„Własność” to prawo użycia i nad’użycia. Jeśli nie mogę swojej fabryki rozebrać na kawałki – to nie jestem jej właścicielem! Właścicielem jest już państwo (ono MOŻE zrobić z nią, co chce!) – a mnie powierza tylko niektóre uprawnienia zarządu.
Za „komuny” kursował dowcip: tow.Breżniew zaprasza matkę na Kreml, pokazuje jej swoje pokoje, swoje samochody. Potem zawozi na luksusowo urządzoną daczę. Matka zaczyna płakać. „Czemu płaczesz, Mateczko?” – pyta tow.Leonid. „Boję się, że przyjdą bolszewicy…”.
Jeśli przychodzi facet i mówi: ci komuniści to się nakradli, trzeba im wszystko zabrać i podzielić po równo – to, oczywiście, nie jest „anty-komunistą”, tylko pure sangue komunistą.
Jeżeli Hitler był socjalistą – to nie dlatego, że flagę sprokurował Niemcom czerwoną, że partia nazywała się „narodowo-socjalistyczna”, a jej członkowie mówili do siebie per „towarzyszu” – lecz dlatego, że zniszczył wszystkich kapitalistów (arystokratów jakby mniej…), wprowadził rządy partii oparte o związki zawodowe, wprowadził przymusowe płatne urlopy, utrzymywał emerytury itd.
I wyjaśnijmy jeszcze jedno – zwrot: „zniszczył kapitalistów”. Otóż w Niemczech nadal byli ludzie nazywani „kapitalistami” – a część z nich nawet myślała, że są kapitalistami. Jednak „własność” to – z definicji – „ius utendi & abutendi” – czyli: prawo użycia i nad’użycia. Jeśli nie mogę swojej fabryki rozebrać na kawałki – to nie jestem jej właścicielem! Właścicielem jest już państwo (ono MOŻE zrobić z nią, co chce!) – a mnie powierza tylko niektóre uprawnienia zarządu.
W Niemczech „kapitalistom” nie wolno było nawet decydować o tym, co w swoich fabrykach produkują – więc „kapitalizmem” tego nazwać nie można.
To tak, gwoli ścisłości.
A, oczywiście, ten dowcip na wstępie budził u mnie – wbrew intencjom jego twórców i kolporterów – sympatię dla tow.Leonida Breżniewa.
Bo ja naprawdę nie lubię bolszewików!
=====
PS. Bardzo proszę o poparcie p.Waldemara Deski. Napiszę o tym jutro.