Wdrażamy „Teorię Normalności” – z kalkulatorem w ręku – dla dobra Polaków
11/11/2011
488 Wyświetlenia
0 Komentarze
16 minut czytania
Ile w rzeczywistości wyniosłaby inflacja – gdybyśmy jutro zastąpili cały obecny system podatkowy JEDNYM emisyjnym podatkiem inflacyjnym?
"Teoria Normalności" to w praktyce 2 decyzje:
– całkowity zakaz zwiększania ilości pieniądza w obiegu ("kreowania pieniądza"), w jakiklolwiek sposób, przez podmioty inne niż Skarb Państwa.
– zastąpienie całego obecnego systemu podatkowego – jednym emisyjnym podatkiem inflacyjnym
(czyli Skarb Państwa emituje jako podatkowe wpływy do budżetu taką ilość pieniędza – jaka dziś wpływa do budżetu z tytułu wszystkich podatków – a wszystkie obecne podatki poprostu znikają)
Gdybym miał w zasięgu ręki magiczny przycisk, którym mógłbym spowodować wprowadzenie w życie "Teorii Normalności" od jutra – wiedzac, że pozytywne skutki tej zmiany odczują wszyscy – a ewentualne negatywne skumulują się tylko na mnie – to nie wachałbym się ani sekundy.
Tak bardzo jestem pewien, że jest to dobre rozwiązanie.
Ale wiem, że Wam – Czytelnikom – może to nie wystarczyć.
Niestety dane jakich potrzebuję aby to dziś udowodnić, aby wyliczyć zyski i pokazać, że strat poprostu nie ma – nie są nigdzie dostępne. Mogę opierać się jedynie na szacunkach – jeśli chodzi o ilość pieniądza w obiegu – ale na temat dostępnego dobrobytu nie ma nawet szacunków.
Ale niemniej jednak spróbuję Was przekonać liczbami.
Budżet na rok 2011:
Wpływy podatkowe ogółem: 242 mld zł
Całkowite wpływy do budżetu: 273 mld zł
Całkowite wydatki to 313 mld zł – a więc planowana dziura budżetowa wynosi 40 mld zł. Wydatkami i dziurą nie będziemy sie jednak zajmować – bo mówimy o zmianie systemy podatkowego – a więc o wpływach podatkowych do budżetu.
Najważniejsza dla nas jest zatem kwota 242 mld zł – tyle wpływów zapewnia dzisiaj obecny system podatkowy.
Ale utrzymanie i obsługa obecnego systemu podatkowego kosztuje. Pytanie za sto punktów: ile?
Bardzo proszę, jeśli ktoś ma taką wiedzę – o podzielenie się nią.
Mi udało się dotrzeć do szacunków, że koszt obecnego systemu podatkowego to ok. 30-35% dla całości (w tym koszty VATu to 20%, CITu to 40% i PITu to 30%). Przyjmijmy wartość mniejszą czyli 30%
Tak więc szacunkowy koszt zebrania 242 mld zł w podatkach – to ok. 72 mld zł.
Czyli de facto z 242 mld zostaje z budżecie tylko 170 mld. Tyle efektywnie państwo ściąga dziś od nas w podatkach.
A ile pieniądza jest w ogóle w obiegu?
Z najświeższych danych NBP oraz GUS wynika że na koniec września w obiegu było ok 830 mld zł, oraz że roczny przyrost ilości pieniądza w obiegu (roczny wzrost podaży pieniądza) to ok. 60 mld zł – głównie z tytułu udzielanych kredytów – a więc jest to pieniądz wykreowany przez banki. (a nie wyemitowany przez państwo)
Oznacza to, że banki (nie państwo!) "dodrukowują" sobie co roku ok 60 mld zł – na które wszyscy się "zrzucamy" za sprawą fenomenu inflacji – to jest właśnie ten doskonały (bo niewidzialny) podatek inflacyjny, który nakłada na społeczeństwo każdy, kto wprowadza do obiegu "nowy" (dodatkowy) pieniądz.
Dziś są to głównie banki komercyjne – czyli prywatne firmy, w większości zagraniczna własność.
Dla porównania przypomnę, że całkowite wpływy z podatku PIT do budżetu (2011r.) to 38 mld zł.
Dzisiaj prawie 2 razy mniej płacimy na państwo w podatku dochodowym, niż w podatku inflacyjnym na prywatne banki !!!
Przypomne również, że obsługa podatku inflacyjnego nie kosztuje banki nic – on "rozlicza i zbiera się" sam.
A ściągnięcie podatku PIT to dla państwa koszt rzędu (podobno) 30% czyli ok 11 mld zł.
(Mam mieszane uczucia co do wiarygodności danych – zarówno podaży pieniądza – jak i kosztów obecnego systmu podatkowego – ale to jedyne szacunki jakie znalazłem więc lepsze takie niż żadne. Jeśli ktoś z Czytelników ma WIEDZĘ na ten temat – proszę o stosowny komentarz.)
Wynika z tego, że gdyby zgodnie z "teorią normalności" to państwo – zamiast banków (a więc na razie inflacja byłaby taka sama jak dziś) – emitowało te 60 mld zł rocznie (jako wpływ do budżetu) – to tak naprwadę potrzeba "dodrukować" jeszcze tylko 110 mld zł żeby zamknąć budżet(170 mld realnego dochodu podatkowego [wpływy – koszty] minus 60 mld, które zamiast banków emitowałoby już państwo)
110 mld zł – Czy to dużo czy mało? I jaki to miałoby wpływ na inflację?
110mld to dziś ok 13% wzrost podaży pieniądza.
Jeśli odejmiemy od tego procentowy przyrost dostepnego dobrobytu – to wyjdzie nam realna inflacja (lub deflacja, jeśli przyrost dobrobytu będzie większy niż 13%).
No właśnie – ale to jest ta informacja, której nie mamy nawet w oszacowaniu.
Niektórzy pewnie pomyślą, że znamy przecież wzrost PKB. Zgadza się PKB jest dziś na poziomie ok 1500 mld zł – i jego wzrost wynosi ok 3-4% rocznie.
ALE TO NIE TA INFORMACJA której potrzebujemy.
PKB to wartość wyprodukowanych dóbr i usług – ale w określonym czasie – najczęściej w ciągu roku.
A dostępny dobrobyt to przecież również to – co zostało wyprodukowane wcześniej i nie straciło jeszcze wartości: domy, mieszkania, samochody, wszystko to co mamy w domu (meble, sprzęt rtv i agd, ubrania, komputery, sprzęt sportowy, kolekcja filmów i płyt), maszyny i narzędzia, których używamy w pracy, itp. itd.
Część PKB traci wartość od razu, np.żywność, zużyta energia, paliwo itp. więc dobrobytu od tego nie przybywa, tylko następuje jego odnowa (odtworzenie) – ale jest spora część PKB, która się kumuluje jako dostępny dobrobyt(oczywiście wartość tej części z czasem maleje). Nowy samochód jest wart więcej niż stary – ale 4-letni samochód nadal jest jakąś wartością na rynku, jest dobrem, które można kupić za pieniądze.
Wzrost PKB zatem to NIE TO SAMO co przyrost dobrobytu – tak samo jak cały roczny PKB to też nie jest to samo co przyrost dostępnego dobrobytu.
Rzeczywisty przyrost dobrobytu jest na pewno większy niż wzrost samego PKB – ale oczywiście jest mniejszy niż cały raczny PKB.
Konia z rzędem temu – kto potrafi wyliczyć rzeczywisty, roczny przyrost dobrobytu w Polsce wyrażony w procentach. Na pewno jest to wielkość większa niż sam roczny wzrost PKB. Myślę, że sporo większa, tzn. minimum ze 2, 3 razy większa – czyli co najmniej na poziomie 10-15%
Ale znowu – przyjmijmy nawet tylko 5% – dla sceptyków 😉
Oznacza to, że inflacja wynikająca z zastąpienia całego obecnego systemu podatkowego JEDNYM emisyjnym podatkiem inflacyjnym (prostym, tanim i bezobsługowym) – w NAJGORSZYM razie i przy najgorszych założeniach – nie powinna przekroczyć 8% (13% – 5%).
OSIEM PROCENT ROCZNIE !!!
To znaczy że chleb który dzisiaj kosztuje 2 zł – za rok będzie kosztować 2,16 zł (dosłownie w ten sposób pokryjemy wpływy do budżetu, które państwo wcześniej sobie "dodrukowało") Telewizor, który dzisiaj kosztuje 1500zł – za rok będzie nas kosztował 1640zł.
Biorąc pod uwagę, że infalcja oznacza również wzrost wynagrodzeń – oczywiście nie płynny – ale w praktyce pewnie raz na rok – to jest to moim zdaniem naprawdę niewielki koszt i REWOLUCYJNA ZMIANA NA LEPSZE w porównaniu z tym ile podatków płacimy dzisiaj…
ALE STOP! WRÓć! Co ja wypisuję?!
Przecież zapomniałem, że NIE MA JUŻ PODATKÓWodkąd wprowadziliśmy emisyjny podatek inflacyjny !!!
Czyli chleb który dzisiaj kosztuje 2zł – na drugi dzień po wdrożeniu "teorii normalności" kosztował będzie 1,63zł (nie ma VATu) – a po roku (inflacja 8%) będzie kosztował 1,76zł !!!
Telewizor, który dzisiaj kosztuje 1500zł – będzie można kupić za 1220zł – a po roku na skutek podatku inflacyjnego będzie kosztował 1318zł !!!
Mało tego – każdy z nas będzie zarabiał więcej niż dzisiaj – na skutek obniżenia podatku dochodowego do zera !!!
Potraficie to sobie wyobrazić? 🙂
Kochani rodacy – ja nie potrzebowałem sam się przekonywać do tego pomysłu, (całym sobą wiem, że jest słuszny) – ale nie ukrywam, że kiedy sobie to policzyłem teraz razem z Wami – to nogi mi się ugięły z wrażenia.
Przecież nawet gdyby inflacja miała wynieść 20% w pierwszym najbardziej newralgicznym roku po zmianie (co uważam za nierealne) – to i tak byśmy wszyscy na tym zyskali – bo sama likwidacja VATu oznacza spadek cen o ok. 20%
Dlaczego pierwszy rok po zmianie uważam za newralgiczny?
Bo wyobraźcie sobie, że firmy, przedsiębiorcy, że "cała gospodarka" już "nie musi" zawyżać sztucznie kosztów i zaniżać dochodów żeby zapłacić jak najmniejszy podatek dochodowego, nie musi w ogóle tracić zasobów na rozliczanie podatków – może swobodnie się rozwijać i kwitnąć… A szybszy wzrost gospodarczy – to mniejsza inflacja.
PS.
Muszę w tym miejscu podkreślić, że wzrost cen, który obserwujemy dzisiaj nie musi być spowodowany inflacją. Inflacja to spadek siły nabywczej pieniądza na skutek zwiększenia jego ilości w obiegu (spadek wartości pieniądza). Skutkiem inflacji jest ogólny wzrost cen – czyli zmiana przelicznika złotówek na "dobrobytki".
Ale wzrost cen może mieć INNE przyczyny niż inflacja.
Jeśli na przykład drożeje paliwo, na skutek zwiększenia akcyzy – to w efekcie wszystkie ceny też pójdą w górą – ale nie będzie to spowodowane inflacją tylko zmianą cen paliwa – rozumiemy to wszyscy?
Tak samo jak niedawna podwyżka VATu – oznaczała automatyczny wzrost wszystkich cen – ale nie miało to NIC WSPÓLNEGO z inflacją, o jakiej piszemy – tylko raczej z pazernością ministra finansów.
To bardzo ważne, żeby to rozróżniać i o tym pamiętać.
PS2.
Dlaczego orzełek w grafice – bo to symbol tego co w nas najlepsze – to symbol wolnej Polski. A pierwszym krokiem do wolności narodu, społeczeństwa – jest jedność – wspólny cel.
Nie wierzę, że istnieje polityczna idea, która byłaby w stanie nas zjednoczyć – ale wierzę, że tak prosty, wąski i podstawowy cel ekonomiczny – odzyskanie naszego bogactwa, odzyskanie kontroli nad bogactwem, które wytwarzamy – może nas zjednoczyć POMIMO politycznych różnic.
A jedność to warunek pierwszy i absolutnie konieczny, żebyśmy kiedykowlwiek wyzwolili się z ekonomicznej i politycznej niewoli – czego nam wszystkim życzę w tym szczególnym dniu – 11.11.11