Bez kategorii
Like

Wiatr historii

20/12/2011
457 Wyświetlenia
0 Komentarze
12 minut czytania
no-cover

Mam swoją odpowiedź na pytanie:” komu potrzebne były strzały na Wybrzeżu w 70 roku?”

0


 

Wszyscy czujemy, że  mocno wieje. Nie tylko halny w Tatrach. Dowodem są notki survivalowe. Jak przetrwać w wielkim mieście, a jak na wsi? Co kupić? Konserwy – a może nasiona?

 

Wiele osób zamieściło swoje wspomnienia z kolejnych historycznych chwil. Ja też mam swoje.

W 1956 roku byłam dzieckiem ( żeby nie było, że coś kręcę, miałam dokładnie 12 lat). Uważałam się oczywiście za osobę światłą i dorosłą.

Pamiętam, że patrzyłam na wystąpienie Gomułki na Placu Defilad i reakcję ludzi na jego przemówienie z najwyższym zdumieniem. Jakiś gnom w trenczu mówi bzdury i banały, a oni szlochają i są gotowi nosić go na rękach.

W tym samym okresie obejrzałam autentyczny film z przemówieniami Hitlera i przestałam się dziwić.

Na ekranie miotał się histerycznie konus z idiotycznym loczkiem nad czołem. W chwili egzaltacji łapał się w kroku jak rockowy piosenkarz. Jedyną prawidłową reakcją na to byłby homerycki śmiech. Dopuszczalną – groza i milcząca dezaprobata.

A faktycznie – widać było autentyczną egzaltację tłumu.

Zrozumiałam, że poza strachem, oportunizmem i głupotą jest w ludziach ogromna potrzeba poddania się autorytetowi. Jakiemukolwiek, wbrew oczywistości.

Jak ludzie doświadczeni przez stalinizm mogli ulokować swoje nadzieje w facecie z tej samej zbrodniczej szajki? Dlaczego dziwili się, że natychmiast ich oszukał i – jak mówili- przykręcił śrubę?

Mieli takie samo prawo czuć się oszukani jak specjalistka od lodów z PO, która uwierzyła, że zakochał się w niej dwa razy młodszy, przystojny agent. Czy tłumaczy ją potrzeba serca?

 

Jak wielka musi być potrzeba serca, żeby za swego idola uznać na przykład Wałęsę.

Moi znajomi, ludzie światli, naukowcy,  mieli w domu ołtarzyk- trzy obrazki w ramce. Po lewej stronie Wałęsa, po prawej Jan Paweł II, a w środku Matka Boska.

Wałęsa w pewnej chwili został dyskretnie usunięty.

 

Mechanizm kultu jednostki to nie tylko fascynacja. Historia uczy, że najlepiej działa  najpierw fascynacja, a potem terror. Jak w przypadku Hitlera i Stalina. Do dziś dnia mają przecież swoich wiernych wielbicieli.

Najpoważniejszym przejawem kultu jednostki jest jednak całkowite wyłączenie funkcji myślenia.

 

Osobiście jestem zwolenniczką zasady ograniczonego zaufania we wszystkich sytuacjach życiowych, a przede wszystkim politycznych.

Na polityka nie wolno patrzeć przez pryzmat jego funkcji, nie wolno traktować go jak członka jakiejś elity, a wyłącznie jak najemnego pracownika.

. Jak człowieka zatrudnionego do koni, któremu za grosz nie ufamy i sprawdzamy  czy nie zasnął  pijany w stajni z papierosem w ręku.

Czasami zło tkwi naprawdę nie w uwarunkowaniach zewnętrznych, lecz w naszym nastawieniu do świata i ludzi.

 

Dopuszczając na przykład do swoich działań konspiracyjnych potomka stalinowskiej grupy interesu należało zachować zdrową rezerwę. A nie- najpierw wielbić go na kolanach, a potem nienawidzić.

 Większość -do czasu gdy poczuła się oszukana – uważała Michnika za postać w stylu szlacheckiego rewolucjonisty. Za człowieka, który odciął się od swego środowiska i głosi „nasze” poglądy. Szukając wytrychów do wyjaśnienia dlaczego dali się oszukać, znaleźli je w żydowskim pochodzeniu i komunistycznym rodowodzie Michnika. Ale przecież o tych faktach  wiedzieli od początku i jakoś im to- do czasu- nie przeszkadzało.

 Nie potrafili natomiast wyciągać wniosków z innych,  prostych przesłanek.

 

Kiedy zadawałam znajomym swego czasu retoryczne pytanie, jak Michnik może pisać i wydawać książki w wiezieniu, podczas gdy większość więźniów nie jest w stanie przekazać nawet grypsu, jak Kuroń może prowadzić światową agencję informacyjną, gdy my nie możemy zadzwonić po lekarza, jak Geremek bez specjalnych pełnomocnictw mógł być szefem domu PAN przy ulicy Lauriston w Paryżu, przed noclegiem w którym przestrzegali się nawzajem szeregowi wyrobnicy nauki, odpowiadano, że mają oni taki autorytet i charyzmę, że padają przed nimi na kolana nawet strażnicy więzienni. To właśnie świadczyło o wyłączeniu myślenia czyli o pojawieniu się objawów kultu jednostki.

 

Historia okrutnie obchodzi się z mitami i idolami.

Wiele osobowości charyzmatycznych okazało się być nie tylko agentami ( ostatecznie agent to zawód) lecz pospolitymi kapusiami( kapuś to charakter).

Wielu niewinnych zostało z kolei oskarżonych niesłusznie.

Niektórzy przekonali się boleśnie, że donosili na nich członkowie najbliższej rodziny.

 

Nie wiem czy ktoś na mnie donosił, bo nie zgłosiłam się do IPN. Nie jestem aż tak zarozumiała. Jeżeli nawet ktoś taki był, to mu po chrześcijańsku wybaczam i kropka.

 Bardziej interesuje mnie co ten ktoś robi teraz.

W sprawach publicznych jestem mniej tolerancyjna bo nikt nie ma prawa wybaczać w cudzym imieniu. Nie rozumieją tego specjaliści od bicia się w cudze piersi.

 

Na przykład Michnik nie miał prawa wybaczać Jaruzelskiemu i Kiszczakowi w imieniu ich ofiar. Mógł co najwyżej w swoim. Czy był naprawdę kiedykolwiek ofiarą, czy też panowie na nasz użytek tańczyli sobie kontredansa? Zostawmy to historii. Obecnie Michnik to karta bita.

To człowiek, który potwierdzenia charyzmatu szuka w sądach.

 

Piszę to wszystko bo wdałam się w dyskusję ze znajomymi na temat pana Opary. A uczono mnie w domu, żeby nie mówić o nikim prywatnie rzeczy,  których nie mogę powtórzyć publicznie.

 Nie jestem w stanie zweryfikować zarzutów pod jego adresem.

Interesuje mnie bardziej, jakie intencje przyświecają mu dzisiaj.

 

Znajomi twierdzili, że to co robimy- marsze, protesty wyborcze, referenda – to działalność mająca na celu rozbrojenie społeczeństwa.

 To wypalanie lasu żeby nie dopuścić do prawdziwego pożaru.

Nie mogę tego wykluczyć, tak jak nie mogę wykluczyć, że świeżo najęty pracownik nie zaśnie z papierosem w stajni.

Ale przecież mam swój rozum.

 

Nikt nikomu nie każe, zakochiwać się w panu Oparze( przepraszam za rym), wieszać sobie jego portretu nad łóżkiem, czynić go swoim nieomylnym guru.

Zawarliśmy robocze porozumienie.

 

Wiele osób lubi bawić się w tworzenie alternatywnych wersji historii. Ja też mam swoje obsesje.

Uważam, że są momenty węzłowe ( jak punkt potrójny w fizyce) które dopuszczają więcej niż zwykle stopni swobody w rozwoju wydarzeń. Inaczej mówiąc – wydarzenia mogły się  potoczyć zupełnie inaczej niż się potoczyły.

 

Takim punktem węzłowym w rozwoju wydarzeń był dla mnie moment, gdy tak zwani doradcy stali z czapką w ręku pod bramą Stoczni Gdańskiej. Należało ich po prostu nie wpuścić. A jeżeli się wpuściło- nie należało traktować ich jak autorytety, jak guru, lecz jak petentów. Nie wolno było pozwolić im przejąć steru.

 

Czy naprawdę państwo wierzycie, że ktokolwiek z nich przejmował się losem robotników, dla których obrony powołali specjalny komitet?

 

Byłam dorosła w 68 i w 70 roku. Dorosła, lecz nie naiwna. Zachowałam dziecięcą przenikliwość z roku 56. Nie zakochiwałam się w byle kim.

 

Pamiętam konsternację w środowiskach koncesjonowanej opozycji związaną właśnie z wydarzeniami na Wybrzeżu w 70 roku. Udało się im przecież zagospodarować kryzys 68 roku i zwekslować go na tory antysemityzmu, wydawało się im , że zawsze będą w pierwszym szeregu ze zmiennymi hasłami na sztandarach, że dożywotnio będą sprawować rząd dusz, a tu jacyś robole wchodzą im w paradę.

 

Mam swoją odpowiedź na pytanie: „komu potrzebne były strzały na Wybrzeżu w 70 roku?”

Koncesjonowanej opozycji, żeby mieć czas się zatroszczyć  o robotników, założyć komitety tej specjalnej troski i wychować sobie spolegliwych trybunów ludowych. Przygotować się do zagospodarowania następnego, cyklicznego kryzysu w roku 80.

Potraktujmy to jednak jako political fiction.

 

Drugi punkt węzłowy w historii najnowszej, to dla mnie pierwsze sfałszowane wybory.( nie brałam w nich udziału) Stały się one grzechem pierworodnym powstającej demokracji, zadecydowały, że fałsz i oszustwo przyjęliśmy za podstawowa metodę działania zwanego polityką.

Nie musieliśmy się godzić na to fałszerstwo, na zmianę ordynacji w trakcie wyborów. To nie my namawialiśmy się w Magdalence, to nie były nasze pacta. A komuna naprawdę była w defensywie.

Ale zamiast wyjść na ulicę, zakochani w Wałęsie ludzie zabiegali o wspólną z nim fotografię.

 

Znowu wieje wiatr historii. Nie przegapmy następnej szansy.

Zawsze mówimy (jak głupia kobieta) – wykorzystano nas. A może raz my spróbujemy kogoś wykorzystać. Wykorzystać nie znaczy oszukać. Wykorzystać znaczy dopilnować ( jak mądra kobieta), żebyśmy realizowali razem nasz wspólny cel.

0

Iza

181 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758