Bez kategorii
Like

ETYKA CZŁOWIEKA XXI WIEKU.

18/02/2011
1307 Wyświetlenia
0 Komentarze
21 minut czytania
no-cover

  Motto:: „Każdy człowiek ma określony horyzont. Gdy ten się zwęża i staje się nieskończenie mały, ogranicza się do punktu. Wówczas człowiek powiada: to jest mój punkt widzenia (…) (Dawid Hilbert znany matematyk, profesor uniwersytetu w Getyndze; XIX-XX w.) W naszym XXI wieku, nastąpił rozwój i najsilniejszym argumentem w sumieniu większości ludzi jest stwierdzenie: BO CHCĘ. Imperatyw ten pomaga dzisiejszemu człowiekowi we władaniu światem, swoim sumieniem, innymi ludźmi, rodziną, żoną, mężem, kochankami, dziećmi …bez żadnych moralnych wątpliwości. Jaka jest zatem etyka człowieka XXI wieku? Niestety kończy się na rozważaniach na co mam ochotę. Nie będę odkrywczy gdy napiszę, że jest to etyka konsumenta. Jednym zdaniem: chcę to mieć. I nie ma chyba sensu tego udowadniać, bo obowiązuje dosłownie w każdej […]

0


 

Motto::

„Każdy człowiek ma określony horyzont. Gdy ten się zwęża i staje się nieskończenie mały, ogranicza się do punktu. Wówczas człowiek powiada: to jest mój punkt widzenia (…)

(Dawid Hilbert znany matematyk, profesor uniwersytetu w Getyndze; XIX-XX w.)

W naszym XXI wieku, nastąpił rozwój i najsilniejszym argumentem w sumieniu większości ludzi jest stwierdzenie: BO CHCĘ. Imperatyw ten pomaga dzisiejszemu człowiekowi we władaniu światem, swoim sumieniem, innymi ludźmi, rodziną, żoną, mężem, kochankami, dziećmi …bez żadnych moralnych wątpliwości. Jaka jest zatem etyka człowieka XXI wieku? Niestety kończy się na rozważaniach na co mam ochotę. Nie będę odkrywczy gdy napiszę, że jest to etyka konsumenta. Jednym zdaniem: chcę to mieć. I nie ma chyba sensu tego udowadniać, bo obowiązuje dosłownie w każdej dziedzinie naszego życia. Bo człowiek wiele rzeczy dzisiaj chce i strawiłbym całe godziny na ich wypisywaniu: od seksu, przez telewizor LCD do forsy i dążenia do własnego samozadowolenia.. Zajmę się jedynie tematem, który bywa tematem zastępczym, traktowanym zastępczo, jednak ma tak naprawdę kolosalne znaczenie dla etyki człowieka XXI wieku:

IN VITRO

Niestety, nie może moja notka na temat metody In vitro być krótka, bo nie da się tego tematu strywializować do przekazu na poziomie pisma obrazkowego. Bo gdy zaczniemy się wgłębiać w temat nie na poziomie naszego nowoczesnego i prymitywne: bo chcę!,zaczynają się bardzo fundamentalne rozważania etyczne. Może na początek na czym polega ta metoda. Wbrew potocznej opinii, którą można usłyszeć od wielu manipulatorów etycznych, nie jest ona leczeniem niepłodności lecz sposobem na posiadanie dzieci, podobnie jak wibrator nie jest leczeniem samotności, lecz urządzeniem służącym do rozładowania napięcia seksualnego. Jeżeli tego ktoś nie rozumie, powinien darować sobie dalsze czytanie mojej notki. Otóż WHO kłamiąc, zaliczyła niepłodność do choroby (i jak  w motcie do tej notki) zawężyła szeroki horyzont moralny do punktu. Pominę fakt, zaliczenie niepłodności do chorób jest dyskryminacją ludzi, podobna do tej w której uznalibyśmy człowieka rudego za chorego, WHO zwyczajnie skłamała, zaliczając NORMALNĄ CECHĘ ORGANIZMU jaką jest niepłodność do chorób. Powody tego kłamstwa oczywiście są różne i możemy je rozważać z każdej strony, ale nie o tym chciałem. W metodzie In vitro kobieta poddawana jest sztucznej hiperstymulacji hormonalnej, której efektem jest sztuczna wielojajeczkowa owulacja. W laboratorium pobiera się te komórki od przyszłej matki i następuje proces sztucznego zapłodnienia plemnikiem przy pomocy cienkiej rurki, którą przebija się błonę komórkową jajeczka i wprowadza się tą drogą plemnik. Czynność tę nazywa się mikromanipulacją, gdyż rzeczywiście wymaga bardzo precyzyjnego sprzętu i co ciekawe wprawnej reki i oka technika wykonującego tę czynność. Czy ktoś ma w tym momencie jakiekolwiek rozterki moralne? Nie sądzę (chociaż ja mam wielkie). O ile samo pobieranie komórek rozrodczych (gamet) od mężczyzny i kobiety może być określane jako „dyskomfort” powodujący wstyd lub poczucie uprzedmiotowienia człowieka do roli dawcy, to pierwszy moralny problem pojawia się przy selekcji plemników i jajeczek przez technika, ocenie ich przydatności ( co można nazwać „naukową segregacją życia”) oraz „produkcji” przez mikromanipulację wielu ( bardzo często są to dziesiątki) zapłodnionych komórek jajowych. Ale to nie koniec „naukowej segregacji życia”, bo ocena przydatności biologicznej następuje dalej, gdyż oceniany jest proces podziału komórkowego po zapłodnieniu. Kryteria są proste: czas i ilość podziałów. Odrzucane są „złe” zygoty ( połączone komórki rozrodcze), do dalszej selekcji idą te „dobre”, które spełniają warunki przydatności życia, a wszystko odbywa się w sztucznym środowisku pipet, mikroskopów i specyfików podtrzymujących to nowe życie. Właśnie ta „ocena przydatności” życia jest niemoralna. Aby dochować prawdy muszę napisać, że taki proces „selekcji” odbywa się także w naturalny sposób. Nie jest jednak to „argument za In vitro”, gdyż w naturze umieramy w sposób naturalny, a „sztuczne” uśmiercanie słabszych, niedoskonałych, niepotrzebnych, niewygodnych miało swoją nazwę, a nawet miejsce w XX wieku szczęśliwości i rozwoju cywilizacyjnego: był to faszyzm i obozy koncentracyjne…

A więc?

Kontestatorów nazwy „życie” w stosunku do zapłodnionych komórek (zygot) odsyłam do dalszej części mojego tekstu.

Gdy już jest po selekcji „najlepszych”, następuje ostateczna decyzja właścicieli żyjących komórek i pada moralnie nieprzyzwoite pytanie lekarza: ile chcecie mieć w razie czego dzieci?.Tu właśnie po raz drugi pojawia się owe nowoczesne i haniebne etycznie: BO CHCĘ!Napisałem „właścicieli” bo nie są to rodzice, nie dlatego że nie jest to jeszcze życie, a tym bardziej ich życie – ale dlatego, że jest ono absolutnie poza nimi, lecz oni nim „dysponują”. Ewidentnie przyszli rodzice są stawiani w sytuacji obozowego sędziego, który jest właścicielem nowego życia i może nim zupełnie w nieuprawniony sposób dysponować. To mocne słowa, ale tak właśnie jest. Tu powstaje zło, które dalej ma bardzo duże konsekwencje. Bo o ile samą decyzję o zastosowaniu In vitro można usprawiedliwiać niewiedzą czy rozpaczą – to ten moment niemoralnej decyzji jest w pełni świadomy. W kobiecie zostaje „wszczepione” życie w ILOŚCI AKCEPTOWALNEJ dla „młodych bogów życia i śmierci”, a „reszta” zostaje zamrożona i czeka na „lepsze czasy”, bo może nic z zabiegu nie wyjść i pojawi się następne „BO CHCĘ!”.Jest tez inne wyjście: zostają zniszczone (ale to rzadkość, bo chodzi oczywiście o pieniądze – taki to argument przemawia za zniszczeniem lub darowaniem życia).

Dalej już jest tylko straszniej.

Zamrożone życie staje się przedmiotem podlegającym wzajemnym negocjacjom rodziców, lekarzy, laboratoriów, biorców, dawców czy innych „podmiotów” partycypujących w tej metodzie. Podsumowując wszystko z czym mamy do czynienia, szerokie horyzonty życia zawęża się do punktu by stwierdzić: BO CHCĘ!I to jest właśnie ten  punkt widzenia w przypadku In vitro – nic więcej. Tak więc dalsze „losy życia” z In vitro poddawane są presji odhumanizowanych wartości bilansu zysków i strat. Przypomina to autentyczną wojnę, w której dowodzący rodzice decydują którzy żołnierze mają zginąć aby inni mogli żyć. Tak też powstaje nieczłowiecza, zwyrodniała „miłość” do dzieci bez sumienia, dla tych których nie daliśmy żyć – taka mała wojna z ofiarami śmiertelnymi w obrębie rodziny. Takiego ogromu odhumanizowania człowieczeństwa możemy się spodziewać właśnie w czasie wojen, ale między kochającymi się ludźmi?! Daje więc tam metoda pozwolenie na odczłowieczenie ludzkiej istoty w imię CHCENIA i nieistniejącego „prawa do posiadania dzieci”. Wszystko staje się kłamstwem, dosłownie wszystko…

Podobnym kłamstwem jak to, że „In vitro jest metodą leczenia niepłodności” jest wniosek wmawiany nieszczęśliwym bezdzietnym parom, że człowiek ma wspomniane wyżej PRAWO DO POSIADANIA DZIECI. Otóż wśród wielu praw, które ma człowiek akurat nie istnieje coś takiego jak prawo do posiadania dzieci. Możemy się kłócić o wyrażenie „do posiadania” czy „mieć”, ale bezsens tych twierdzeń zawiera się w pierwszym słowie: PRAWO. Mamy różne rodzaje praw: przyrodzone, nabyte itd., ale prawa do posiadania dzieci nie mamy. Wmawianie czegoś takiego, jest wyjątkowym przewrotnym barbarzyństwem tych, co chcą zwyczajnie zarabiać na nieszczęściu. Pary z obolałym sercem chwytają się tej „brzytwy”, która pozwala im oszukać sumienie nadając swojemu cierpieniu nieuprawnioną bezzasadność.

Po tych ciężkich słowach chciałbym wrócić do „kontestatorów życia” i ich nieuprawnionych dylematów kiedy ono powstaje. Zasadniczym filozoficznym błędem tej kontestacji, jest nie to, że rozważamy sam moment powstania życia, ale nasza umysłowa pycha że będziemy w stanie granicę powstawania życia określić. Nie jesteśmy w stanie go stworzyć, więc rozważanie: kiedy już jeststaje się istotnie nieuprawnione. Nie chodzi mi o kłamstwo, racjonalizację – ale o naprawdę uczciwie postawiony problem: KIEDY POWSTAJE ŻYCIE?

Pytanie to, mimo że pełne pychy jest naturalną konsekwencją tego, co wiemy o sobie ( nasza chęć życia), a w związku z tym pytanie o innych ( chęć życia innych). Zawsze, każdy człowiek (niezależnie od rasy, płci, narodowości czy religii) musi to zasadnicze pytanie sobie postawić: jaka jest wartość czyjegoś życia, a zatem kiedy ono już jest!. I w moim przekonaniu nie jest ważna odpowiedź, ale sam fakt pytania. Wniosek z samego faktu zadania sobie tego pytania jest bardzo ważny bo udowadniamy tym, że boimy się o czystość swego sumienia. Bo po co się pytamy? Abyśmy mogli coś robić z istnieniem, które stwierdzimy że nie jest życiem w spokoju sumienia. W sposób naturalny udowadniamy, że dylemat ten jest ogromnie ważny i istnieje.  Tak więc gdy odpowiemy sobie COŚ JEST ŻYCIEM, GDY MA: 2 tygodnie, 1 miesiąc, czy pół dziecka urodzone – jest tylko rozpaczliwą racjonalizacją, niemoralną manipulacją naszego sumienia. Dobrze, że stawiamy sobie to pytanie, świadczy to o naszym humanizmie, lecz gdy odpowiadamy sobie na nie – świadczy to o naszym wyjątkowym okrucieństwie. I tutaj dochodzimy do sedna rozważań o czasie powstania życia.

DOWÓD NA NIELOGICZNOSCI ROZWAŻAŃ, KIEDY POWSTAJE ŻYCIE – w moim rozważaniu na ten temat, nie chodzi o konkretny termin kiedy już jest życie, a kiedy go jeszcze nie ma, ale o odwołanie się do logiki i wykazanie kompletnego braku racji tych, którzy terminy owe podają. A wiec załóżmy, że uznajemy powstanie życia w 10 tygodniu od poczęcia. Pomijam fakt, że sama chwila poczęcia jest nieokreślona, więc to już wywraca nam cała logikę tego przykładowego stwierdzenia, ale załóżmy nawet, że co do sekundy wiemy (jak w przypadku In vitro) kiedy powstało. Mija zatem 10 tygodni mierzone atomowym zegarem i mija owa ostatnia magiczna sekunda rozpoczynająca 10 tydzień. Zapytam się więc czy: sekundę wcześniej istniało życie czy nie? Gdybyśmy się upierali, że nie to sugerowałoby, że DOKŁADNIE wiemy, kiedy powstaje życie, a tego przecież nie wiemy. Bo dlaczego 10 tydzień? Ktoś poda inny czas opierając się na innych założeniach. Logiczne jest, więc, że odpowiemy: sekundę wcześniej też już było życie. To logiczne rozumowanie przeprowadzamy dla sekundy przed tą o której dotąd mówiliśmy – bo gdy sekundę wcześniej niż 10 tydzień było życie i zaliczyliśmy ten moment do życia, to sekundę wcześniej też musimy. Ten proces logiczny powtarzamy aż do skutku, czyli do momentu zapłodnienia. Wszystkim, którzy chcą monitorować serce płodu, kiedy zaczyna w naturalny sposób bić, polecam uznawać za „nie-życie” tych, co mają sztuczne serca, albo podczas operacji albo jak ostatnio: podłączani do zewnętrznego sztucznego serca. Darujcie sobie takie i podobne argumenty. Tak więc udowodniłem niniejszym, że jakiekolwiek terminy „ustalania” powstawania życia ( oprócz faktu zapłodnienia) są idiotyzmem.

ZACHWIANIE RÓWNOWAGI W POJMOWANIU ŻYCIA SWEGO I INNYCH – Obrona naszego życia jest tak przyrodzona i naturalna, że dosłownie każdy człowiek na świecie, który żył, żyje lub będzie żył nie miał, nie ma i nie będzie miał żadnych w tym względzie wątpliwości (drogich kontestatorów tego stwierdzenia dosłownie olewam, bo ich argumenty są poniżające). Z faktu odczuwania wielkiej wartości naszego życia, w sposób naturalny i przyrodzony wnioskujemy o ogromnej wartości życia innych na zasadzie wzajemności: nie chciałbym abyś MNIE pozbawił życia BO CHCĘ ŻYĆ, więc wiem, że TWOJE życie ma taka samą wartość jak moje BO TY TEŻ CHCESZ ŻYĆ. Tak więc osobiste odczuwanie życia i widzenie go w innych, ma bezpośredni związek ze świadomością i wnioskiem, że należy szanować życie swoje i innych. Metoda In vitro w katastrofalny sposób zaburza równowagę ważności życia. A zachwianie równości życia powoduje zawsze nieobliczalne skutki w sumieniu ludzkim i doprowadza dosłownie do holokaustów istnień. Czy muszę przypominać to słowo: holocaust i z jaką „filozofią” lepszych i gorszych się wiążę? Chyba nie. In vitro właśnie daje takie możliwości sumieniu ludzkiemu, aby nierówno traktować życie w zależności od naszych „widzimisię” racjonalizowanych do poziomu naszego nowoczesnego BO CHCĘ! (nie chcę!)

Wartość życia jest niesumowana (dwa życia nie są ważniejsze od jednego itp.), jest niezbywalna (nie można prawa do życia oddać komuś), jest niepodzielna ( nie można kawałka życia komuś oddać, albo żyć tylko w 3/4).

W robieniu krzywdy sumieniom ludzkim bardzo dużą role odgrywa celowe mieszanie pojęć, co pozwala w sposób łatwy dla sumienia racjonalizować czyli pozbawiać się wyrzutów sumienia. A wiec dzisiaj już nie jest człowiek w łonie matki, tylko płód. Już nie zbijanie tylko aborcja, już nie macierzyństwo tylko reprodukcja. Zatem w sposób celowy i haniebny pomniejsza się pojęcia podstawowe i znaczeniowo czyste, a zastępuje się je terminami nowymi, prymitywnymi i kłamliwie rozciąganymi poza pojęcia podstawowe. Doprowadza się do sytuacji, w której kikut pojęciowy ma większe znaczenie niż doskonalsze od niego pojęcie. Tak jest np. z pojęciem tolerancji, które jako bękart miłości staje się w dzisiejszych czasach moralnym imperatywem, a miłość kojarzona jest z „uprawianiem miłości”. Widzimy jak to działa?

Gdy więc nasze szerokie horyzonty, zawęzimy do punktu, wtedy powiadamy: to jest nasz punkt widzenia: BO TAK CHCĘ, rodzi się w nas nienawiść do prawdy, którą przypomina nam Kościół. Prawda staje się obiektem ataków z każdej strony, bita jest i poniewierana, aby ją w końcu powiesić na drzewcu hańby, niech zdechnie. Otwieramy tym samym w swym sercu i umyśle miejsce na zagnieżdżenie się okrucieństwa, zbrodni, kłamstwa i manipulacji niezależnie od tego za jakich humanistów i etycznych geniuszy się uważamy. Dochodzi do istotnych umysłowych zwyrodnień, a „katolicy świeccy” z wrzaskiem stwierdzają w demokratycznym głosowaniu, że Bóg nie ma racji, że mylił się dotąd, bo polityczna etycznie wulgarna hucpa jest od Niego sprawiedliwsza.

BO TAK CHCĘ – powiada dzisiejszy człowiek i jest to jedyny imperatyw.

(zdjęcie: polskieradio.pl)

0

AmbiwalentnaAnomalia

AVE DEI ! Morituri te salutant !

51 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758