Jesteśmy w momencie przesilenia w Unii Europejskiej. Warto więc tym bardziej, zwalczać mity związane z jej działaniem i rozwojem, by podejmować decyzje mądre i służące ludziom.
Oto kilka takich mitów, wobec których należy być ostrożnym i nie dać się na nie nabrać.
Mit pierwszy – „musimy się śpieszyć”. Coraz bardziej nasilają się głosy, że jak nie zrobimy czegoś natychmiast, to za chwilę czeka nas katastrofa. Niektórzy właśnie ogłosili, że euro i Unia rozpadną się za parę dni. Poszczególni politycy unijni twierdzą, że jak czegoś nie zrobimy już 8-9 grudnia, to nastąpi koniec świata, że zawali się cała konstrukcja unijna i że Armagedon jest już blisko. Nie ulegajmy tej panice – jeśli zadłużaliśmy się po uszy przez ostatnie kilkanaście lat, to i rozwiązanie nie musi być podjęte w perspektywie kilku dni czy godzin. Co nagle, to po diable – głosi mądre polskie przysłowie. Ktoś widocznie bardzo chce zmusić wszystkich do jakichś nagłych decyzji i podjąć je na łapu capu. Jak jakiś sprzedawca zachęca mnie do podpisania czegoś, bo za 5 minut oferta będzie nieaktualna, to wiem, że chce mnie nabrać i zawsze odstępuję od zawarcia takiego dealu, bo wiem, że to nie będzie uczciwa oferta tylko jakiś mały przekręcik. Dlatego śpieszmy się powoli i nie dajmy sobie narzucić jakiegoś szalonego tempa.
Mit drugi – „pogłębienie integracji jest nieuchronne”. To postheglowski bełkocik i pozostałość lewicowej fascynacji determinizmem historycznym. Takie zauroczenie Zeitgeistem, duchem dziejów, zwalania z myślenia i dokonuje szantażu intelektualnego na normalnych umysłach. Taki pogląd jest w oczywisty sposób nieprawdziwy, bo w świecie – zwłaszcza w świecie ludzkim – nie tak dużo jest procesów i fenomenów całkowicie zdeterminowanych i nieuchronnych. Unia jest dziełem ludzi i właśnie dlatego warto w nią inwestować – gdyby było inaczej, nie musielibyśmy się nią zajmować, bo jej działanie byłoby automatyczne i od nas niezależne. Na szczęście jest inaczej – wszystko zależy od nas i nie ma co zwalniać się z myślenia i popadać w zabobon charakterystyczny dla świata magicznego – czyli nieuchronnego następstwa rzeczy.
Mit trzeci – „albo pogłębienie integracji albo rozpad”. Obrazuje się to zazwyczaj porównaniem z jazdą rowerem – że albo się pedałuje, ale spada się z bicykla. Ale proponuję inną metaforę, pokazującą fałszywość tej pierwszej – bo dylemat „pogłębienie integracji lub rozpad” da się ośmieszyć tym, że to tak, jakby ktoś powiedział, że musimy jechać samochodem albo coraz szybciej, albo staniemy. Przecież to oczywisty absurd – jazdę (czyli integrację) możemy przyśpieszać lub opóźniać w zależności do warunków, czynników zewnętrznych, okoliczności. Jeśli mamy prostą i suchą autostradę, to wówczas jedziemy szybciej, ale jak zaczyna padać śnieg, wjeżdżamy w teren zabudowany, to w takim przypadku naturalnie zwalniamy pedał gazu i jedziemy ostrożniej. Dlatego nie musimy wciąż pogłębiać integracji – możemy się w tym procesie zatrzymać, a nawet zawrócić, by następnie znowu przyśpieszyć (lub całkowicie się zatrzymać – w zależności od naszej woli).
Mit czwarty – „lepiej, żeby zarządzali nami technokraci z Brukseli, niż nasi nieudolni politycy”. Mit atrakcyjny, zwłaszcza dla krytyków obecnie rządzących. Ale to mit bardzo niebezpieczny, bo w istocie antydemokratyczny, antywolnościowy i antypolski. Antydemokratyczny, bo nie uwzględnia tego, ze o ile nasi nieudolni politycy jednak podlegają demokratycznym mechanizmom, o tyle eurokraci są wobec nich niezależni. Może i czasem podejmują sensowniejsze decyzje, niż nasi głupi politycy, ale nie mamy żadnego wpływu na nich i to czyni ich działalność pozbawioną demokratycznej kontroli. Jest to także, jako się rzekło, mit antywolnościowy, bowiem uznaje, że są wartości ważniejsze, niż wolność (na przykład – bogactwo, sprawność, sprawiedliwość). Nie twierdzę, że to wartości nieistotne, ale jednak wolność z nich wszystkich jest – przynajmniej dla mnie – najważniejsza. Nietzsche pisał, że jeśli ktoś ceni wolność dla czegoś innego, niż ona sama, jest niewolnikiem. I to głęboka prawda – lepiej więc, żeby decyzje o nas podejmowali nasi politycy (nawet jeśli często postępują głupio i nierozważnie), niźli mieli je za nas podejmować jacyś technokraci w Brukseli (nawet jeśli w większości były to decyzje sensowne). Jest to też mit antypolski, bowiem neguje prostą konstatację, ze powinniśmy o nas decydować samodzielnie. Okazuje się, w zgodzie z tym mitem, że ktoś inny wie lepiej, niż my sami, co jest dla nas dobre, a co złe. To w istocie zakwestionowanie polskości jako wartości – bo przecież to niewiele się różni od zdania, że lepiej, żebyśmy podlegali pod jakąś okupację, bo jak okupant będzie mądry, to autostrady będą równiejsze, a woda w kranach cieplejsza. I może to nawet jest prawda, bo jestem sobie w stanie wyobrazić okupanta, który naprawdę byłby sprawniejszy, niż obecne polskie państwo, ale suwerenność i niepodległość są wartościami samymi w sobie i nie mogą być wymieniane na inne dobra. Kto tego nie rozumie, nie ma prawa nazywać się politykiem polskim.