Sztorm i jaja.
22/01/2012
1063 Wyświetlenia
0 Komentarze
14 minut czytania
To była bardzo smaczna jajecznica. Opowiastka żeglarska i kulinarna. Takoż opowiastka o hierarchii. Z dziedziny żeglarstwa szuwarowego 😉 Sprowokowana przez OZa pełnomorskiego.
W Giżycku, zwanym przez żeglarskich imprezowiczów Żygickiem, zabradiażyliśmy dość długo, bo trzeba było odblokować i wyprostować miecz jednej z siedmiu omeg naszej uniwersyteckiej flotylli. Flotylla była znana na Mazurach od lat, gdyż łódki miały dość charakterystyczne nazwy: Latawica, Hurysa, Gejsza, no, same takie tam… Dodatkowo jeszcze nastąpiła częściowa zmiana załóg i sterników. Tak się stało i na naszej łódce.
Ster objęła infantylna panienka, świeżo upieczony sternik. Przez kanał na Kisajny pomogliśmy jej przejść. Już kładzenie masztu pod mostem zapowiadało przygody – niestety – ze sternikiem. Chcąc nadrobić stracone pół dnia na remont, gremium sterników, wśród których było trzech nowych, postanowiło płynąć dalej, mimo, że zbliżał się wieczór i pogoda jakaś taka ponura się zrobiła. Starzy wyjadacze mazurscy kręcili nosami – ostatecznie staliśmy na kei studenckiego ośrodka żeglarskiego na Kisajnach i mogliśmy spokojnie, w dobrym towarzystwie spędzić tam czas do rana. Ale nowi palili się do żeglugi. Więc – dobra, hierarchia żeglarska obowiązuje – płyniemy, chociaż wiatr mocno się zwiększył.
Ledwo wypłynęliśmy – niebo gwałtownie pociemniało i rozpoczął się sztorm. Wiało "w mordę", tak, że musieliśmy ostro halsować, z ogromnym trudem nabierając wysokości. Przy chyba piątym halsie zorientowałam się, że gówniara chichocząca przy sterze, którego nie mogła utrzymać /to była histeria połączona z nadrabianiem/ – za chwilę spowoduje tragedię. No i jeszcze te jaja. W krótkich, żołnierskich słowach poprosiłam, by natychmiast ster przekazała doświadczonemu koledze. Owszem, bez stopnia sternika, ale opływanemu i znającemu Mazury. Zresztą pływaliśmy razem po Mazurach już wiele lat. Poza tym ster wymagał w taką pogodę męskiego ramienia – zwyczajnej siły. Tak też się stało, hierarchię żeglarską diabli wzięli i dzięki Bogu!
Niestety, straconego przez nieudaczność panienki czasu już nie nadrobiliśmy i inne nasze łódki zginęły nam z oczu. A i ciemno się zrobiło na jeziorze, lał deszcz i po niebie pędziły czarne chmurzyska. Sztormujemy zatem jak tam możemy, na wyczucie właściwie. Ale co z jajami? Honor naszej łódki zależał od tych jaj! Jakimś swędem w końcu wpłynęliśmy na Dobskie. To nie jest wielka przestrzeń wodna i wiatr już nieco sie tutaj zmniejszył. Padać również przestało. Żadnej z łódek naszej flotylli nie było na horyzoncie. Zaproponowałam dopłynięcie na Wysoki Ostrów, do którego dojście dobrze znałam. Cicho, na wciągniętym mieczu dobiliśmy do brzegu wyspy. Byliśmy przemoczeni do nitki, zziębnięci, głodni, zmęczeni. Nasze omegi nie były łódkami kabinowymi i cały sztorm wzięliśmy "na klaty". Co tam "klaty"! Ale w jakim stanie są jaja? Z całą pewnością, po tych kilku godzinach łomotania po falach – z jaj pozostała masakra. I to obrzydliwa dosyć. Zapowiadała się więc jeszcze wątpliwa przyjemność czyszczenia zenzy. Każdy, komu spadło jajo na podłogę wie, o czym mowa. A tych jaj był kilkaset.
Na szczęście wyszedł księżyc. Wyszukaliśmy najmniej zamoczony namiot i szybko go rozbiliśmy. Niech ocieka z wody… "Tylko nie gapić się do góry! Szkoda oczu!" – poinstruowałam żeglarzy jeszcze nie obeznanych z okolicznościami, bowiem była to Wyspa Kormoranów. Ptaki były nieco poruszone naszym przybyciem no i … szkoda było oczu właśnie.
Każda z łódek miała załadowaną jakąś część wspólnego, obozowego dobra i prowiantu. Nam w Giżycku przypadła wielka sztalpa jajek w kartonowych wytłoczkach, dla kilkudziesięciu osób. Zdawałoby się, że wszystkie powinny pływać w zenzie w postaci wiadomej mazi. Patrzymy – a tu – wszystkie jajka nienaruszone, poza jednym. Dzika radość – jaja całe! Honor załogi uratowany! Garów jednak nasza łódka nie wiozła, więc zostały tylko osobiste, aluminiowe menażki. I kilka kanapek, z których zdrapaliśmy marychę czyli margarynę tzw. popularną, stałą towarzyszkę studenckich obozów w latach 70tych. Rozpaliliśmy maleńkie ognisko z uschniętych z wiadomych, kormoranich przyczyn, gałęzi. Jaj sobie nie żałowaliśmy. I ta upichcona w aluminiowych menażkach, na zdrapkach margaryny jajecznica była wtedy wyborna! Zapewniam! Chociaż… drugi raz niekoniecznie chciałoby się ją jeść.
Rano – kompletna flauta, słoneczko i raj. Wciągnęliśmy żagle, żeby przeschły i były ewentualnym znakiem dla innych łódek. Tak powoli wszyscy odnaleźliśmy się /każda łódka nocowała oddzielnie, gdzie ją tam sztorm zapędził/ i pierwsze pytanie z każdej omegi było: jak jaja? W końcu, spóźnieni o niemal dobę, popłynęliśmy na Fuledę. Rozbiliśmy namioty w dużym kręgu, suszyliśmy rzeczy w pierwszym od dziesięciu dni słońcu. Nawet jakaś wódeczka się pojawiła z okazji – w sumie szczęśliwego – zakończenia tej żałosnej przygody.
Naszym gromadnym przybyciem na Fuledę cieszył się jednak jeszcze ktoś…
Całą bożą noc słychać było przekleństwa i szamotaninę. Rano, niewyspani i wściekli wyczołgujemy się z tych ustawionych w krąg namiotów, ale już na widok sąsiadów ryczymy ze śmiechu, nie mogąc dosłownie "ustać" na nogach i rękach. Ale sąsiedzi również zaczynają rżeć i kulać się ze szczęścia, patrząc na nas. Wszyscy bowiem mieliśmy nieprawdopodobnie zniekształcone twarze: same jakieś quasimoda i szarpeje, jakieś boschowskie mordy z inferno, niezależnie od płci i urody. Tego pierwszego, słonecznego i ciepłego dnia po deszczowej i zimnej porze, na Fuledzie wykluły się chyba wszystkie komary z całego świata. Miały prawdziwą ucztę wampirów.
"Hej, Mazury, jakie cudne…" …No, różnie bywa… 🙂 Ale cudne są, fakt.
http://www.ciekawe-miejsca.net/przewodnik/polska/wyspa_kormoranow
Wyspa Kormoranów
Wersja do wydruku
Na wpół uschnięte drzewa, suche kikuty gałęzi drastycznie kontrastujące z intensywną kolorystyką letniego nieba, czystej wody i żywą zielenią brzegu oraz pobliskich wysp… Wysoki Ostrów na Jeziorze Dobskim sprawia wrażenie, jakby dotknęła go klęska żywiołowa. Tej „katastrofie” na imię: kormorany.
Kormorany to ptaki budzące wiele emocji. Wielkie,
żarłoczne, świetnie nurkujące (nawet do 10 m) czarne ptaszyska o długich szyjach i haczykowatych dziobach płoszą wędkarzom ryby, a ich odchody powodują obumieranie roślin. Swoją mazurską „stolicę” mają na Jeziorze Dobskim.
Położone na południowy zachód od Mamr i na zachód od Dargina, Jezioro Dobskie to – rzecz rzadka na Mazurach! – w całości rezerwat. W porównaniu z innymi Wielkimi Jeziorami, jest niewielkie. Ma długość około 5,7 km, szerokość maksymalną – 5 km, a głębokość – 22,5 m. Mimo to (a może właśnie dlatego?) oferuje turystom wiele atrakcji niespotykanych w okolicy. Na jeziorze tym możemy w pełni rozkoszować się spokojem i czystą, przejrzystą wodą – jako rezerwat, objęte jest strefą ciszy, nie wolno więc pływać tu motorówkami ani włączać silnika. Szczególnie atrakcyjne są znajdujące się na nim wyspy: między innymi, otoczona legendami Gilma, podobno z ruinami pogańskiego klasztoru, oraz Wyspa Kormoranów (Wysoki Ostrów).
Tej ostatniej nie sposób nie zauważyć, pomimo że jest mała i nie na wszystkich mapach zaznaczana. Jej „lokatorzy” szczególnie o to zadbali: guana kormoranów skutecznie zatruły rosnące na wyspie lipy i wiązy, których nagie obumarłe konary widać z daleka. Wyspa o powierzchni około 2 ha stanowi obszar ochrony kolonii lęgowej kormoranów i ścisły rezerwat dzikiej przyrody, nie wolno więc do niej przybijać. Pomimo to, warto ją opłynąć, by przyjrzeć się z bliska kormoranom, licznie obsiadającym wysokie gałęzie drzew, oraz spowodowanym przez nie zniszczeniom.
Opływając Wysoki Ostrów, spróbujmy wypatrzyć także innych jej mieszkańców: czaple siwe, które „pozostały w cieniu” kormoranów. Te popielato-szare ptaki, z białą głową i ciemnym czubkiem z jej tyłu, także mają swoje lęgowiska na wysokich drzewach. Podobnie jak kormorany, gnieżdżą się kolonijnie. W przeciwieństwie do swych rybożernych „współlokatorów”, mają bardziej urozmaiconą dietę: oprócz ryb, żywią się także owadami, płazami, gadami oraz drobnymi ssakami.
Wyspie Kormoranów niewątpliwie warto poświęcić
dłuższą chwilę. Nie można się tu jednak zapamiętać jedynie na kontemplacji widoków – Jezioro Dobskie nie jest najłatwiejsze dla żeglarzy, brzegi bywają kamieniste, a płycizny sięgają w głąb jeziora. Nierzadko zrywa się też nagle porywisty wiatr. Chwila zapomnienia może więc drogo kosztować…
Oprócz Wyspy Kormoranów, przemierzając Jezioro Dobskie, warto zobaczyć jeszcze inne jego atrakcje. Z najwyższego wzniesienia wspomnianej już wcześniej Gilmy roztacza się przepiękny widok na okolice, a sama wyspa ma podobno właściwości radiacyjne. Znajdują się na niej tajemnicze ruiny, według legendy – pozostałości pogańskiego klasztoru. Godna uwagi jest też Fuledzka Plaża, polodowcowe głazowisko-rezerwat (ponad 10 tysięcy kamieni, z których największy ma obwód około 9 m).
Informacje praktyczne:
Wyspa Kormoranów znajduje się na Jeziorze Dobskim, prowadzi wokół niej szlak żeglarski. (z głównego szlaku Wielkimi Jeziorami trzeba odbić na Darginie na Jezioro Łabap, przez które można wpłynąć na Jezioro Dobskie). Najprościej się tu dostać żaglówką, uważając na kamieniste brzegi i rozległe płycizny. Jezioro Dobskie objęte jest strefą ciszy, nie można używać silników.
Tekst: Danuta Maciejewska-Bogusz
Zdjęcia: Tomasz Malinowski