Kościół nie po to wziął udział w obalaniu komunizmu, by dać się później rozmontować tak zwanym siłom postępowym.
Coś ostatnio głucho o postępie. Nie sądzicie? O ile dawniej nie można było przepchnąć dnia, by nie usłyszeć, często dwa razy, o tym, że postęp postępuje, a jak już postąpi to będzie raj na ziemi. I nie mówię tu o komunizmie, do którego prowadziła droga przez socjalizm realny. Mówię tu o latach dziewięćdziesiątych kiedy wszyscy czekaliśmy na to by nasz rodzimy kapitalizm i rodzima demokracja wydały wreszcie słodkie owoce. Czekaliśmy i czekaliśmy. Wielu czeka nadal. O postępie gadało się wtedy dużo, bo przed nami były dwa wielkie projekty, a za nami jeden olbrzymi. Zacznijmy od tego ostatniego.
Tak zwane obalenie komunizmu dokonało się przy udziale wszystkich absolutnie sił jakie istniały po każdej ze stron. Myślę, że w Polsce tylko towarzysze Gierek I Jaroszewicz tak naprawdę nie chcieli by cokolwiek się zmieniało po naszej stronie żelaznej kurtyny. Reszta aż przebierała nogami, by ten komunizm wreszcie zamienić na coś innego. By można było już normalnie obnosić się z ukradzionymi pieniędzmi, by można było pokazywać się w lepszych garniturach z młodszymi dużo dziewczętami u boku. Do tego wszystkiego potrzebna była jakaś poważna operacja i do operacji tej przygotowywano się starannie i długo. Pisano tu już o tym wielokrotnie. Operacja pod nazwą „Obalenie komunizmu” dokonała się, jak twierdzi Grzegorz Braun, dzięki sieci agentów Watykanu i sieci agentów Tel Avivu, którzy współpracowali przy tej okazji instensywnie. Po obaleniu tego całego komunizmu ich drogi się rozeszły. Okazało się bowiem, że ludzie których potocznie uważa się za agentów Tel Avivu, lub tylko za osoby sprzyjające polityce Izraela nie mają zamiaru realizować programu proponowanego przez papieża. Ktoś może powiedzieć, że dziwne by było gdyby osoby te taki zamiar miały. Może i dziwne, ale ich postawa jasno i wyraźnie zaświadcza o tym czym w istocie było całe to obalenie komunizmu.
Z punktu widzenia USA sprawa była wygrana. Główny przeciwnik – Rosja został osłabiony, zmęczony i powalony. Nie zniszczony jednak, co zapewne doprowadziłoby do wojny światowej. Obszar dominacji USA i sojuszników powiększył się i to było w tamtym czasie istotne. Co na obaleniu komunizmu ugrał Izrael nie mnie oceniać, bo ja się nie znam na sposobach działania organizacji tajnych, które nie wydają biuletynów informacyjnych co tydzień. To są sprawy poza zwykłymi śmiertelnikami i może niech takie pozostaną. Ja nie tęsknię do ich poznawania.
O wiele istotniejsze dla mnie jest co na obaleniu komunizmu zyskał Watykan. Pierwsza odpowiedź jaka się nasuwa brzmi – nic. Tak się wydaje kiedy patrzymy na to ze środka układu. Do kościoła chodzi coraz mniej ludzi, wszędzie słychać bluźnierstwa, hierarchia kościelna w Polsce poprzetykana jest donosicielami, a gazety piszą co tydzień o jakichś pedofilskich aferach wśród biskupów gdzieś w świecie. Watykan wydaje się być największym przegranym tego olbrzymiego projektu, który nazwano obaleniem komunizmu, a który był w istocie kołem ratunkowytm rzuconym samozwańczym elitom w krajach komunistycznych. Kościół wziął w tej imprezie udział, bo papież był Polakiem, oraz dlatego, że czerwona Rosja i jej agentury to było dla Kościoła realne zagrożnie. Zagrożenie śmiertelne. Bo są także inne zagrożenia, z którymi Kościół się boryka, które go osłabiają, ale nie grożą unicestwieniem. Polityka Rosji, polityka zbrojeń oraz propagandy komunistycznej to było wpost rozumiane jako środek do uniscestwienia Kościoła. Nie tylko Kościoła katolickiego i nie tylko tej organizacji. To jasne, ale Kościół czuł się zagrożony przez komunistów w sposób istotny i realny.
Nie mógł więc papież ominąć tej drogi, którą podążał prezydent Raegan i cały Zachód. Nie mógł powiedzieć – nas to nie dotyczy. Nie było takiej możliwości, choćby ze względu na rolę Kościoła w Polsce i jego wpływ na masy oraz ze względu na przywiązanie tych mas do katolicyzmu. Czy plany Kościoła, a konkretnie czy plany panów Wojtyły i Ratzingera kończyły się na tym całym obaleniu komunizmu, po którym ma już zapanować pokój i szczęście oraz ogólna współpraca wszystkich ze wszystkimi. Przypuszczam, że nie. Jeśli ktoś tak myśli daje dowód sporej naiwności. Kościół to nie jest Izba Gmin brytyjskiego parlamentu, która robi politykę doraźną, obliczoną na jedną kadencję. Kościół istnieje dłużej niż korona brytyjska i – tak myślę – robi politykę – bo robi – w innym wymiarza czasu i przestrzeni.
Dla Polaków obalenie komunizmu to był tylko wstęp do dalszych atrakcji, których oni sami bynajmniej z Kościołem nie łączyli. Chodzi mi o wstąpienie do NATO i UE, co miało się wiązać z poprawienie bezpieczeństwa oraz wzrostem dobrobytu. Jak to wygląda realnie widzimy dziś. Złudzenia dotyczące bezpieczeństwa skończyły się 10 kwietnia roku 2010, a złudzenia dotyczące dobrobytu kończą się właśnie teraz. Powstaje pytanie – co dalej? Nie ma na nie odpowiedzi, a jeśli jakaś jest to zgoła nie taka jakiej oczekiwać mogliśmy na początku XXI wieku czy w latach dziewięćdzisiątych. Zachód nie ma dalszych planów dotyczących środka Europy, a jeśli je ma to są one dla narodów tu żyjących niekorzystne. Pytanie czy jakieś plany ma Kościół i czy – jeśli je ma – może te plany realizować. Nie wiem. Puśćmy jednak wodze fantazji – jak mawiają mistrzowie metafory.
Kościół nie po to wziął udział w obalaniu komunizmu, by dać się później rozmontować tak zwanym siłom postępowym. O postępie bowiem głucho jak zaznaczyliśmy na początku. Kiedy nie ma komunizmu nie można mówić o postępie, albowiem ci którzy komunizm obalili wmawiają nam, że oto nastało Królestwo Boże na Ziemi. Nie nastało. My to wiemy. Skoro nie nastało, a nie ma już mowy o postępie to coś musi się do cholery stać. Tak nam podpowiada logika. Może się stać bardzo wiele. Mogą na przykład podzielić Polskę. Mogą z nagła, w ukryciu przywrócić niewolnictwo i prawo jak za cara Mikołaja I. Wiele rzeczy może się stać, ale najważniejsze pytanie brzmi – jakie plany ma Kościół. Otóż moim zdaniem ma on plany poważne. Konkretnie zaś dąży do rechrystianizacji Europy. Po czym można to poznać?
Zaraz powiem, ale najpierw wyjaśnijmy, że rechrystianizacja Europy nie jest możliwa bez poważnych zmian ustrojowych, to znaczy nie jest możliwa bez wprowadzania monarchii. Władza chrześcijańska to bowiem władza namaszczonych przez papieża królów. Nie są oni święci, ale odbierają insygnia od ludzi którzy sferę sacrum obsługują. Przepraszam za to niecodzienne sformułowanie, ale staram się być precyzyjny. Nie ma mowy o rechrystianizacji bez korony, tronu i złotego jabłka. Żadne parlament na to nie pójdzie. Parlamenty bowiem chcą oddzielać Kościół od państwa, co w praktyce oznacza likwidację Kościoła. Powolną i rozłożoną w czasie, ale nieuchronną. Nie może być inaczej.
Realny rozdział Kościoła od państwa istniał w średniowieczu jedynie. Później były już tylko nieustanne próby podporządkowania Kościoła władcom. Skończyło się to ustanowiem ustroju republikańskiego i triumfem tak zwanych republikańskich wartości, które nie wiedzą dziś co mają zrobić same ze sobą. A coś robić muszą, bo czeka je śmierć lub degeneracja. Ogłoszą więc niebawem, a właściwie już ogłosili wojnę z Kościołem. Ruch bowiem jest istotą polityki, nic nie stoi w miejscu, wszystko jest lepsze dla parlamentów niż bezruch, wszystko – nawet wojna. Kościół jest zaś idealnym przeciwnikiem. Słaby, mający mnóstwo wad i nieciekawe doświadczenia będące udziałem wpływowych hierarchów. To są sprawy, które tak zwanego obywatela, niebawem zamienionego w nieświadomego swojego statusu niewolnika, cieszą bardzo i czynią jego życie znośniejszym. Przeciwko takim praktykom Kościół musi wystąpić i wystąpi. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Może przegra, może się skompromituje, ale wystąpi na pewno. Nie ma wyjścia.
Skąd to przekonanie, że wystąpi. Oto w roku 2004 Jan Paweł II dokonał całkowicie z naszego punktu widzenia nieistotnej beatyfikacji. Więcej, dla Polaków myślących całkowicie zgubnymi i nieprzystającymi do realiów polityki światowej kategoriami niepodległości opartej o socjalizm i parlamentaryzm, beatyfikacja ta była wprost policzkiem. Oto papież Polak uczynił błogosławionym ostatniego cesarza Austro-Węgier Karola I Habsburga. Ja osobiście mam bardzo dużo sympatii dla tego pana i całkowicie rozumiem oraz popieram decyzję Jana Pawła II. Nie rozumiem za to i nie popieram tych, którzy słysząc tę nowinę parskali sarkastycznie lub mówili, że „stary” zwariował. To jest postawa świadcząca o głębokiej głupocie i wstręcie do myślenia. To jest postawa ludzi, którym się wydaje, że żyją na wyspie, a jeśli już kiedyś za niepodległość wyspy przyjdzie umierać to umrą inni, a nie oni.
Historia cesarza Karola jest bardzo dramatyczna. Objął on tron po Franciszku Józefie, w czasie trwania wojny, w czasie kryzysu najpoważniejszego z możliwych. Jego postawa – czyli gotowość do kompromisów względem Ententy – świadczy o dwóch rzeczach. O tym po pierwsze, że to nie państwa centralne wywołały tę wojnę, a po drugie o tym, że celem tej wojny nie było bynajmniej powstrzymanie ekspansji Niemiec. A co w takim razie? Już mówię. Była tym celem ostateczna likwidacja ostatniej katolickiej monarchi w Europie oraz monarchii niemieckiej, pruskiej, która katolicka nie była, ale przez swoją politykę naraziła się kilku wpływowym osobom w Londynie. Poprzez podopbieństwo do tejże monarchii londyńskiej i niewątpliwy sukces była owa monarchia także dla Wielkiej Brytanii najpoważniejszym zagrożeniem. Likwidacja tych dwóch państw to był cel główny i rząd Francji ani tym bardziej rząd Wielkiej Brytanii nie mógł z tego celu zrezygnować.
Karol wysyłający za pośrednictwem księcia Parmy Sykstusa do Paryża propozycje zawarcia separatystycznego pokoju chciał odciąć się od Niemiec, od polityki Wilhelma, która zdaniem Karola prowadziła do zguby, ale przede wszystkim za pomocą ustępstw na rzecz Francji chciał ocalić monarchię. Nie udało mu się to. Niemcy pokonali Rosję właściwie samodzielnie i zawarli z nią pakt w Brześciu, Clemanceau zaś opublikował korespondencję Karola kompromitując go całkowicie i podporządkowując cesarstwo Niemcom. To był koniec apostolskiej monarchii Habsburgów. Ostatniej prawdziwie katolickiej monarchii na kontynencie, która mogła realizować politykę zgodną z nauką Kościoła na dużych obszarach w samym sercu kontynentu. Z punktu widzenia Kościoła była to katastrofa. Złagodziło ją trochę powstanie kilku państw między innymi Polski i Węgier. Państwa te nie miały jednak takich aspiracji jak cesarstwo ani takich możliwości. Przyszłość pokazała, że Polska była kreacją oszukaną i nietrwałą. Węgry zaś zostały spośród państw sprzymierzonych z Niemcami potraktowane najbardziej bezwzględnie. Nikt tyle nie stracił co Węgrzy. Praktycznie przestali się liczyć jako naród.
Dodajmy jeszcze, że człowiekiem który popierał inicjatywę Karola I był papież. A jak się ów papież nazywał? Benedykt oczywiście. Benedykt z numerem XV. Obecny zaś papież ma także na imię Benedykt i jest XVI Benedyktem w kolejności zasiadającym na Piotrowym tronie. Ktoś może sądzić, że to przypadek – Jan Paweł II beatyfikuje cesarza, a jego następca przyjmuje imię Benedykta XVI. Oczywiście. Sądzić zawsze można. Moim zdaniem nie jest to żaden przypadek. Ani ta beatyfikacja, ani decyzja kardynała Ratzingera dotycząca wyboru imienia. Europa będzie się bowiem zmieniać. Pytanie w jakim kierunku pójdą zmiany. A mogą pójść jedynie w dwóch – wrócimy do najgorszego komunizmu, albo odbudujemy chrześcijańskie monarchie.
I nie mówcie mi, że to ostatnie jest niemożliwe. Oczywiście, że jest możliwe i powiem wam nawet gdzie się zacznie. Jest tylko jeden kraj i jedna korona, od której można zacząć na nowo budować chrześcijańską Europę. Ten kraj to Węgry. Nie umiem powiedzieć jak do tego dojdzie, ale dojdzie. Jestem pewien. Otto, zmarły niedawno ostatni potomek rodziny Habsburgów, nie zrzekł się – tak jak jego ojciec – praw do korony węgierskiej. Ona tam jest i czeka. Taka jaką ją wszyscy pamiętamy, zwieńczona przekrzywionym krzyżem. I przyjedzie na nią jeszcze czas.
Nie mówicie mi także, że są w Europie monarchie, że także chrześcijańskie i katolickie jak Hiszpania. To nie są żadne monarchie, to jest owoc kompromisu z czerwonymi, coś co traktowane jest jak kiepskie przedstawienie dla plebsu. Nie o takich monarchiach tu mówimy.
Jeśli ktoś zastanawia się jaką rolę w tym wszystkim odegra Polska może sobie wyobrazić sytuację z początku epoki panowania Jagiellonów na tronach Europy i wszystkie polityczne koncepcje wymierzone w dominację niemiecką w Europie środkowej. Koncepcje zgrane i położone na łopatki dzięki niemieckiej, bardzo skutecznej, polityce. Co z tego? Czas płynie, a karty właśnie rozdano od nowa. Gra się dopiero zaczyna. Oby Polska stanęła w niej po właściwej stronie. Co wcale nie jest takie pewne.
Życzę wszystkim zdrowia i spokoju na święta, a także szczęścia i samych pogodnych dni w nowym roku.
Przypominam, że moje książki można już kupić w Warszawie w księgarni Tarabuk przy ulicy Browarnej 6, a także w sklepie Foto-Mag przy Alei KEN 83 lok.U-03, tuż przy wyjściu z metra Stokłosy, naprzeciwko drogerii Rossman. Można je też kupić w księgarni "U Iwony" w Błoniu oraz w księgarniach w Milanówku po obydwu stronach torów kolejowych, a także w tymże Milanówku w galerii "U artystek". Aha i jeszcze w galerii "Dziupla" w Błoniu przy Jana Pawła II 1B czyli w budynku centrum kultury. Cały czas zaś są one dostępne na stronie www.coryllus.pl Zapraszam. Uwaga! Atrapia i Toyah dostępne są jedynie w sklepie Foto-Mag, bo tak i już. Może kiedyś będą także gdzie indziej, ale na razie ich tam nie ma.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy