W dzisiejszym „Naszym Dzienniku” zamieszczono rozmowę z żołnierzem z Afganistanu (X zmiana).
To co mówi ten żołnierz obrazuje nie tylko stan dowodzenia, wyszkolenia i uzbrojenia naszej armii w warunkach bojowych, ale także poziom morale („Przyjechaliśmy tutaj zarobić pieniądze”) i tym samym, co najmniej wątpliwy sens, udziału WP w takiej wojnie.
……………………………………………………………
Z Jerzym Głuchowskim*, polskim żołnierzem z bazy w Ghazni, służącym na X zmianie Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler
Po zamachu na polski konwój rzecznik Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych powiedział, że zawsze wracacie inną trasą, zmieniając kolejność pojazdów w kolumnie. Tak było w środę, kiedy zginęło pięciu Pana kolegów?
– Teoretycznie mamy tutaj SOP, regulamin, który określa to, co powinno być, tak jak powiedział pan rzecznik Dowództwa Operacyjnego. A rzeczywistość wygląda inaczej. Odkąd tu jestem, a mam już wyjeżdżonych kilkaset godzin w patrolach, jeszcze nigdy nie wracaliśmy inną drogą. I nigdy nie była zmieniana kolejność pojazdów w kolumnie. Po prostu tak jest wygodniej i nikt nie chce się specjalnie narażać, żeby wracać inną, jeszcze niesprawdzoną trasą.
Często przemierzaliście trasę, przy której podobno od dawna znajdowała się ta mina?
– Wypadek zdarzył się przy HWY 1 (główna asfaltowa droga), tylko że chłopakom zabrakło do niej około 80 metrów. Dwa pierwsze pojazdy już były na asfalcie. Nie było szans, żeby znaleźć tę minę, bo między drogą, zarówno z jednej, jak i z drugiej strony, był cmentarz afgański. I nawet gdyby szły "wąsy" (żołnierze rozciągnięci po obu stronach trasy szukający przewodów do ładunku), to nikt nie wejdzie na święte miejsce Afgańczyków, żeby potem nie posądzono go o profanację. Przecież musimy być empatyczni i przyjaźni – to priorytet. Znaleźliśmy w czwartek kabel, po którym zdetonowano ładunek, miał jakieś 350 m, jego koniec znajdował się przy kalacie (afgański dom z podwórkiem, otoczony murem), był zasłonięty górką. Tak, to prawda, często przemierzamy tę drogę, osobiście byłem tam kilkanaście razy, ale to nieprawda, że wiedzieliśmy, że znajduje się tam mina. To kłamstwo. Jeśli wiemy o jakichś minach, nazywamy je śpiochami i te drogi dla sił koalicji są zamknięte. W czwartek byłem na miejscu tragedii, nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Pojazd od miejsca eksplozji wyrzuciło na odległość kilkunastu metrów. Trudno mi było rozpoznać, co to był za pojazd. Zbieraliśmy fragmenty ciał naszych kolegów, kawałek nogi, części klatki piersiowej, zastanawialiśmy się, czy każdą wkładać do osobnego worka. Zaraz po przybyciu na miejsce musieliśmy się ostrzeliwać, talibowie byli gdzieś w odległości ponad tysiąca metrów od miejsca tragedii, w górach. Filmowali wszystko, ale, niestety, postawili przed sobą małe dzieci i nasze strzały padały przed nimi. Sam pan rozumie.
Czy to prawda, że rosomaki często się psują, brakuje do nich części zamiennych, a patrole wyruszają nie w pełni sprawnymi wozami?
– Tak, to najprawdziwsza prawda. Psują się, choć mamy dobry serwis. Ale cóż z tego, skoro brakuje części albo mądre głowy z NSI (zabezpieczenie logistyczne) zastanawiają się, czy je wydać. Teraz np. popsuła się część, jest w magazynie, ale kosztuje 150 tys. zł i już mają kłopot, że jest za droga. Przykład z czwartku: chcieli wysłać pluton do Ariany z paczkami, w skład tego konwoju miały wchodzić 3 rosomaki (dwa z działkami 30-mm i 1 z granatnikiem automatycznym MK 19) i hammery. Po prostu nie byliby w stanie zapewnić odpowiedniej ochrony konwoju, bo kolejne dwa rosomaki z tego plutonu stoją popsute. Więc co zrobili ci, którzy mieli jechać? Kierowcy weszli do pojazdów i odkręcili przewody, żeby był wyciek. I nie pojechali. Ale z tego, co wiem, jadą dziś i będzie ta sama sytuacja, tylko 2 rosomaki z działkami 30-milimetrowymi. To dramatycznie mało!
Jakiego sprzętu najbardziej brakuje Wam w Afganistanie? Co ze wsparciem z powietrza?
– Brakuje wszystkiego, np. naboi do rosomaków zaopatrzonych w 30-mm działka i MK 19, kazano nam je oszczędzać. Kamizelka kuloodporna, którą noszę, jest starego typu, ciężko jest się w niej poruszać i koordynować ruchy. Owszem, są kamizelki nowego typu, bardzo wygodne, po prostu rewelacyjne, ale kto je ma? Sztabowcy! Wie pan, jaka jest różnica między kamizelką, w której jeżdżę na patrole, a modelem, w który ubrali w czwartek w Ghazni premiera Donalda Tuska i ministra Tomasza Siemoniaka? Moja to zakup z bazaru, ich to "Dolce Gabbana". Moja jest ciężka, założenie jej graniczy z cudem, a jak już się uda, to czuję się jak w kaftanie bezpieczeństwa albo jak mumia. Dlatego nikt nie zakłada wszystkich elementów, bo nogi się pod nią uginają, a nie jestem przecież drobnym facetem.
Afganistan. Lekko wystraszeni Siemoniak, Graś, Tusk w kamizelkach i hełmach. Wróg nie śpi!
Tusk z Siemoniakiem mieli na sobie kamizelki nowoczesne, błyskawiczne do założenia, lekkie, lepiej wyposażone, m.in. w kieszenie na magazynki.
Kolejna rzecz, wracamy z patroli czy operacji brudni, śmierdzący, a tu nie ma ciepłej wody. Pyta pan, co ze wsparciem z powietrza? Dobre pytanie. Jeśli prosimy o nie, czasami jest, ale nie zawsze, no i szybkość reakcji jest porażająca. Zanim przylecą, talibowie zdążą nas porządnie "oporządzić". Przekazujemy prośbę o pomoc do naszego "toku", a oni dalej. Zanim się obudzą, musimy odpowiadać na głupie pytania typu: "Czy aby na pewno nie dacie radę sami?", "Ilu ich jest?" albo "Jak są ubrani?". Ręce opadają. Jeśli przychodzi pomoc z powietrza, to zawsze amerykańska. Ja jeszcze polskiej nie widziałem.
Jak Pan ocenia morale żołnierzy na misji?
– Nasze morale sięgnęło dna. Nikt nie chce jeździć na patrole, tym bardziej po słowach gen. Błazeusza na czwartkowym pożegnaniu, że "dopadniemy tych sprawców". Jak "dopadniemy", skoro nikt nie wie, kto to zrobił. Dowództwo nie ma pojęcia, co robi. Dla nas gen. Błazeusz to karierowicz, który może i ma wiedzę teoretyczną, ale praktycznej zero. Mój dowódca batalionu powiedział kiedyś, że jesteśmy jego prywatnym PGR-em i on tę wojnę wygra samymi starami. Jak oni mogą dowodzić ludźmi, skoro nie uczestniczą w patrolach i operacjach, nie znają tutejszych realiów? Tak się po prostu nie da! Są nam winni pieniądze za patrole za październik. Do tej pory nie zostały wypłacone, bo ktoś w sztabie popełnił błąd. Mieliśmy spotkanie z gen. Błazeuszem w tej sprawie i bezczelnie odpowiedział, że może nam te dodatki w ogóle zabrać, bo to tylko jego dobra wola, że je mamy. Wysyłają nas na ośmiogodzinny patrol, stawiają zadania. Wykonujemy je w 4-5 godzin, ale do bazy nie możemy wrócić, bo mamy robić PST, taki check point, rozstawiamy się na drodze, przeszukujemy pojazdy, osoby, robimy tzw. hajdy (zdjęcia twarzy, siatkówki oka i pobieramy odciski palców Afgańczyków), bo może się trafi jakiś talib. Ale raczej się nie trafia. Ale my musimy być wystawieni i "hajdować".
Ma Pan poczucie, że to Pana misja? Wie Pan, po co jest w Afganistanie? Jaki cel ma X zmiana, co dowództwo chce osiągnąć?
–Nie wiem. Przyjechaliśmy tutaj zarobić pieniądze, bo w Polsce nam kokosów nie płacą.
Afganistan mimo wojny jest największym na świecie "poroducentem"opium.
W czwartek straciliście kolejnego kolegę, który zmarł na sepsę.
– Wróciłem z patrolu i dowiedziałem się, że zmarł Polak. Podejrzenie sepsy, trwają badania, zmarł w naszym szpitalu wojskowym w Ghazni. Z tego, co wiem, wielkich specjalistów tutaj nie ma. Raczej rzeźnicy. Znam pracujące w szpitalu pielęgniarki, które twierdzą, że to jakaś dramatyczna pomyłka. Podam przykład: mają na stołach dwóch rannych afgańskich żołnierzy (ANA). Co robi chirurg? Zmienia stół, nawet nie zmieniając rękawiczek. Jest dwóch ukraińskich lekarzy, jeden z nich niby jest anestezjologiem, ale z tego, co wiem, bez tej specjalności. Dobrze, że polska pielęgniarka jest na tyle wykształcona, że to ona decyduje, co podać. Smutne, ale prawdziwe.
Kłopot z ewakuacją żołnierzy z Zana Khan to była sytuacja incydentalna?
– Może nie była niczym wyjątkowym, ale to zaniedbanie naszego sztabu. Wysłali pluton pieszo wysoko w góry na ponad 3 tys. m n.p.m. Mieli zabezpieczyć lądowanie śmigłowca z generałem, bo kilka operacji wcześniej w tym rejonie, kiedy on tam wylądował, przywitał żołnierzy słowami: "Co, nudzicie się tutaj?". Zaraz po starcie, dokładnie w tym miejscu, gdzie stał śmigłowiec, spadły pociski moździerzowe. W Zana Khan chłopaki palili ubrania, żeby się rozgrzać. Najpierw śmigłowce zabrały trzy osoby, ewakuację reszty wstrzymano, bo sztab czekał na odpowiedź lekarzy, czy to rzeczywiście odmrożenia i hipotermia. Jak już taką odpowiedź potwierdzającą usłyszeli, to pytali dowódców w rejonie Zana Khan, czy pozostali aby nie kręcą, bo chcą wcześniej wrócić. Tak to wyglądało. Śmigłowce miały przylecieć po chłopaków o godz. 19.00, a były po godz. 3.00 w nocy. Kilka dni temu, gdy "wywaliło" rosomaka, na szczęście nikt nie zginął, wymiana ognia trwała dwie godziny, nie dostaliśmy żadnego wsparcia z powietrza, śmigłowce nie przyleciały.
Podpułkownik Ochyra, rzecznik Dowództwa Operacyjnego SZ, twierdzi, że to nieprawda, że X zmiana ma lawinę postępowań dyscyplinarnych.
– To nieprawda. Ta zmiana ma najwięcej postępowań dyscyplinarnych wobec żołnierzy. Nie za alkohol, ale że nieogolony, że nogawki są na zewnątrz, a nie wewnątrz obuwia. Albo, co ciekawe, jak byli ludzie z MON na przekazaniu władzy X zmianie, postępowania posypały się za to, że wozy były niedomyte, a żołnierze z kompanii honorowej mieli podniszczone orzełki na beretach. Z tego, co wiem, gen. Błazeusz sam ma dwanaście postępowań wytoczonych przez naszych pilotów i saperów, bo wtrącał się w ich sprawy i nakazywał robić to, o czym nie ma pojęcia.
Jak wygląda współpraca z siłami NATO? Czy to prawda, że z powodu braku wsparcia z powietrza nie możecie regularnie patrolować terenu, co sprawia, że talibowie mają czas na zakładanie min?
– Współpraca jest tragiczna. Amerykanie noszą wysoko głowy. Nie mamy żadnego wsparcia z powietrza. Teren jest ogromny i nie ma szans, żeby go monitorować z góry. I w ten sposób dajemy czas talibom na zakładanie min. Najgorszy jest Mokur (na trasie z bazy Warrior do Ariany), tam zawsze jest "mina contact". Zana Khan, Vagez i Nani nie są lepsze.
Przed środowym atakiem mieliście informacje, że talibowie "coś" szykują, ale konwój został wysłany?
– Zawsze przed wyjazdem mówi się o tym, że jest planowany zamach albo nadziejemy się na samochód pułapkę, ale zawsze mówią, że to "biała toyota", nie liczą się z tym, że wysyłają ludzi na potencjalną śmierć. W końcu większość z tych, którzy zginęli, to szeregowi, a ich można szybko zastąpić w kraju.
Ile nieszczęśnicy zarobili?
Czy pojazdy M-ATV są wystarczająco bezpieczne?
– Te pojazdy to porażka, wyglądają jak samochód osobowy. Rosomak ma większe szanse wytrzymania wybuchu. Wszystko zależy od ładunku, nawet nie od jego wielkości, ale w jaki punkt trafi. A w środę trafił w najsłabszy.
Dziękuję za rozmowę.
*Imię i nazwisko żołnierza zostały zmienione.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111224&typ=po&id=po03.txt