W 2012 roku ma zakończyć się program obniżania wagi broni i amunicji oraz uproszczenia jej obsługi i podniesienia niezawodności.
Spoglądając żołnierzy patrolujących drogi Afganistanu i Iraku można odnieść wrażenie, że coraz mniej przypominają oni ludzi, a coraz bardziej cyborgi. Ich broń także ma niewiele wspólnego ze znanym wszystkim, poczciwym Kałasznikowem. Spece od uzbrojenia nie śpią bowiem i cały czas myślą o tym, jak unowocześniać i ulepszać narzędzia, które służą do zabijania.
Najwięcej do powiedzenia na rynkach broni mają oczywiście Stany Zjednoczone. To tam powstają nowe technologie, to tam ulepsza się wszystko co jest na wyposażeniu żołnierza i co tylko da się ulepszyć. To w USA powstają planowane na lata programy modernizacji, które po wdrożeniu w życie zmieniają armię tego kraju tak, że staje się ona kilkanaście razy sprawniejsza niż armie innych światowych potęg. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że Amerykanie wydają miliony dolarów na nowinki i trudne do sprawdzenia patenty. Nic z tego. Ameryka ma w sobie kupieckiego ducha i przede wszystkim myśli ekonomicznie, a to oznacza oszczędności oraz coś w trudno nam będzie uwierzyć – ulepszenia. Czy ktoś może wyobrazić sobie, że w jakiejś armii jest w użyciu karabin maszynowy wyprodukowany po raz pierwszy w latach dwudziestych, a do masowej produkcji wszedł w 1932 roku?! Pewnie, że nie, bo laicy sądzą, że coś takiego byłoby objawem zacofania i źle świadczyłoby o siłach zbrojnych kraju, który daje żołnierzom do rąk tak starą broń. Tymczasem w armii USA jest to praktykowane! Karabin, o którym mówimy to Browning M2HB, kaliber 12,7 mm. Modernizacja tego karabinu rozpoczęła się dopiero w 2008 roku. Polega ona głównie na tym, że nowe M2 wykonane są z lżejszego materiału, co powoduje, że broń waży tylko 29 kilogramów, a nie 60, jak stary M2. W nowym karabinie jest także mniej części, dużo mniej, bo jedynie 128, podczas gdy w starym było ich aż 256. Uproszczono także wymianę lufy, która mocowana jest na zasadzie bagnetowej, a nie za pomocą gwintu. I to właściwie wszystko co zmieniono po ponad siedemdziesięciu latach służby w starym Browningu.
Lekkie karabiny maszynowe używane w armii USA nie są tak wiekowymi konstrukcjami, jak M2, ale też mają swoje lata. Najczęściej używane typy to M60, M240 i M249. Ten pierwszy pochodzi z 1957 roku i właśnie zostanie odesłany do lamusa. Dwa pozostałe przejdą renowację w ramach zatwierdzonego w 2004 roku programu obniżania wagi broni i amunicji oraz upraszczania jej obsługi. Firma AAI Corporation, która zajmuje się wdrażaniem tego programu przygotowuje prócz lżejszych karabinów maszynowych także prawdziwy hit. Będzie nim, a właściwie już jest, amunicja bezłuskowa. Rzecz nie jest nowa, konstrukcję oparto na niemieckiej technologii powstałej w firmie Heckler&Koch. Nabój bezłuskowy umocowany jest w obudowie, która wykonana jest w całości z materiały wybuchowego. W spodzie tej obudowy umieszczona jest spłonka. Kiedy iglica broni uderza w spłonkę następuje wybuch i wyrzucenie naboju z lufy. Spala się przy tym cała obudowa wykonana z materiału heksogenowo-oktogenowego. Taka amunicja bardzo upraszcza budowę broni, eliminuje bowiem mechanizm usuwania łusek. Zmniejsza się także masa pocisku oraz ich długość, co powoduje, że amunicja także jest lżejsza i żołnierz ma mniejszy ciężar do dźwigania. 600 pocisków bezłuskowych na taśmie waży jedynie 4,5 kilograma, podczas, gdy taka sama ilość pocisków tradycyjnych to aż 9,5 kilograma. Żeby poczuć różnicę, trzeba pobiegać z jedną i drugą taśmą owiniętą na wokół siebie. Przy wszystkich korzyściach płynących z używania amunicji bezłuskowej można stwierdzić, że traci ona żadnych w stosunku do tradycyjnych nabojów. Nie zmniejsza się jej skuteczność, ani celność, identyczna pozostaje także prędkość z jaką naboje wylatują z lufy.
Prócz bezłuskowyh pocisków pojawi się w armii amerykańskiej także kilka innych nowinek. Zaprezentowano już kierowane za pomocą GPS pociski moździerzowe 120GM Dogger produkowane w zakładach Israel Military Indistries. Prócz GPS tor lotu pocisku korygowany jest dodatkowo przez inercyjny system nawigacyjny. Dzięki zastosowaniu tych technologii ogień prowadzony z moździerzy ma rozrzut poniżej 10 metrów. To bardzo dobry wynik, właściwie nie osiągalny dla pocisków tradycyjnych. Testy z nową amunicją do moździerzy przeprowadzano w czerwcu tego roku, sprawdzając, jak zachowują się zaopatrzone w GPS granaty moździerzowe podczas strzelania z zimnej i rozgrzanej lufy.
Od zeszłego roku armia USA wymienia także amunicję do dział zamontowanych na czołgach Abrams i Leopard. Działa te o kalibrze 120 milimetrów to prawdziwy postrach pola bitwy. Nowa amunicja ma niszczyć cele z odległości od 5 do 12 kilometrów. Pociski zaopatrzone są w głowice kinetyczne i kumulacyjne. Pociski mogą być wystrzeliwane tradycyjnie, po torze płaskim, wtedy gdy cel jest dobrze widoczny oraz po torze balistycznym, gdy czołg mierzy do celu ukrytego lub bardzo oddalonego. W tym drugim przypadku pocisk naprowadzany jest za pomocą lasera w momencie, gdy osiągnie najwyższy pułap lotu. Wtedy także włącza się silnik rakietowy pocisku, który uderza w obiekt ze znacznie większą prędkością niż dzieje się przy tradycyjnym strzelaniu. Kontrakt na dostawę tych pocisków podpisała firma General Dynamics Ordnance and Tactical Systems. Wartość tego kontraktu to 232 miliony dolarów.
W 2012 roku ma zakończyć się program obniżania wagi broni i amunicji oraz uproszczenia jej obsługi i podniesienia niezawodności. Żołnierz amerykański będzie na pierwszy rzut oka uzbrojony tak, jak przed wprowadzeniem zmian. Jednak to co będzie on trzymał w rękach na pewno zaskoczy niejednego przeciwnika. Różnica pomiędzy pojedynczym uzbrojonym Amerykaninem a żołnierzem z któregoś z mniejszych krajów Azji będzie taka, jak różnica pomiędzy żołnierzem z czasów II wojny światowej, a wojakiem z wojny secesyjnej. Różnice będą widoczne nawet przy porównaniu wyposażenia żołnierzy amerykańskich i tych z bogatych krajów Europy. Póki co bowiem wielki sojusznik nie zechce dzielić się swoimi nowinkami ze mniejszymi i słabszymi sojusznikami. Warto zastanowić się, jak na tym tle wyglądać będzie armia polska.
Przypominam, że moje książki można już kupić w Warszawie w księgarni Tarabuk przy ulicy Browarnej 6, a także w sklepie Foto-Mag przy Alei KEN 83 lok.U-03, tuż przy wyjściu z metra Stokłosy, naprzeciwko drogerii Rossman. Można je też kupić w księgarni "U Iwony" w Błoniu oraz w księgarniach w Milanówku po obydwu stronach torów kolejowych, a także w tymże Milanówku w galerii "U artystek". Aha i jeszcze w galerii "Dziupla" w Błoniu przy Jana Pawła II 1B czyli w budynku centrum kultury. Cały czas zaś są one dostępne na stronie www.coryllus.pl Zapraszam. Uwaga! Atrapia i Toyah dostępne są jedynie w sklepie Foto-Mag, bo tak i już. Może kiedyś będą także gdzie indziej, ale na razie ich tam nie ma. Książkę Toyaha o liściu można kupić jeszcze w Katowicach w księgarni "Wolne słowo" przy ul. 3 maja. Gdzie to jest dokładnie, pojęcia nie mam.
Informuję także, że dnia 13 stycznia, w piątek, o 18.00, w Domu Polonii przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie odbędzie się spotkanie z blogerem coryllusem, autorem licznych książek i publikacji internetowych. Zapraszam.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy