Właśnie obejrzałem sobie niezwykły wywiad Brauna – o układzie wrocławskim i o tajemniczej postaci pana marszałka Schetyny. O zaufanych oficerach Stasi i jednocześnie producentach programu „Ojczyzna Polszczyzna”, czy szefie policji wrocławskiej. O przedziwnym i godnym podziwu zagłębiu bohaterów we Wrocławiu, które to zagłębie zasila struktury państwowe i partyjne przez dziesięciolecia… Wszystko zaczęło się od wypadku, jakich wiele. Ot, pewnego dnia w 1986 we Wrocławiu pewna Łada walnęła w pewien autobus. Nic niezwykłego, tyle, że w samochodzie zginęli dwaj ludzie, którzy nie powinni się spotkać w jednym samochodzie w żaden sposób i nigdy. Otóż byli tam jeden z przywódców wrocławskiej konspiry, członek zarządu Solidarności, prawa ręka Frasyniuka i wiceszef miejscowego SB, pułkownik. I tu się zaczyna fascynująca opowieść, rodem z Jamesa […]
Właśnie obejrzałem sobie niezwykły wywiad Brauna – o układzie wrocławskim i o tajemniczej postaci pana marszałka Schetyny. O zaufanych oficerach Stasi i jednocześnie producentach programu „Ojczyzna Polszczyzna”, czy szefie policji wrocławskiej. O przedziwnym i godnym podziwu zagłębiu bohaterów we Wrocławiu, które to zagłębie zasila struktury państwowe i partyjne przez dziesięciolecia…
Wszystko zaczęło się od wypadku, jakich wiele. Ot, pewnego dnia w 1986 we Wrocławiu pewna Łada walnęła w pewien autobus. Nic niezwykłego, tyle, że w samochodzie zginęli dwaj ludzie, którzy nie powinni się spotkać w jednym samochodzie w żaden sposób i nigdy. Otóż byli tam jeden z przywódców wrocławskiej konspiry, członek zarządu Solidarności, prawa ręka Frasyniuka i wiceszef miejscowego SB, pułkownik. I tu się zaczyna fascynująca opowieść, rodem z Jamesa Bonda i tożsamości Bourna. Najlepiej samemu popatrzeć, bo warto, co ja będę to streszczał.
Opowieść zawiła i prosta jednocześnie. Opowieść, która stawia włosy na głowie wpędza w przygnębienie i bezradność. Opowieść fascynująca, ale jedynie teoretycznie, bo nikt się tym nie zainteresował przez dziesieciolecia. Te wszystkie opracowania, biografie, bibliografie, cuda niewida, a tu taka cisza….I tu jest właśnie najbardziej fascynująca część tej historii, tak, jak najbardziej niezwykła i fascynująca część historii rodziny naszej First Lady, oby żyła wiecznie, zarówno ona sama, jak i jej rodzina, rozgałęziona ubecka dynastia, jest właśnie taka, ze została tak doskonale ukryta przed ciekawskimi, że nawet nikomu, z ONYCH i z NASZYCH nie przyszło, w dobrze pojętym interesie, nawet zapytać. Nawet chrząknąć znacząco. Nawet popatrzeć znacząco w sufit, lub z zakłopotaniem z podłogę. Nic.
I podobnie jest z biografią Grzegorza Schetyny, człowieka, pod wieloma względami niezwykle skromnego, o biografii fascynującej, ale prawie w ogóle nieznanej. Człowieka, zdawałoby się, niemedialnego, ale niesłychanie wpływowego. Braun punktuje kilka faktów, które same w sobie, zwłaszcza osobno, nie są wcale jakieś niezwykłe, niewytłumaczalne, ale są niezwykłe właśnie poprzez to, że ich nie ma w obiegu, że ani pan Schetyna ich nie wspomina, ani nikt o nie nie pyta, na zasadzie, „ zaraz, zaraz, ale, jak to właściwie było, bo coś tu jedno do drugiego nie pasuje”.
I tu mam problem. Bo ja już mam tak urządzone, że, jak cos się w taki doskonały sposób utajni i nikogo nie interesuje tak dokładnie, ze naprawdę zapada jakaś aksamitna zasłona, tak szczelna, że nikt nic nie wie i tak delikatna, że jej samej nie widać, to znaczy, ze ta zasłona nie zapada przypadkiem, zapada, bo ma zapasć. Nikt nie pyta, bo ma nie pytać. A jak pyta, to na swoje ryzyko, całkiem realne.
Co można powiedzieć? Nie ma tam żelaznych dowodów, ale poszlaki są tak przekonywujące, przynajmniej dla mnie, ze nie będę w stanie spojrzeć na Schetynę, a szerzej na ludzi z nim związanych w taki, czy inny sposób inaczej, niż szacując, jaką dopuszczalną siłę zrywająca powinien mieć krawat opasujący jego szyję i jakiej grubości gałąź powinna być uwiązana na drugim końcu. Oczywiście, rozważanie czysto teoretyczne, bowiem czasy, w których szpiegów i zdrajców karano stryczkiem, minęły już dawno, a, szczerze mówiąc w ogóle się ich w żaden sposób nie każe, jedynie wymienia pomiędzy państwami, jak znaczki pocztowe, albo robi się ich premierami i prezydentami. Nawet infamia ich nie czeka, ot, na przykład pan premier Minim, dzięki temu, że się, jeśli to, co czytałem jest prawdą, w odpowiednim momencie przewerbował z wywiadu sowieckiego do amerykańskiego chodzi sobie nie tylko po ulicach, ale i po studiach i redakcjach, robiąc za moralny i każdy inny autorytet. Ot, po prostu dzięki swej przytomności umysłu trafił do zbioru zastrzeżonego, całe wytłumaczenie. A jak dostojnie wygląda w studiu! A jak surowo mówi o wstydzie, o konieczności odejścia zhańbionych polityków!
Nawiasem mówiąc, gdy spadł jego śmigłowiec, niedwuznacznie sugerował on, że nie był to bynajmniej przypadek, ale jakoś nie spotkało się to z reakcję znaną z zeszłego roku, gdzie takie teorie budzą niewypowiedziane rozbawienie i politowanie salonowo- rządowych autorytetów i satyryków. Nie pamiętam, żeby Grabowski mówił wtedy o sołdacie z magnesem, a Skiba, żeby przyznał mu tytuł Kretyna Roku. No, ale oczywiście, niby dlaczego mieliby to robić, przede wszystkim, kto by za to zapłacił i kto by dawał za to nagrody i pieniądze.
A Pan premier Olin- czy mu spadł włos z głowy? No, owszem, spadł i to niejeden, to nie jest dobry przykład, ale spadł w sposób całkowicie naturalny i nie sprowokowany żadnymi zewnętrznymi okolicznościami. A ile takich okazji do spadnięcia choć jednego włosa było w jego długim i barwnym życiu- bo to i Olin i Ałganow i przeszkolenie w charakterze dywersanta ( swoja drogą, już widzę owego superszpiega, jak zakopuje ukradkiem swój spadochron na jakiejś duńskiej polanie, kto wie, może i na tym samym campingu, pod Legolandem, gdzie spędzałem swoje wakacje z dzieciakami parę lat temu, po czym udaje się w stronę najbliższego lotniska, lub ropociągu; Sowieci z takimi dywersantami tej wojny nie mieli prawa wygrać,no, ale to temat na inny felieton. Jak się przyjmował, przysiegał i szkolił, jeszcze był gibki, potem brzusio urósł, ale zaufanie towarzyszy nie zmalało, a może i jeszcze wzrosło, proporcjonalnie do brzuszka). I co? I nic. Jedynie sobie zaskuczał żałośnie swego czasu „Dlaczego ja???” No, bo i słusznie, mało było takich, jak on? A akurat jego musiało trafić, jak kozła ofiarnego.
Ale to taka dygresja, ilustracja całkowitej bezkarności współczesnych szpiegów, którym nie grozi żadna śmierć, nawet cywilna, czy biznesowa, nie mówiąc o tej staromodnej, prawdziwej.Gdyby ktoś w ich obecności wspomniał o infamii, patrzeli by na niego z rozbawieniem, a i z zaciekawieniem, co to za śmieszne słowo, trzeba sprawdzić w Wikipedii, czy to jakaś infekcja skórna, czy cóś. No i przykład, że szpiedzy i agenci zajmują najwyższe stanowiska państwowe wręcz, jako reguła, a nie wyjątek. Ani oni sami nie poczytują sobie tego za ujmę, ani otoczeniu to nie przeszkadza. A już sąsiadom, to z cała pewnością w ogóle nie, przeciwnie, bardzo sobie chwalą przełom i znakomita atmosferę.
A najśmieszniejsze jest przy tym to, ze Braunowi nikt nie zabrania mówić, ot co najwyżej jakiś proces o pobicie 5 policjantów od czasu, do czasu się zdarzy. A tak poza tym, niech sobie gada. Kogo to obchodzi.
P.S. Zachecam do przeczytania felietonu "W druga mańke", ktory jakos przemknal nie zauwazony, a szkoda.
http://niepoprawni.pl/blogs/seawolf/
http://niezalezna.pl/users/seawolf/
Dziennik Pokladowy Seawolfa, kapitana , oszoloma, jaskiniowgo antykomucha