Czy PiS chciał porażki wyborczej?
07/11/2011
546 Wyświetlenia
0 Komentarze
12 minut czytania
44 numer „Gościa Niedzielnego” (6.11.2011 r.) przynosi nam interesujący wywiad z Andrzejem Urbańskim (m. in. współzałożycielem Porozumienia Centrum, byłym posłem na Sejm, byłym Prezesem Telewizji Polskiej).
Aby ważkie kwestie w nim zawarte nie umknęły uwadze postanowiłem się im bliżej przyjrzeć.
Całość wywiadu, przeprowadzonego przez Bogumiła Łozińskiego, jest dość ciekawa, szczególnie dla tych, którzy chcą poznać wykładnię poglądów klasycznego przedstawiciela myśli Porozumienia Centrum i tzw. „centroprawicy”. Dla mnie jednak interesujące były w zasadzie dwie zawarte w tym wywiadzie myśli czy też może diagnozy. Pierwszą z nich jest stwierdzenie Pana Urbańskiego, upatrujące przyczyny porażki wyborczej PiS w: „nieumiejętności skierowania debaty publicznej w czasie kampanii na rozliczenie rządu z niespełnionych obietnic. Wiem, że PiS miało przygotowane elementy takiej kampanii, ale Jarosław Kaczyński się na nią nie zdecydował, ponieważ obawiał się, że ujawnienie prawdy o stanie naszej gospodarki obniży raitingi zaufania dla Polski”. I dalej, odpowiadając na sugestię dziennikarza, że tym samym można domniemywać, iż Jarosław Kaczyński świadomie zgodził się na porażkę swojej partii, Andrzej Urbański konkluduje: „Nie wiem, czy brał pod uwagę możliwość porażki, ale nie mam najmniejszych wątpliwości, że nie chciał Polsce zaszkodzić”. Te dwie wypowiedzi, mimo, że mogą się wydawać mało istotne i niewinne, są wręcz kamieniem, który przy głębszej analizie, wywołuje lawinę.
Przypatrzmy się im zatem. Po pierwsze, jeśli wierzyć Panu Urbańskiemu, a nie mamy powodów, aby mu nie wierzyć, wychodzi na to, że Jarosław Kaczyński ukrywał prawdę o stanie państwa przed wyborcami. Tym samy stanął po stronie Donalda Tuska i jego rządu, któremu najbardziej zależało na ukryciu przez opinią publiczną prawdy o fatalnym stanie Polski. Czyli musimy w takiej sytuacji uznać, iż Jarosław Kaczyńskie zagrał dla PO, a więc na niekorzyść swojej partii i wyborców (w takiej teoretycznej sytuacji Zbigniew Ziobro mógłby mieć uzasadnione pretensje). Ale wcale tak być nie musiało, szczególnie w aspekcie wstępnych założeń takiego zabiegu. Prezes PiS mógł celowo nie ujawnić tych informacji wyborcom, grając na minimalną porażkę swojej partii i zostawienia PO z nawarzonym przez nią piwem (pisałem o takiej teoretycznej zagrywce w sowim tekście o alternatywnych możliwością rozgrywki wyborczej na stronie www.rebelya.pl). Ale w takim przypadku byłby to podwójny blef dla wyborców PiS, gdyż z jednej strony człowiek, któremu bezgranicznie ufali, ukrył przed nimi prawdę o państwie i czekających ich kłopotach, a jednocześnie zakulisowo zagrał na kontrolowaną porażkę, marnując ich energię oraz głosy (oni przecież głosowali nie dla kunktatorstwa, ale dla zwycięstwa; ze szczerą wiarą w nie i w to, że wszystko w PiS jest temu podporządkowane). Mielibyśmy więc do czynienia z przedkładaniem dobra partii, nad dobrem Polski i wyborców, a to już burzyłoby misterny wizerunek nieugiętego państwowca, jaki wykuwa sobie Jarosław Kaczyński w oczach wyborców. Jest też drugi aspekt tej sprawy. Jasno podniesiony przez Pana Urbańskiego. Prezes PiS nie chciał szkodzić Polsce, co stałoby się gdyby obniżono raitingi zaufania do niej. Tyle tylko, że jedynie bardzo naiwny człowiek może liczyć na to, że profesjonalne agencje raitingowe, bez relacji Jarosława Kaczyńskiego nie będą mogły poznać prawdziwej sytuacji Polski (ekonomia i gospodarka to dziedziny bardzo realne i nie można w nich uprawiać magii ukrywania czegokolwiek pod dywanem, gdyż to się nie może udać; zaklęcie „stoliczku nakryj się” tu nie zadziała). Jednak wskazane przez Andrzeja Urbańskiego założenie pokazywałoby znów niebywałą krótkowzroczność Prezesa Kaczyńskiego i jego nastawienie na działanie niekorzystne dla Polski. Otóż taka forma „pomocy” ze strony Prezesa PiS miałaby raczej charakter pocałunku śmierci, gdyż ratując raitingi (jak wskazałem zupełnie bezskutecznie), oddawałby Polskę na kolejne 4 lata w ręce PO, mając pełną świadomość tego jak makabrycznie skończy się ten eksperyment. Bowiem obniżenie raitingów zaufania dla Polski, jest niczym w porównaniu z kolejnymi latami psucia państwa i niszczenia polskiej gospodarki przez rząd Donalda Tuska. Rząd Tuska to niewspółmiernie większe szkody. Trudno mi uwierzyć w to, że Jarosław Kaczyński to przegapił. Może więc jednak znów mamy do czynienia z próbą zagrania na korzyść swojego ugrupowania kosztem Polski? Byłoby to dość szokujące, ale czy niemożliwe? Andrzej Urbański mówi, że nie wie czy Prezes liczył się z porażką. Ale jakby nie patrzeć, każde z powyższych wnioskowań stawia zachowanie Jarosława Kaczyńskiego w fatalnym świetle. A to wymaga wyjaśnienia.
Trudno mi jednoznacznie ocenić działanie Jarosława Kaczyńskiego, ale dlaczego Andrzej Urbański miałby mówić nieprawdę? W konsekwencji, co by nie mówić o tym, co wynika z takich działań, jeśli wspomniane zaniechanie miało miejsce, to Prezes Kaczyński zrobił PO wielką przysługę i mocno nadszarpnął w moich oczach swój wizerunek. Mogłem się z nim w części spraw nie zgadzać, ale miałem go za wyjątkowo sprawnego i wytrawnego polityka. Daleki też byłem od przypisywania mu przedkładania dobra partii nad dobro Polski (cechy typowej np. dla PO). Z tego też powodu oczekuję, że Prezes Kaczyński odniesie się do omawianych tu stwierdzeń Andrzeja Urbańskiego, gdyż wynikają z nich bardzo poważne konsekwencje dla oceny jego działań oraz dla jego wizerunku.
Druga rzecz, która zaciekawiła mnie w tym wywiadzie to niezwykłe przywiązanie Pana Urbańskiego do tzw. „centroprawicy” (co może znamionować człowieka będącego stuprocentową emanacją myśli PC; dość ciekawe jest to w zestawieniu z tym, że nie mamy tu wskazania na kompletną niezdolność PO i Donalda Tuska do sprawowania władzy kraju, ale pokazywanie na to, że rządzi on nonszalancko oraz artykułowanie nadziei, iż jednak nie doprowadził Polski jeszcze na krawędź bankructwa; bardzo ciekawa opinia o rządzie, który nie rządzi i w zasadzie już zabił polską gospodarkę). Wracając jednak do „centroprawicy”, to słowo to użyte jest w tekście wielokrotnie (raz nawet jakby zamiennie z „prawicą’). A ciekawi mnie to głównie w aspekcie kierunku, w którym podąży PiS. Sugestią, aż nader wyraźną Andrzeja Urbańskiego, jest kierunek centrowy. Wynika to zapewne z analizy preferencji wyborczych i oczekiwań społecznych tu i teraz. Ale jakoś nikt nie widzi, że jest to droga wprost prowadząca do klęski. Po pierwsze PiS nie ma żadnych szans wygrać boju o elektorat centrowy (czyli de facto nijaki) z PO (to są bowiem mistrzowie bezideowości i pustych słów), a po drugie w tym targacie nie ma już, o co walczyć. Po zgarnęła całą pulę. I co najważniejsze, święcące dziś kulminację swej popularności: bezideowość, szarość, brak wyrazistości, konformizm i nihilizm (ideały PO), lada moment zaczną tracić na popularności. Wynika to z typowej dla poglądów społeczeństwa sinusoidy. Dlatego, moim zdaniem dziś nie ma żadnego sensu walczyć już o stracone pokolenie „barbarzyńców z Krakowskiego Przedmieścia”, ale już teraz pokazać się, jako ugrupowania ideowe walcząc o nadchodzące nowe pokolenia (także solidną pracą formacyjną u podstaw), które będą szukały właśnie formacji silnie ideowych. Stąd dziwi mnie niepokój Pana Urbańskiego o to, że znaczenie może zdobyć skrajna prawica. Czyżby jednak uronił on nam rąbka tajemnicy, że istnieje jakiś układ sił politycznych, które są zainteresowane zachowaniem status quo na polskiej scenie politycznej (utrzymaniem sztucznych podziałów, kto ma być prawicą, a kto lewicą, niczym komedii granej dla otumanionego ludu) nawet kosztem dobra Polski i jej obywateli? Czy też tylko widzimy niepokoje człowieka zapatrzonego dość ślepo w centrowość, czyli nijakość?
My dbajmy, aby mowa nasza była: tak, tak, nie, nie. Pytanie tylko czy przywódca największej dziś partii opozycyjnej też chce, aby tak jasno wyglądał świat. Poczekajmy na czyny.
dr Bartosz Józwiak
prezes Unii Polityki Realnej