Caterina nie żyła przez półtorej godziny. Teraz, choć przykuta do łóżka, porusza świat. Tysiące ludzi modli się, pości i oddaje w jej intencji swoje cierpienie. Wierzący odświeżają wiarę, a ateiści i agnostycy dotykają Boga.
Kiedy we wrześniu 2009 r. wydarzył się dramat Cateriny, córki włoskiego dziennikarza Antonia Socciego, oprócz mejli solidarności w bólu i tysięcy deklaracji modlitwy, pojawiły się też zaczepne pytania kolegów z telewizji: „I co, Socci, gdzie jest teraz ten Twój Bóg?”. Antonio odpowiadał: „Jest teraz bliżej, niż sobie możecie wyobrazić, cierpi ze mną i moją córką”. Socci należy do ostrych i odważnych piór we Włoszech. Wiara i przyjaźń z Jezusem są dla niego sprawą najwyższej wagi w życiu. Nie kryje się z tym. Kiedy w jednym z programów RAI Due, której był dyrektorem, przekonywał o wielkości Matki Bożej i jej wpływie na losy świata, we włoskiej prasie okrzyknięto go „dziwnym chrześcijaninem”, obcym. Wtedy założył blog „Io straniero” (ja nietutejszy), na którym wyraził dumę z tego na wskroś ewangelicznego prześladowania. Należy do wspólnoty Comunione e Liberazione (CL), przyjaźni się z patriarchą Wenecji, papieżem Benedyktem XVI oraz z widzącymi z Medjugorie, kocha ojca Pio. W przededniu wypadku Cateriny miał wykupione bilety na lot do Polski, gdzie miała odbyć się promocja jego książki „Tajemnice Jana Pawła II”. Ale wydarzenia z 12 września przekreśliły te i inne plany. Więcej, zmieniły i do dziś wpływają na losy tysięcy osób. Dzięki Caterinie na światło dzienne wypłynęli tzw. cisi bohaterowie, o których istnieniu świat nie ma pojęcia albo których uważa za uciążliwych.
Ukrzyżowana córka
12 września 2009 r., godz. 21.30, Siena. W domu Soccich dzwoni telefon. Antonio w swoim pokoju kończy „Śledztwo w sprawie Jezusa”. Tego wieczoru snuli z żoną plany, jak uczczą obronę pracy magisterskiej Cateriny — „to już za kilka dni”, „kto przyniesie wino?”. 24-letnia, najstarsza z trójki dzieci córka, miała zwieńczyć pięć lat studiów z architektury. Wielkie plany, marzenia.
Słuchawkę podnosi żona. Przerażający krzyk Alessandry, potem Antonia rozdziera ciszę: „Jezu móóój!”. Serce Cateriny przestało bić. Bez powodu. Upadła na ziemię i od godziny lekarze w jej florenckim mieszkaniu próbują ją reanimować. Bezskutecznie. Rodzice, w szoku, pokonują w niespełna pół godziny blisko 70 km krętej drogi między toskańskimi wzgórzami. Różaniec w ręce, kurczowo uczepieni płaszcza Maryi, wzywają wstawiennictwa nieżyjącego ks. Luigiego Giussaniego, założyciela Comunione e Liberazione, ich przyjaciela. W tym czasie do mieszkania Cateriny wpada ks. Andrea z grupą przyjaciół Cate z CL. Kapłan pada na kolana przy dziewczynie. Lekarze próbują go odciągnąć, żeby zabrać jej ciało. Ksiądz Andrea stanowczym ruchem ręki odpycha ich: „Nie przeszkadzałem wam w waszej robocie!”. Zatapia się w modlitwie. Scena trwa 30 minut. Kiedy ks. Andrea znakiem krzyża kończy modlitwę, serce Cateriny zaczyna bić! Tymczasem Antonio i Alessandra przekraczają bramy miasta. Ktoś z mieszkania dzwoni: Caterina żyje! „Nie zdążyliśmy nawet złapać oddechu, wzruszyć się potężną łaską, jak kolejny koszmar zgasił nasz entuzjazm: serce, które przez półtorej godziny nie biło, oznaczało śpiączkę bez cienia nadziei na wybudzenie lub zniszczenia w mózgu… prawdopodobnie nieodwracalne” — pisze Socci.
Kolejne tygodnie dziewczyna spędzi na oddziale intensywnej terapii. „Dni, w których czuliśmy się jak zawieszeni nad otchłanią rozpaczy, (…) skąd już tylko spada się w dół”, ale jednocześnie — pisze dziennikarz — „kiedy przeszywało nas trudne do zniesienia cierpienie, odczuwaliśmy czułość i troskę Nazarejczyka, który zdawał się powtarzać nam (…): »Nie lękajcie się. Tylko nie ustawajcie w wierze«”. Kiedy Cate leży bez ruchu, na korytarzach szpitala Careggi we Florencji gromadzą się tłumy młodych zatopionych w modlitwie ludzi. Paolo Broscio, znany dziennikarz, pisze do Antonia w mejlu: „Ci młodzi budują przepiękny świat — niemy, w ciszy i z nadzieją wpatrzony w przyszłość. Bolesne doświadczenie Twojej córki otwarło przede mną nową kartę, kolejne strony życia do poznania — proste i moralnie zdrowe życie przyjaciół Cateriny. Muszę wrócić tam, by zrozumieć lepiej, by modlić się razem z nimi”.
Ikona miłości
Simo, student architektury, od lat nie wchodził do kościoła, nie modlił się. Pisze do Socciego: „(…) chciałem, żeby Pan wiedział, iż cierpienie Pana Cateriny, która teraz stała się także i naszą Cateriną, stało się przyczyną mojego powrotu do Boga i modlitwy (…). Rozpocząłem od Różańca za Caterinę, potem w jej intencji pościłem, a teraz modlę się i poszczę jak kiedyś. Kiedy nadejdzie moment, (…) proszę podziękować Caterinie ode mnie. Ja zrobię to osobiście (…) kiedy spotkam ją w raju”.
Wiele osób nawraca się po odsłuchaniu na YouTubie pieśni „Ojos de cielo” w jej wykonaniu (Caterina należała do studenckiego chóru, ma anielski głos; w trakcie jej dramatu do Socciego piszą śpiewacy operowi zachwyceni talentem jego córki, proponując angaż, kiedy wyzdrowieje). Ludzie rzucają nałogi, po latach po raz pierwszy się spowiadają, są też przypadki wyzdrowienia z chorób osób, które swoje cierpienia ofiarują za Caterinę.
22 września na blogu Antonia pojawia się wpis, przypominający wstrząsające wyznanie sprzed pół wieku Emanuela Mouniera, francuskiego intelektualisty, który podobnie cierpiał przy chorej córce: „Kiedy patrzę na naszą dziecinę w takim stanie, odnoszę wrażenie, jakbym znalazł się przed tabernakulum lub w czasie adoracji eucharystycznej, ale zamiast chleba i wina Pan stał przede mną w innym obliczu, obliczu córki, którą kocham”. Dzień i noc rodzice, narzeczony, przyjaciele i rodzeństwo czuwają przy łóżku chorej. Socci pisze na blogu: „Zaczynamy odtwarzać jej muzykę, utwory, które tak lubi. Wszystko może się zdarzyć: może obudzi się i wróci do nas, zdrowa i piękna jak przedtem, albo… nie jestem w stanie tego napisać. Nie wiem dlaczego to się w ogóle dzieje. Widzę, że wokół mnie Bóg czyni wielkie rzeczy”. I dodaje: „Najcenniejsza rzecz, jaką można teraz dla nas zrobić, to się modlić! Odprawiać Msze i odmawiać Różaniec w intencji uzdrowienia”. I jak lawina na jego skrzynkę mejlową spływa blisko 5 tysięcy mejli z Włoch, Kenii, Kazachstanu, Ameryki. Tworzy się imponujący łańcuch modlitewny. Za Włoszkę modlą się Benedykt XVI, biskupi, różne zgromadzenia zakonne, przyjaciele z Comunione e Liberazione, ze Wspólnoty Dzieci Bożych oraz dzieci chore na trąd w jednym z krajów Trzeciego Świata. W ciągu kilku miesięcy odprawiono 400 Mszy o uzdrowienie Cateriny, od Santiago de Compostela po Częstochowę, od Medjugorie po Fatimę, od Lourdes po Guadalupe, od Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie-Łagiewnikach po Asyż, w Bazylice św. Piotra w Rzymie, na Rue du Bac w Paryżu, w San Giovanni Rotondo. Ktoś zakłada specjalną stronę na Facebooku, gdzie kilka tysięcy osób mobilizuje się do czuwań, postów. „Na naszych oczach spełniała się obietnica Jezusa: »Proście, a będzie wam dane«. (…) By wygrać z ciemnościami głębokiej śpiączki, by Caterina powróciła do nas zdrowa, musimy pomóc Świętej Dziewicy dokończyć Jej cudu” — pisze Socci.
Cuda
23 września w uroczyste wspomnienie św. ojca Pio, Socci budzi się z nadzieją, że święty zrobi z tej okazji jakiś prezent. Dzwoni telefon. Marija Pavlović, jedna z widzących z Medjugorie, chce, by jej codzienne widzenie z Maryją miało miejsce przy Caterinie. Nadzieja rodziny wzrasta, w szpitalu dostają konkretną wskazówkę od Matki Bożej. Po Jej odwiedzinach ma miejsce kolejne wydarzenie. „Razem z Alessandrą byliśmy jak co dzień na Mszy w kaplicy pod oddziałem intensywnej terapii. Modliliśmy się przygnębieni. (…) potem weszliśmy do pokoiku Cateriny, zaczęliśmy ją czule głaskać — jak zawsze — i opowiadać o jej przyjaciołach, o nas, o niej. W miarę, jak mówiliśmy, jej oddech stawał się intensywniejszy, serce zerwało się jak do galopu, spojrzenie zmieniało się, nie było już tak zawieszone w próżni, zagubione jak dotąd. (…) Aparatura medyczna monitorująca bicie serca, ciśnienie krwi i oddech zaczęła alarmować. Zorientowaliśmy się, że Caterina rozpoznała głos mamy i taty i rozumiała, co do niej mówiliśmy. Wiedzieliśmy, że przełomowym znakiem wyjścia z komy, głębokiej śpiączki, jest wykonanie przez pacjenta gestu na prośbę kogoś z otoczenia. Poprosiliśmy więc Caterinę, by ścisnęła rękę mamy. Byliśmy świadkami niesamowitego wysiłku i koncentracji ze strony Cateriny. Zaczerwieniła się na twarzy i z następnym uderzeniem serca i wydechem, przy ogromnym wysiłku, udało jej się. (…) Po upływie pół minuty powtórzyliśmy naszą prośbę, konieczną dla weryfikacji. Caterina ścisnęła także drugą rękę, którą ja trzymałem (…)”. Kiedy przyjaciółka Cateriny z chóru zaśpiewała ich ulubioną pieśń „Give me Jesus” (Daj mi Jezusa), „Caterina reagowała tak, że sprzęt medyczny zaczynał alarmować. (…) wszystko to nazywa się »stanem minimalnej świadomości«. To ważny krok naprzód, który jednak musi się powtarzać regularnie, aby zainicjować fazę wyjścia z trwałej śpiączki”.
Socci notuje wszystko na blogu. I nagle z setek mejli, jakie dostaje, wyłania się ocean podobnych historii. Do wstrząsających należy przypadek Edoarda. Jego mama pisze: „Edoardo był na granicy życia i śmierci, z roztrzaskaną głową i po miejscowym wylewie do mózgu. (…) tkwił w głębokiej śpiączce. (…) Mówiono nam, że z tego nie wyjdzie, a jeśli nawet się obudzi, będzie upośledzony. (…) Zaczęliśmy się modlić (…), choć nie robiliśmy tego od lat. (…) Na myśl przyszła mi scena pierwszego cudu w Kanie. To było jak porażenie piorunem, nowe spojrzenie i zrozumienie siły perswazji Maryi, tego, jaki ma wpływ na Jezusa. Lekarze nie byli w stanie ocalić Edoarda, ale Mama mogła poprosić Jezusa o ingerencję! Uczepiłam się z całych sił tej myśli”. W czasie operacji chłopaka trwała w jego intencji adoracja w rodzinnej parafii. I Edoardo się wybudził. „Zaczął nas z uporem pytać, dlaczego w głębi jego łóżka (…) powieszono gigantyczny obraz o. Pio. Byliśmy bardzo zaskoczeni (…), przy jego łóżku nie było żadnego wizerunku o. Pio. W naszym domu nigdy nie wieszaliśmy podobizn świętych ani o. Pio. Byliśmy dalecy od tego wymiaru świata! Tymczasem Edoardo nadal jest przekonany, że kiedy przebywał na oddziale intensywnej terapii, widział go. Krótko po powrocie do domu Edoardo pokazał nam rysunek, gdzie odtworzył salę intensywnego nadzoru medycznego widzianą z lotu ptaka, z łóżkami pacjentów, których nie mógł widzieć, korytarz, pokoje, meble, które mogli zobaczyć tylko wchodzący na oddział z zewnątrz. Ku naszemu ogromnemu zdziwieniu (a nawet przerażeniu i strachowi) zrozumieliśmy, że nasz syn w czasie głębokiej śpiączki doświadczył oderwania się duszy od ciała”. Edoardo obronił właśnie pracę magisterską. Lekarze uznali jego casus za cud.
Wśród wstrząsających świadectw pojawiają się też deklaracje o podjęciu tzw. ofiary zastępczej za Caterinę. Młode małżeństwo decyduje się nieść krzyż dowolnego trudu lub cierpienia za Cate. Po kilku miesiącach dziewczyna traci dziecko. Tata dziecka pisze: „Drogi Antonio, w dniu, kiedy Maria Francesca urodziła się i jednocześnie odleciała do nieba, prosiłem Pana naszego, aby nasz ból i krótkie życie ziemskie córeczki przyczyniły się do zachowania życia Cateriny. Życie jednego dziecka za powrót do życia i do swojej rodziny innej dziewczyny”.
Armia Jezusa
Te i inne historie, a także etapy pięknego życia Cateriny przed wypadkiem Socci spiął w książce. „Caterina”, która właśnie ukazuje się w języku polskim — honorarium autora ze sprzedaży książki jest przekazywane na misje i działania charytatywne — jest poruszajacym dziennikiem ojca, dowodzi, że liczy się tylko miłość i absolutny prymat Boga. To przejmująca fotografia chrześcijaństwa, którego rysy zatarły się w naszych wyobrażeniach. Bo czy potrafimy bez podejrzeń o „nawiedzenie” przyjąć informację, że armia ludzi, jednych w stanie terminalnym, innych w bólu po utracie dzieci, prosi Chrystusa, by pozwolił im nieść krzyż kogoś innego!? I są to ludzie młodzi, piękne kobiety i mężczyźni. Realizują najtrudniejsze z Jezusowych przykazań o miłości do innych. I emanuje z nich radość, a nie cierpiętnictwo! To bezsprzecznie lektura dla odważnych, po niej musi ulec rewizji życie czytelnika.
Luigi Giussani pisał, że nawet katolicy, na co dzień żyjący modlitwą, zatracili wymiar nadprzyrodzony świata, boją się mówić o cudach, a świat tonący w odmętach różnych ideologii potrzebuje dziś cudów jak w czasach pierwszych chrześcijan, kiedy Jezus był na ziemi. Dramat Cateriny jest więc wyzwaniem dla katolickich dziennikarzy, by przywrócić światu jego właściwy wymiar, duchowy, nadprzyrodzony.
Przypadek Cateriny stał się asem w debacie o eutanazji we Włoszech. Porównywano ją do Eluany Englaro, którą po 17 latach życia w — jak określili to lekarze, a co okazuje się dziś błędną diagnozą — stanie wegetatywnym skazano na śmierć z głodu. Caterina żyje niesiona miłością najbliższych.
Kiedy pytam, co z Cateriną, także „moją Cateriną”, Antonio odpowiada: „walczymy”. Wiem, że co niedzielę Cate przyjmuje komunię i modli się z rodziną. Cate widzi (ku zdziwieniu lekarzy!), mówi „tak” i „nie”. Choć zamiast „tak”, wymawia „a!”. Jej mama raz zapytała ją: „Cate, czy Ty kochasz Jezusa?”. Nie zdążyła skończyć pytania, gdy Caterina, z niesłychaną gotowością, którą ma się tylko do spraw rozpalających serce, odpowiedziała, tonąc we łzach: „A!!! A!!!”. •
www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/gn201120-caterina.html
Iza Rostworowska. Crux sancta sit mihi lux / Non draco sit mihi dux Vade retro satana / Numquam suade mihi vana Sunt mala quae libas / Ipse venena bibas