biała flaga jako symbol zwycięstwa
10/12/2011
491 Wyświetlenia
0 Komentarze
17 minut czytania
Rozum postawiony na głowie. Polska która i tak pożycza dziesiątki miliardów rocznie za granicą na wysoki procent, zobowiązuje się sama do jeszcze wyższego zapożyczenia w celu pożyczenia bogatszym krajom i bankom aby ograniczyć ich koszty odsetkowe
Na pierwszej stronie dzisiejszego Financial Times’a John Authers w artykule „Risk remains that a peripheral state’s debt will be attacked before Christmas” wprost stwierdza że podjęte działania ( dopowiedzmy w których Niemcy z Francją uchylają się od przejęcia odpowiedzialności za kryzys w Europie i przerzucają na siłę koszty zainfekowania euro na biedniejsze kraje UE) są niewystarczające. Co może z całą wyrazistością ujawnić się jeszcze przed świętami: „“Has it done enough to get us through to Christmas?” Their answer: probably not.”
Jednakże wyjątkowo nierozważne jest stanowisko Polski w dysponowaniu publicznymi środkami. Z jednej strony wzywanie ludzi do oszczędności, zagarnianie ich środków emerytalnych, pożyczanie na wysoki procent setek miliardów za granicą (u nie rezydentów w obcej walucie i w PLN ) – płacenie setki milionów rocznie za samą możliwość pożyczenia środków na wysoki procent, wyprzedanie zagranicy całych dziedzin gospodarki w celu ograniczenia zadłużenia. A z drugiej zobowiązywanie się do pożyczenia dziesiątków miliardów w celu pożyczenia bogatszym krajom (których częściowo są tymi którzy zainwestowali w Polsce), aby ograniczyć ich koszty obsługi długu (a ich bankom wycofać się bez strat z błędnych inwestycji) jest postawieniem finansów publicznych na głowie. W czym przejawia się logika pozbawiania siebie możliwości ograniczenia kosztów obsługi zadłużenia, narażania na atak spekulacyjny, jak i udawadniania że ryzyko kredytowe pożyczania pieniędzy istnieje tylko w przypadku krajów biednych, bo gdy chodzi o bogatych to pieniądze im pożyczone w razie czego spłacą ci biedniejsi. I dlaczego jeśli Niemcy nie chcą żyrować swoich własnych pieniędzy my się na to godzimy? Czy chociaż Włosi nie przeniosą nam miejsc pracy w Fiacie do siebie, lub zagwarantują akcję kredytową w PeKaO SA? I dlaczego za tworzenie tak gigantycznej wyrwy w finansach publicznych KE nas nie rozlicza? I czy z tego powodu dopiero po fakcie będzie zmuszała nas do zmniejszenia i tak głodowych, w porównaniu z krajami którym pomagamy, płac i emerytur? I czy o to nam chodzi, w przystąpieniu do samolikwidujących Polskę ograniczeń budżetowych pod jakże wartościową nazwą „złotych reguł”?
Oczekując na dalszy niekorzystny rozwój sytuacji polecam lekturę aktualnego artykułu Małgorzaty Goss która zarysowany proces naświetla:
„Najpóźniej na początku marca 26 państw ma podpisać pakt fiskalny. Rządy zobowiążą się w nim do wprowadzenia zasad dyscypliny budżetowej do swoich konstytucji. – Nigdy nie przyjmiemy wspólnej waluty, nigdy nie porzucimy swojej suwerenności – powiedział w Brukseli premier Wielkiej Brytanii David Cameron
Weto Camerona
Angela Merkel ratuje Niemcy przed kryzysem euro kosztem reszty krajów członkowskich i Unii Europejskiej jako wspólnoty. Zadłużone kraje eurostrefy mają – bez pomocy Europejskiego Banku Centralnego – spłacać swoje długi wobec Berlina i sektora bankowego. Pomagać im w tym będą Polska i inne kraje spoza euro. Nie w ramach Unii, lecz na mocy paktu z Niemcami.
– W grę wchodzi tylko jedna opcja – przyjęcie naszych wspólnych ustaleń z prezydentem Sarkozym – tak kanclerz Angela Merkel rozpoczęła rozmowy na szczycie Rady Europejskiej w Brukseli. "Wspólne ustalenia" sprowadzają się do jednego – narzucenia krajom unijnym ścisłej dyscypliny wydatków budżetowych, co pozwoli im spłacać wielomilionowe długi wykreowane przez wspólną walutę. "Złota reguła", która ma zostać wpisana do konstytucji przez wszystkie kraje, zakłada, że roczny deficyt strukturalny (tj. skorygowany o wahania cykliczne) nie przekracza 0,5 proc. nominalnego PKB. W praktyce przy dobrej koniunkturze oznacza to zerowy deficyt, czyli brak możliwości zaciągania przez budżet jakiegokolwiek długu. Maksymalny deficyt nie może zaś przekroczyć 3 proc. PKB. Zadłużenie nie może być większe niż 60 proc. PKB. Reguła ta ma być egzekwowana przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości. Za jej złamanie automatycznie będą nakładane sankcje finansowe.
Wobec stanowczego weta Wielkiej Brytanii co do tych zmian oraz sprzeciwu kilku innych krajów padł pomysł wprowadzenia ich do traktatu UE za zgodą 27 krajów członkowskich. Zamiast tego obostrzenia wprowadzone zostaną metodą międzyrządową, na mocy niemiecko-francuskiego paktu, do którego mają zgłosić akces kraje euro i – dobrowolnie – kraje spoza obszaru wspólnej waluty. Komisja Europejska i Parlament Europejski zostały – w myśl paktu – odsunięte. W wyłonionej na podstawie paktu nowej Europie powstaną najpewniej osobne ciała decyzyjne. Z niemieckiego saka wymknęły się póki co tylko Wielka Brytania, Szwecja, Czechy i Węgry, które odmawiają tak ścisłej integracji. Donald Tusk, jak wcześniej zapowiadał, zgłosił akces Polski do formowanej na nowo struktury politycznej.
– Zacieśnienie polityki fiskalnej jest dla Polski bardzo niekorzystne, ponieważ uniemożliwi wydatkowanie środków publicznych na projekty związane z budową nowoczesnej infrastruktury drogowej, telekomunikacyjnej, instytucjonalnej, internetowej. Bez wybudowania nowoczesnego otoczenia biznesu nie będzie w Polsce poważnych inwestycji i nowoczesnych miejsc pracy, o dużej wartości dodanej – podkreśla dr Cezary Mech, były wiceminister finansów. Wielu ekonomistów jest zdania, że wejście do paktu jeszcze bardziej zmarginalizuje nasz kraj.
– Wprowadzanie unii fiskalnej metodą paktu międzyrządowego to jaskrawe naruszenie traktatów o Unii Europejskiej – zwraca uwagę Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK. Ku satysfakcji Niemiec i rozczarowaniu pozostałych rządów dyscyplinie fiskalnej w przekształcanej Europie nie będzie towarzyszyć pomoc Europejskiego Banku Centralnego w dochodzeniu zadłużonych krajów do równowagi finansowej. Tuż przed szczytem szef EBC Mario Draghi stwierdził, że instytucja ta nie zaangażuje się na szerszą skalę w wykup obligacji upadających krajów. Co więcej, Draghi wykluczył możliwość pomagania zadłużonym krajom eurostrefy w sposób pośredni przez pożyczki udzielane Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu.
W zasadzie wszyscy europejscy i amerykańscy komentatorzy ostrzegają, że rezygnacja z aktywności Europejskiego Banku Centralnego, na co naciskają Niemcy, w połączeniu z restrykcyjną polityką budżetową wpędzi zadłużone kraje w recesję, a następnie w spiralę długów, a to grozi wybuchem kolejnego kryzysu eurostrefy.
– EBC powinien odgrywać kluczową rolę w rozwiązywaniu kryzysu, pomagając zadłużonym rządom, m.in. przez interwencje na rynku obligacji – uważa minister Jacek Rostowski, szef resortu finansów. Jego zdaniem, podjęcie takiego zadania wcześniej czy później jest nieuchronne. – EBC nie może być „pożyczkodawcą ostatniej instancji”. Jego rolą jest stanie na straży stabilności wspólnej waluty i trzymanie w ryzach inflacji w eurostrefie – twierdzą Niemcy.
Sięganie do cudzej kasy
Skoro nie EBC, to kto? Alternatywą ma być dostarczenie pomocy dla Włoch, Hiszpanii i innych dłużników przez banki centralne krajów Unii Europejskiej. Siedemnaście banków centralnych strefy euro miałoby wyłożyć na ten cel 150 mld euro w formie pożyczki dla MFW. Kolejne 50 mld euro ma dostarczyć… dziesięć banków centralnych krajów spoza euro. Minister Rostowski uchylił się od odpowiedzi, czy Narodowy Bank Polski weźmie udział w tej operacji. – Nie jest istotne, jak się ratuje eurostrefę, ważne, by sytuacja się uspokoiła – powiedział Rostowski. Propozycję ostro skrytykowali natomiast Czesi.
– Bank Centralny Czech miałby wyłożyć 3,5 mld euro, tj. dziesięć procent rezerw walutowych – to problematyczne i trudno akceptowalne – powiedział premier Petr Neczas.
– Dwa tygodnie temu, w tajemnicy przed opinią publiczną, minister Rostowski zgodził się na podwyższenie naszej składki do Międzynarodowego Funduszu Walutowego – twierdzi Janusz Szewczak, powołując się na źródła w MFW. – Polska będzie musiała wyłożyć około 7 mld euro z rezerw walutowych NBP – szacuje. Nasze rezerwy wynoszą obecnie około 73 mld euro i są systematycznie wykorzystywane przez prezesa NBP Marka Belkę do interwencji na rynku w celu wzmocnienia złotego. Przekazanie tak ogromnych kwot do MFW może osłabić potencjał interwencyjny banku centralnego. – Rezerwy walutowe są na niskim poziomie, dla naszej gospodarki taka partycypacja to wielkie obciążenie – komentuje członek Rady Polityki Pieniężnej prof. Andrzej Kaźmierczak. – Niemcy w obawie przed inflacją nie chcą użyć EBC do interwencji na rynku obligacji, ale zmuszają do tego banki centralne z eurostrefy i spoza niej. Świadczenie pomocy dla strefy euro przez NBP to w istocie przekazywanie środków finansowych z biednej Polski do bogatych krajów zachodnich, w których poziom życia jest dużo wyższy od naszego. Jako państwo spoza euro nie jesteśmy do tego zobowiązani i nie powinniśmy w tym uczestniczyć – podkreśla dr Cezary Mech, były doradca prezesa NBP.
Jerzy Bielewicz, szef Stowarzyszenia „Przejrzysty Rynek”, jest zdania, że rząd nie ma prawa decydować za NBP, co zrobi z rezerwami walutowymi. – Pożyczka z NBP dla eurostrefy jest absolutnie bezprawna, nawet jeśli dla kamuflażu kieruje się ją poprzez MFW. Konstytucyjnym zadaniem NBP jest walka z inflacją i dbałość o stabilność waluty. Polskiej waluty, a nie eurostrefy – podkreśla.
Pomożemy także bankom?
O tym, jak wielkie pieniądze są potrzebne na ratowanie eurostrefy, świadczy informacja w wynikach stress-testów w bankach ogłoszona przez Europejski Nadzór Bankowy. Otóż banki eurostrefy będą potrzebować aż 115 mld euro, by wzmocnić kapitały. Ich bilanse obciążają bezwartościowe papiery dłużne niewypłacalnych krajów wspólnej waluty. Największe dziury w systemie bankowym ma Grecja, ale jak duże – do końca nie wiadomo. Następne w kolejności są banki hiszpańskie, którym trzeba dołożyć 26 mld euro, włoskie – ponad 15 mld euro, niemieckie – 13 mld euro, a także francuskie – ponad 7 mld i belgijskie – ponad 6 mld euro. Problem w tym, że banki nie są dzisiaj w stanie uzyskać dofinansowania od swoich akcjonariuszy i najprawdopodobniej za chwilę zwrócą się o pomoc do swoich macierzystych rządów, te zaś najpewniej poproszą o wsparcie fundusz ratunkowy (EFSF). Tymczasem ten nie ma wystarczająco dużo pieniędzy, żeby ratować zadłużone państwa, a cóż dopiero banki. Warto przypomnieć, że same Włochy wygenerowały blisko 2 bln euro długu. Przy takim poziomie zadłużenia eurostrefy i jej banków kroplą w morzu jest wsparcie ze strony biednych sąsiadów. Im samym zaś świadczenie pomocy głęboko zaszkodzi, a ich gospodarki wciągnie w orbitę kryzysu.
Europa nie jest już wzorem
Analitycy oceniają szczyt jako porażkę: nie znaleziono lekarstwa na kryzys, a pogłębiono podział wewnątrz Wspólnoty i podeptano władzę organów traktatowych Unii – w tym Komisji Europejskiej. Rynki także nie zareagowały wybuchem optymizmu.
– Europa przestała być wzorem dla świata, choć nie chce się do tego przyznać – stwierdził prezydent Czech Vaclav Klaus, wskazując, że kryzys dotyka eurostrefę i Stany Zjednoczone, a wiele innych regionów rozwija się pomyślnie. Powodem tracenia przez Europę oddechu jest, w przekonaniu Klausa, brak długoterminowej koncepcji oraz filozofia konsumpcji i zadłużania się zamiast inwestowania i oszczędzania. – Kryzys zadłużenia eurostrefy jest logicznym wynikiem rozwoju Europy w ostatnich latach i jest to zaledwie wierzchołek góry lodowej, ale – jak wiemy – Titanic zwykle rozbija się o tę część, której nie widać – spuentował polityk.
Zwolennicy pogłębiania integracji za krach szczytu i podział Wspólnoty winią Wielką Brytanię i jej weto wobec zmian traktatowych, które objęłyby całą Unię. Premier David Cameron nie miał jednak wyboru. Poddanie londyńskiego City – finansowego centrum Europy – kontroli Brukseli, a faktycznie Berlina, groziło narzuceniem rozwiązań niekorzystnych dla sektora finansowego, m.in. podatku od transakcji finansowych. A przecież City dostarcza Brytyjczykom lwią część dochodu narodowego. Jak informuje Polska Agencja Prasowa, 52 proc. ankietowanych przez portal Huff Post sądzi, że Cameron uratował City swoim wetem, a 48 proc. jest odmiennego zdania.”