wyrzeknie się dziedzictwa OUN-UPA. Nie potrafię sobie wyobrazić, że bratni kraj obierze sobie za założycielski mit o zbrodniczej organizacji, której 90% ofiar to niewinni cywile. Sama walka z okupantami – Niemcami i Sowietami, czasem zaledwie deklaratywna – nie rozgrzesza OUN-UPA, tak jak mordercy z Jedwabnego nie odkupili swych win udziałem w polskim ruchu oporu. Ukraina nie zasługuje na tak podły mit.
Mamy obowiązek przypominać ofiary nacjonalistów ukraińskich. Wszyscy, którzy uważają, że taktowne milczenie jest rozwiązaniem, są w wielkim błędzie. Nie wyobrażam sobie prawdziwego pojednania polsko-ukraińskiego, gdy dochodzi do takich sytuacji, jak opisana na blogu ks. Zaleskiego (relacja z wycieczki do Lwowa): "Już od rana na Wałach Hetmańskich rozstawione były wielkie bilboardy z zdjęciami band UPA oraz banderowskimi flagami. Jeden z uczestników wycieczki rozpoznał bandę operującą w powiecie brzeżańskim, która wymordowała kilkunastu członków jego rodziny."

Na zdjęciu: uczestnicy obchodów 65-lecia UPA w Kijowie. Do pocz. 1943r. podniesienie ręki było organizacyjnym pozdrowieniem OUN.
Więcej zdjęć tutaj.

________________________________________________
Aktualizacja z 21.10.2008: Po zgłoszeniu uwagi przez p. Romualda Niedzielkę usunąłem liczbę 18 tys. ofiar ukraińskich OUN-UPA jakoby przez niego podawaną. W rzeczywistości są to ofiary narodowości polskej. Pomyłka wynika z niedookreślenia narodowości ofiar w trzeciej kolumnie tabeli na stronie 20. książki R.Niedzielki “Kresowa księga sprawiedliwych 1939-1945”.

 

Tekst pochodzi z bloga Mohorta