Zwracam się z uprzejmą prośbą o znalezienie mi pracy ponieważ szkoła w której jestem zatrudniony od wielu lat zostanie zlikwidowana. Listy podobnej treści mają ochotę napisać tysiące polskich nauczycieli. Problem w tym, że nie wiedzą do kogo.
Niż demograficzny zaskoczył znienacka władze oświatowe i z braku wystarczającej ilości uczniów trzeba likwidować szkoły. Rząd i ministerstwo mówią, że to nie ich sprawa tylko samorządów. Gmina nie ma pieniędzy, musi oszczędzać i nie stać jej na utrzymywania małych jednostek. Nauczyciele zdaniem władz sami są sobie winni bo pewnie dawno powinni o tym pomyśleć i znaleźć inne zajęcie. Rozpoczyna się batalia pomiędzy szkołami zagrożonymi zamknięciem. Jest to walka o wszystko, być albo nie być. Wspólnie protestują rodzice i uczniowie. Uruchamia się znajomości wśród radnych, urzędników miejskich a nawet parlamentarzystów. Używa się wpływu w mediach, robi rozgłos i organizuje protesty. Stawka jest wysoka albo będzie praca albo bezrobocie. Na znalezienie nowego zatrudnienia bez odpowiednich kontaktów trudno mieć nadzieję. W najtrudniejszym położeniu są osoby z długoletnim stażem pracy, którym niedużo brakuje do emerytury.
Ktoś powie: cóż w tym dziwnego? Przecież od 1989 roku mamy w Polsce kapitalizm i każdy musi się troszczyć o siebie. Plan Balcerowicza wprowadzony dokładnie w ten sam sposób, dlaczego teraz ma być inaczej.
Chyba jednak jest różnica, wtedy była wiara, że wszystkie trudy trzeba ponosić bo do władzy doszła Solidarność i nadzieja że po czasach rządów PZPR-owskiej nomenklatury rządzą nami patrioci, którzy zmienią Polskę na lepsze. Dziś coraz więcej osób ma co do tego wątpliwości. Nie tylko przejrzeli już na oczy ale mają tego serdecznie dość.
Nie tylko rządów Platformy Obywatelskiej pod przewodnictwem Donalda Tuska ale również opozycji z Jarosławem Kaczyńskim, która poza katastrofą smoleńską świata nie widzi.
Nasilają się protesty coraz to nowych grup zawodowych, zaczyna się bezwzględna walka tylko o swój interes. Protesty są coraz bardziej zdecydowane i cieszą się rosnącym poparciem.
Przywódcy związkowi i prawicowi politycy zamiast zająć się rozwiązywaniem realnych problemów żyją w zupełnie innym świecie. Zachęcam do lektury bloga Janusza Śniadka na portalu salon24.pl . Były szef Solidarności obecnie poseł jest typowym przykładem tego co mam na myśli. Czym powinien się zajmować, na czym się zna i w jakich sprawach zabierać głos może i powinien działacz związkowy? Do jakich refleksji powinny prowokować jego wystąpienia? Czy są to sprawy związku? Nie. Czy problemy pracowników, warunki pracy i wynagrodzeń, wiek emerytalny, bezrobocie, ubożenie społeczeństwa? Nie. Masowe wyjazdy wykształconych i najzdolniejszych młodych ludzi za pracą do innych krajów? Nie, Nie, Nie…
Pan przewodniczący chce iść w ślady wielkich przywódców Lecha Wałęsy, Jerzego Buzka oraz Mariana Krzaklewskiego i robić karierę w polityce. Zrobił się już taka inteligencja, że pod jego tekstami prowadzi się zażarte dyskusje między purystami językowymi o to czy zwrot "na własne oczy" czy "na własne uszy" jest poprawny językowo. Przecież, póki co, nie można widzieć cudzymi oczami, ani słyszeć cudzymi uszami. Zamiast tego można napisać: "wbrew temu, co słyszeliśmy i widzieliśmy" i nikt by się nie czepiał. Z punktu widzenia polonisty ta całkiem ciekawa dyskusja o emfazie i zwyczajach oraz nawykach językowych to taki miodek. Pod warunkiem, że polonista ma pracę. Bo jak się chce go pracy pozbawić to taki nauczyciel jak czyta Janusza Śniadka dostaję wypieków na twarzy i zaczyna używać słownictwa mało wyszukanego a nawet niecenzuralnego. Za co właściwie ci posłowie biorą pieniądze, czy za to że ciągle mówią o katastrofie smoleńskiej i samemu ferują wyroki? Ciekawe ilu zostało by posłami gdyby swoim wyborcom obiecywali, że poza sprawą wyjaśnienia przyczyn tego narodowego dramatu niczym innym tak naprawdę nie będą się zajmować? Zostawmy w spokoju dobrze uposażony, bujający w obłokach parlament i polityków a wróćmy do problemów normalnych ludzi.
Niż demograficzny nie jest problemem szkół, które przestaną istnieć, gdyby ich nie zamykano to odczułyby go wszystkie, nawet te najlepsze. Wszędzie uczniów byłoby mniej choć pewnie nie we wszystkich nastąpiby jednakowy spadek. Dyrektorzy wszystkich placówek musieliby zwalniać nauczycieli albo nie zatrudnialiby nowych. W każdym zakładzie pracy jest przecież naturalna rotacja pracowników wynosząca przeciętnie 7% w skali roku a w szkołach nawet wyższa. Nauczyciele korzystający z rocznych urlopów na poratowanie zdrowia podnoszą średnią rotacji zatrudnienia nawet ponad 10%.
Doprowadzenie do zamknięcia szkoły jest trudnym procesem. Należy pokonać opór nauczycieli, dyrekcji, uczniów i rodziców, którzy wszelkimi siłami starają się jej bronić.
Jeśli grono pedagogiczne otrzymuje gwarancje zatrudnienia w innych placówkach protestów jest znacznie mniej i są zdecydowanie łagodniejsze. Zakłada się, że likwidacji będą podlegać szkoły najsłabsze, mające najmniej uczniów i będące najniżej oceniane przez gminę. Nie oznacza to, że pracujący tam nauczyciele są najgorsi. Porównywanie nauczycieli nie ma sensu w oderwaniu od zdolności nauczanej młodzieży. Wiedzą to nauczyciele uczący jednocześnie w różnych szkołach a nawet w klasach o różnym profilu. Zakładanie, że wraz z pozbyciem się najsłabszych, zdaniem decydentów placówek jednocześnie pozbywa się najgorszych nauczycieli jest całkowicie błędne. Nie można więc z powodów demograficznych i ekonomicznych eliminować z zawodu wartościowych pedagogów z długoletnim doświadczeniem, tylko dlatego, że nie mogą się sami wybronić. Zasada solidarności i sprawiedliwości wymaga rozłożenia ciężaru w równym stopniu na wszystkie szkoły. Nauczyciele z wygaszanych szkół w pierwszej kolejności powinni być zatrudniani w pozostałych szkołach. Trzeba im to zagwarantować na piśmie i odpowiednimi zarządzeniami. Związki zawodowe mają obowiązek w stosunku do swoich członków aby odpowiednie regulacje prawne w tym zakresie wynegocjować z władzami oświatowymi i gminami a następnie kontrolować ich przestrzeganie przez dyrekcję szkół. Liczba zamykanych placówek nie jest strasznie wielka, to tylko kilka procent wyjątkowo kilkanaście. Do tego może przebiegać przez 3 lata poprzez wygaszanie jej istnienia nie przeprowadzając naboru do nowych klas. Jest to wystarczająco długi okres by wszyscy nauczyciele dostali pracę w pozostałych szkołach.
Obecny sposób w jaki zabrano się do sprawy przypomina weselną zabawę, gdzie biegający wokół ustawionych krzeseł mężczyźni na sygnał muszą na nich usiąść ale krzeseł jest o jedno mniej niż uczestników zabawy. Można się nieźle ubawić patrząc na walczących o miejsce na krześle. Mniej zabawna jest opowieść jaką usłyszałem od znajomego, który podczas II wojny przeżył obóz koncentracyjny. Tam pewien hitlerowiec stawał sobie na skrzyni i rzucał w tłum więźniów papierosy. Bardzo go bawiło jak głodni dymu papierosowego ludzie walczyli jak zwierzęta ze sobą im nie było do śmiechu. W cywilizowanym świecie takie zachowania są niedopuszczalne i nie mogą mieć miejsca.
W kraju tak liberalnym jak USA, gdzie łatwo stracić pracę ale też łatwo ją dostać, posada nauczyciela nie jest specjalnie atrakcyjna bo zarobki są nieduże. Nauczyciel posiada jednak stabilność zatrudnienia i bardzo trudno go zwolnić a państwo otacza go szczególną ochroną, mogę się tylko domyślać z jakiego powodu. Znane jest tam powiedzenie, że zwolnienie nauczyciela to jak rwanie zębów. Polska demokracja jest jeszcze młoda i ma dopiero mleczne zęby więc z wyrywaniem ich nie ma kłopotu.