Od 22 lat utrzymywana jest w Polsce skuteczna blokada medialna na informacje o tym, jak powinny wyglądać naprawdę demokratyczne wybory
W przedświątecznym numerze tygodnika „Polityka” ukazał się tekst znakomitych komentatorów politycznych, Mariusza Janickiego i Wiesława Władyki „10 mitów polskiej polityki”, którego autorzy, podobnie jak i inni równie wybitni polscy analitycy, bezkompromisowo rozprawiają się z postulatem jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach parlamentarnych, jako remedium na wady ustroju państwa. „Ostatnie wybory do Senatu…, pokazały, że to mrzonka.”
Differenzia specificademokracji ludowej
Wyższa forma demokracji, nazywana u nas przez pół wieku demokracją ludową, tym się różni od demokracji zwykłej, że wszystkie demokratyczne instytucje takiego państwa wprowadzane są „od góry do dołu”, a więc przez jakąś tajemniczą elitę, która skądś tam się wzięła – czasem wiadomo skąd, a czasem nie bardzo – i ta „elita” określa zasady życia zbiorowego, a w szczególności procedury jej wyłaniania i reprodukcji. Wszystko to legitymizują wybory powszechne, oczywiście tajne, równe i bezpośrednie, bez których wielki świat żadnej takiej „demokracji” nie przyjąłby do wiadomości. Differenzia specifica demokracji bloku sowieckiego było radykalne uproszczenie procedur wyborczych, poprzez założenie, że kandydaci do Sejmu zgłaszani być mogli tylko na jednej liście wyborczej, na którą, pluralistycznie, wchodzili zgodnie przedstawiciele wszystkich partii i stronnictw, organizacji społecznych, związków zawodowych i co tam tylko warte było uwzględnienia.
I zmiana formuły
Wielka transformacja ustrojowa roku 1989 dokonała korekty w tej formule „wyższej demokracji”, sprowadzającej się do tego, że kandydatów do politycznej elity umieszczano nie na jednej, a na wielu listach wyborczych. Problemem było tylko, jak zapewnić, żeby w tych nowych warunkach wybory wygrywali ci, którzy powinni? I to był główny temat twardych, męskich (kobiety w nich raczej nigdzie nie uczestniczyły) rozmów we wszystkich historycznych „magdalenkach”, jakie odbywały się na wielkim obszarze od Łaby do Władywostoku.
W tych męskich rozmowach nikt nie zaprzątał sobie głowy pytaniem: a jaka procedura wyborcza najbardziej odpowiadałaby nam, wyborcom, obywatelom wolnej Polski, Czechosłowacji, Węgier czy Rosji? Nigdy i nigdzie „elita polityczna” nie pozwoliła sobie na to, żeby powiedzieć swoim poddanym: patrzcie, tak wybierają się Francuzi, tak Niemcy, tak Amerykanie a tak Szwedzi. Który z tych sposobów uważacie za najbardziej właściwy? Jest wiele wypróbowanych propozycji do wyboru, niech SUWEREN, a więc wolne społeczeństwo, zdecyduje o tym, jak chce wybierać swoją elitę? Jeśli się pomyli, jeśli wybrany sposób okaże się kiepski, nie spełniający oczekiwań, to przecież będziemy mogli dokonać korekty i wybrać sobie inny!
Nic takiego się nie stało. Samozwańcza elita uznała, że ona sama, i tylko ona ma prawo decydowania i rozstrzygania o tej sprawie, a społeczeństwo nie ma tu nic do gadania. Wprowadzali więc różne procedury, zmieniali je wielokrotnie, ale zawsze wyłącznie pod kątem swoich grupowych interesów, nie pytając obywateli o zdanie i nie biorąc go pod uwagę.
Nasi „demokraci” doszli do wniosku, że najlepszym sposobem obezwładnienia społeczeństwa jest utrzymywanie go w niewiedzy. Przede wszystkim w niewiedzy odnośnie tego, jak wyglądają procedury wyborcze w cywilizowanych krajach, które są demokratyczne nie tylko z nazwy.
Czy w XXI wieku można ukryć jak się wybierają inne nacje?
Czy to możliwe? Czy w nowych warunkach cywilizacyjnych, w dobie Internetu, telefonów komórkowych, setek różnorodnych programów telewizyjnych i radiowych, zadeklarowanej powszechnie wolności słowa, możliwe jest utrzymywanie Polaków w niewiedzy odnośnie tego, jak wybierają się Anglicy, Amerykanie, Kanadyjczycy czy Francuzi?
20 lat walki Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych o referendum w sprawie ordynacji wyborczej dowiodły, że jest możliwe jak najbardziej, że panując nad mediami komunikacji społecznej można swobodnie manipulować nawet nowoczesnym społeczeństwem, że można przed nim ukryć prawdę o podstawowym elemencie demokracji, jakim jest kwestia demokratycznych wyborów powszechnych. Co więcej, udało im się przekonać szerokie rzesze wyborców, że sprawa procedury wyborczej jest sprawą bez znaczenia, że najważniejsze to jest „dobrze wybierać”, a czy to będzie tak, czy siak, to wszystko jedno i nie ma o co kruszyć kopii. W tej sytuacji można było spokojnie zmieniać granice okręgów wyborczych, liczby mandatów poselskich na okręg, różne metody przeliczania głosów na mandaty, warunki kandydowania, przepisy finansowe itp., nie zwracając uwagi opinii publicznej i nie prowadząc żadnej otwartej debaty nad sensownością tych zmian.
Powstanie Ruchu JOW zainspirowały wydarzenia z początku lat 90. we Włoszech i powstanie tam wielkiego Ruchu „Maggioritario”, który w krótkim czasie doprowadził do referendum w sprawie ordynacji wyborczej. W 1991 roku miało miejsce to niezwykłe referendum, w którym udział wzięło 65,1% Włochów i w którym 95,6% głosujących opowiedziało się za reformą systemu wyborczego. Ze względu na konstytucyjną specyfikę referendów włoskich konieczne było referendum kolejne, w roku 1993, w którym wzięło udział 77,1% Włochow, a 82,7% z nich opowiedziało się za odrzuceniem systemu wyborów proporcjonalnych. Ta frekwencja i odzew zadały kłam rozpowszechnianym opiniom, że sprawa ordynacji wyborczej jest bez znaczenia, że nikogo nie interesuje, że są sprawy ważniejsze i bardziej społecznie poruszające.
Jakie było echo tych historycznych wydarzeń w Polsce? Żadne. Nie pisały o nich opiniotwórcze gazety i tygodniki, nie rozmawiali o nich wybitni polityczni komentatorzy wydarzeń światowych w stacjach telewizyjnych i radiowych! Zupełnie tak, jakby Włochy leżały gdzieś na jakiejś innej, niedostępnej planecie, gdzie nie ma tysięcy polskich dziennikarzy, komentatorów, uczonych różnych specjalności i Papieża – Polaka! Trudno było wprost uwierzyć i pojąć, że taka blokada informacyjna jest, pod koniec XX wieku, możliwa w sercu Europy, w kraju, w którym Włochy są ulubionym miejscem podróży i odpoczynku.
W takiej sytuacji już nie dziwi fakt blokady informacyjnej na dwa referenda, które miały miejsce w Rumunii, w roku 2007 i 2009, bo Rumunia to kraj, który rzeczywiście Polaków wydaje się mało obchodzić. Pamiętam rozmowę z Rzecznikiem Praw Obywatelskich, którego chciałem zainteresować referendum konstytucyjnym w Rumunii: „Rumunia? A kogo to może interesować? Kto by chciał się czegokolwiek uczyć od Rumunów?!”
Jednakże nawet przy tego rodzaju postawach zdziwienie ma prawo budzić kompletne przemilczenie w mediach w Polsce historycznego referendum o ordynację wyborczą, jakie odbyło się 5 maja 2011 na Wyspach Brytyjskich! Zjednoczone Królestwo jest bowiem miejscem pracy już chyba ok. 2 milionów młodych Polaków, którzy tam poszukują rozwiązania swoich problemów egzystencjalnych. Są to wszystko ludzie energiczni i przedsiębiorczy, otwarci, wydawało by się, na świat i światową politykę. A jednak! A jednak i w tym przypadku temat fundamentalnego problemu demokracji brytyjskiej nie spotkał się z żadnym zainteresowaniem, nie odbyły się żadne publiczne debaty i analizy, a nawet wzmianki o tych wydarzeniach próżno szukać w polskich środkach przekazu! Sprawa nie zainteresowała ani rzesz młodych polskich absolwentów wszelkiego rodzaju studiów politologicznych, ani ich wspaniałych nauczycieli, jak Wiesław Władyka czy inni, nie mniej wybitni. Nawet przeszukując Internet trudno cokolwiek znaleźć (poza tekstami ludzi Ruchu JOW, naturalnie). Jakiż to kontrast między tym milczeniem, a hałasem medialnym w sprawie referendum o wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, do którego jednak na razie na szczęście nie dojdzie, bo Parlament Brytyjski nie wyraża zgody!
Kwaśniewski wymyślił, Komorowski zrealizował
Propozycję wprowadzenia JOW w wyborach do Senatu, chyba jako pierwszy, wysunął jeszcze Aleksander Kwaśniewski za czasów swojej pierwszej kadencji prezydenckiej. Przyznał wtedy, że to dobry sposób wybierania, ale nie do Sejmu, gdyż do wyborów w JOW do Sejmu polskie społeczeństwo jeszcze nie dojrzało. Jakoś Kwaśniewskiemu zrealizowanie pomysłu się nie udało, trzeba było dopiero prezydentury Bronisława Komorowskiego. Ale Ruch JOW, który od samego początku postuluje właśnie wybory w JOW do Sejmu – a nie do Senatu! – w różnych internetowych publikacjach, ten ersatz ustrojowy krytykował, widząc w nim przede wszystkim okazję do tego, co dzisiaj robią panowie Janicki i Władyka, a razem z nimi i dziesiątki innych oficjalnych komentatorów politycznych: do przedstawiania postulatu JOW jako zbędnego i bezskutecznego usiłowania naprawy polskiej sceny politycznej.
Ale czego tak się boją?
Nie ma sensu i potrzeby, żebym tutaj odpowiadał na enuncjacje Janickiego i Władyki i wykazywał ponownie dlaczego ich krytyka JOW na podstawie wyników wyborów do Senatu jest tylko zabiegiem socjotechnicznym, korzystającym z tego, że zwolennicy JOW nie mają możliwości podjęcia z nimi polemiki w środkach masowego przekazu. W Internecie jest cały szereg artykułów, w których wykazujemy fałszywość i bezzasadność ich argumentacji. Kto ciekaw, łatwo te artykuły odnajdzie, wystarczy choćby wpisanie w wyszukiwarce internetowej mojego nazwiska. Postawię tylko raz jeszcze wieczne pytanie: czego tak się boicie, panowie elici? Skoro ordynacja wyborcza jest bez znaczenia, to dlaczego nie można dopuścić do publicznej dyskusji na ten temat? Dlaczego ani „Polityka”, ani żadne „Uważam Rze”, ani jakiekolwiek inne tzw. opiniotwórcze pismo nie dopuści do głosu przedstawicieli Ruchu JOW?
Zdarzyło się przed laty, że red. Bronisław Wildstein zaprosił do studia telewizyjnego mnie i paru profesorów – propagatorów systemu proporcjonalnego. Wydawało mu się, ze może wynikiem tego spotkania będzie interesująca dyskusja. Niestety, „guru” polskich konstytucjonalistów, Stanisław Gebethner, uciekł ze studia w momencie wchodzenia na wizję, pod pretekstem, że rażą go światła, a on ma chore oczy!
Strach „ludowych demokratów” przed przedstawieniem Polakom jak naprawdę wyglądać mogą prawdziwe wybory parlamentarne dowodzi tylko słuszności i zasadności naszego postulatu ustrojowego. Otwartym pozostaje pytanie czy w XXI wieku można w nieskończoność utrzymywać w niewiedzy obywateli państwa w środku Europy?
Ale mury runą, Panowie Elici, nawet mury blokujące dostęp do środków masowego przekazu! Czego nam wszystkim, na Nowy Rok 2012 życzę z całego serca.
– polski uczony, fizyk, profesor dr hab., specjalista kwantowej teorii ciala stalego, nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Wroclawskim (byly kierownik Zakladu Fizyki Fazy Skondensowanej i Teorii Wielu Cial w Instytucie Fizyki Teoretycznej). By