Tusk, Smoleńsk i kibice
29/10/2011
467 Wyświetlenia
0 Komentarze
20 minut czytania
Sytuacja w kraju a sytuacja na stadionach, czyli co kibice zarzucają Tuskowi.
Kibice Motoru Lublin przygotowali premierowi Tuskowi „gorące powitanie” podczas jego wizyty w Lublinie 1.10.2011 r. Do znanych z innych miast haseł dodali swoje: „Donald, ty łotrze, w Lublinie nikt cię nie poprze!”. Tuska witał też transparent nawiązujący do katastrofy smoleńskiej.
Kiedyś to było proste: kibic – ten kto kibicuje, kibol – ten kto demoluje. Dzisiaj jednak słowo „kibol” nabrało szerszego znaczenia i jest używane także z przekory przez środowiska kibicowskie protestujące przeciwko sytuacji w kraju i zamykaniu stadionów. Teraz by być "kibolem" wystarczy wywiesić na stadionie transparent nieprzychylny rządowi, a za nazwanie Tuska matołem w Białymstoku już wlepiali wysokie mandaty. Współczesny "kibol" mógłby też założyć humorystyczną stronę internetową, a już może się liczyć z wizytą ABW o 6:00 rano – tak dbają o nasze bezpieczeństwo i majestat konstytucyjnych organów Rzeczypospolitej. Tylko jakoś Palikotem, gdy nazywał zmarłego prezydenta chamem i insynuował, że może mieć on problemy z alkoholem, wymiar sprawiedliwości się nie przejmował, podobnie jak raperem, który śpiewał „zabiję prezydenta”.
Państwo, które nie potrafiło zadbać o bezpieczeństwo prezydenta i całej delegacji, jak największe zagrożenie traktuje teraz „kiboli” i innych obywateli domagających się prawdy o katastrofie smoleńskiej. Ja się zaś pytam, gdzie było ABW i inne służby, jak oddawano rządowego Tupolewa do remontu w zakładach w Samarze, których właścicielem jest Oleg Deripaska, a silniki samolotu do zakładów Saturn, należących do byłego agenta KGB Siergieja Cziemiezowa? Jak można było powierzyć remont tak ważnego samolotu (albo jakiegokolwiek samolotu) i jego silników w ręce ludzi pokroju Deripaski – rosyjskiego oligarchy i przyjaciela Putina, przesłuchiwanego przez zachodnich prokuratorów w związku z podejrzeniami o pranie brudnych pieniędzy i kontakty z mafią rosyjską, który od 5 lat ma cofniętą wizę do USA!? To tak, jakby ABW nie było od przeciwdziałania międzynarodowej przestępczości i innym największym zagrożeniom dla bezpieczeństwa kraju, w tym stwarzanym przez rząd Donalda Tuska, a od zajmowania się … kibicami.
Od katastrofy smoleńskiej minęło już półtora roku i nie doczekaliśmy się spektakularnych dymisji szefów służb, a szef BOR-u odpowiedzialny za brak oględzin lotniska w Smoleńsku dostał drugą gwiazdkę generalską. Prawie nikt nie poniósł konsekwencji, choćby tylko politycznych, nie licząc wojskowych, którzy są tutaj tylko kozłami ofiarnymi, bo to rząd Tuska obciął pieniądze na armię. I nie licząc ministra Klicha, który podał się do dymisji, a Tusk go jeszcze usprawiedliwiał, tak jakby to gdzie i na jakich warunkach trafi na remont samolot ze specjalnej wojskowej floty nie było w gestii ministra obrony podległego premierowi.
Tu nie chodzi tylko o samą katastrofę i powierzenie remontu samolotu po zawyżonej cenie w niewłaściwe, niesprawdzone miejsce, co mogło przyczynić się do tragedii, zważywszy na znaczną ilość usterek po tym genialnym remoncie, ale i o to, co nastąpiło potem. Największym policzkiem dla naszej suwerenności i godności było zrzeczenie się przez Tuska na rzecz Rosji inicjatywy w prowadzeniu śledztwa i pierwszeństwa dostępu do wielu dowodów, mimo istnienia międzynarodowej umowy pozwalającej na wspólne prace komisji polsko – rosyjskiej i niestosowalności konwencji chicagowskiej do samolotów wojskowych. Teraz to, co stwierdziła tzw. komisja Millera oparte jest niemal w 100% na tym, co otrzymaliśmy od Rosjan, będących stroną w tej sprawie, a wrak leży nadal na lotnisku Smoleńsk – Siewiernyj, mimo, że już dawno powinien być sprowadzony do Polski i szczegółowo zbadany.
Tusk odrzucił też apele o działanie na rzecz powołania rzetelnej międzynarodowej komisji, podpisane przez setki tysięcy Polaków i ofertę pomocy ze strony NATO, zapewniając nieświadomych wielu porażających zaniechań rodaków o dobrych intencjach Kremla. W to mogli jednak uwierzyć tylko ci, którzy nie wiedzą, jakim państwem jest Rosja i do czego KGB-iści są zdolni – wystarczy kliknąć w Google „obozy filtracyjne w Czeczenii” albo sprawdzić ilu w Rosji zginęło dziennikarzy. Te „dobre intencje” i „właściwie prowadzone śledztwo” putinowskiej Rosji były od początku do przewidzenia i zostały już wielokrotnie brutalnie zweryfikowane, ostatnio na przykładzie ekshumacji śp. Zbigniewa Wassermanna, z której wynika niezbicie, iż sekcja zwłok posła została sfałszowana w ponad 90%. A przecież Ewa Kopacz, którą Tusk teraz zrobił Marszałkiem Sejmu zapewniała z trybuny sejmowej, że Polacy byli przy sekcjach i że wszystkie szczątki zostały dokładnie przebadane, mimo, iż znajdowano je jeszcze kilka miesięcy po tym pamiętnym wystąpieniu.
W tej sytuacji ten krzyż przed Pałacem Prezydenckim, o który toczyło się tyle kontrowersji nabiera zupełnie innego wymiaru – to krzyż narodu, który wie, że został skrzywdzony, choć wmawia się nam, że państwo zdało egzamin. To dlatego z taką wściekłością atakowano ten krzyż i gromadzących się przed nim ludzi.
Ci sami ludzie, którzy odpowiadają za gaszenie zniczy na Krakowskim Przedmieściu namawiali nas do składania zniczy na grobach sowieckich najeźdźców i okupantów. Ci sami, którzy mówią o upolitycznianiu tragedii smoleńskiej doprowadzili do rozdzielenia wizyt w Katyniu za plecami polskiego prezydenta, wykorzystując obchody katyńskie do własnych celów politycznych. Ogranicza się lekcje historii w szkołach, a bolszewikom pod Ossowem w rocznicę „cudu nad Wisłą” próbuje stawiać okazały pomnik, przy poparciu urzędującego prezydenta Komorowskiego i protestach okolicznych mieszkańców. Kubie Wojewódzkiemu, który profanował na antenie polską flagę i parodiował krzyż minister kultury powierza organizację koncertu inaugurującego polską prezydencję w Unii Europejskiej. Inny skandalista, który podarł Biblię podczas jednego ze swych występów, po czym nagranie, na którym nazwał katolików „największą zbrodniczą sektą” trafiło do Internetu, zostaje uniewinniony przez sąd z zarzutu obrazy uczuć religijnych i zatrudniony jako „ekspert muzyczny” w Telewizji Polskiej.
Tak jak „państwo świeckie” coraz bardziej bezczelnie odnosi się do katolików (a więc co najmniej 35 z 38 milionów obywateli), tak sam Tusk chciał upokorzyć Lecha Kaczyńskiego i umniejszyć jego rolę. „Powiem brutalnie, nie potrzebuję pana prezydenta” – to kwintesencja stosunku Donalda Tuska do głowy państwa. „Dorżnąć watahę”, „wyginiecie jak dinozaury”, „moherowe berety” – takie określenia padały z obozu Donalda Tuska. Kiedy Radosław Sikorski mówił: „prezydent może być niski, ale nie powinien być mały” i że nie powinien „zgrywać zucha, wałęsając się gdzieś po górach Kaukazu”, sala Platformersów wybuchnęła brawami, choć minister spraw zagranicznych doskonale wiedział, że prezydent Kaczyński mobilizując prezydentów sąsiednich państw do wspólnego lotu do Gruzji uchronił prawdopodobnie ten kraj przed podzieleniem losu Czeczenii, co samo w sobie – bez względu na błędy jego prezydentury – zasługiwało na Pokojową Nagrodę Nobla.
Minęło półtora roku od czasu, gdy nieprzebrane tłumy zaczęły gromadzić się przed Pałacem Prezydenckim, gdzie harcerze ustawili drewniany krzyż z nadzieją, że zostanie do czasu zbudowania pomnika. Nowy prezydent nie rozpoczął swojego urzędowania od zapowiedzi działań na rzecz wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej czy godnego upamiętnienia ofiar, ale zapowiedzi usunięcia krzyża, który dla wielu był znakiem pamięci. Spotkało się to z protestem, na który odpowiedzią były przejawy agresji napuszczonej podpitej młodzieży, kiedy już nie tylko na zorganizowanym w środku nocy (!) za zgodą władz stolicy głośnym „happeningu” wyszydzano i parodiowano symbole religijne, co wręcz w biały dzień bito modlących się ludzi.
„To nieważne, że to grupka broniąca krzyża na Krakowskim Przedmieściu była obiektem agresji: obrażana, prowokowana, atakowana fizycznie. Szokujące akty przemocy przeciw niej nie zostały dostrzeżone przez największe telewizje, każdy desperacki akt obrony pokazywany był w nieskończoność” – pisze Bronisław Wildstein w „Rzeczpospolitej” z 4 X 2011. Wtedy Tusk nie mówił o „kibolach”, zobaczył ich podczas „prowokacji bydgoskiej”, którą wykorzystał do ograniczenia pokojowego zjawiska kontestacji politycznej środowisk kibicowskich, wywieszających nieprzychylne rządowi transparenty.
Jednakże zamknięcie najbezpieczniejszych i najlepiej strzeżonych w kraju stadionów w Poznaniu i Warszawie, bynajmniej nie w Bydgoszczy, gdzie doszło do rozruchów, podczas których policja nikogo nie zatrzymała (!), wskazuje na polityczny charakter całej sprawy. Protestował przeciwko temu m.in. prezydent Poznania – nie jest to tylko opinia kibiców, na których później urządzono nagonkę, a policja dopiero post factum Finału Pucharu Polski w Bydgoszczy – co za czujność! – wyciągała z domów nieliczne grupki zadymiarzy.
Kibice Legii Warszawa na jednej z ulotek rozdawanych przed meczami napisali: „Do pokazowych aresztowań zostały zaangażowane wielkie siły policji, wykorzystując brygady antyterrorystyczne przeciwko osobom, które nawet na Finale Pucharu Polski nie były. Nieprzypadkowo konferencja „o kibolach” została połączona z ogłoszeniem budżetu na 2012 rok, gdzie rząd forsuje nierealne założenia i podwyższenie podatków (m.in. VAT, akcyza). Mimo tego w ramach oszczędności rząd oferuje Ci likwidację 40% nocnych i świątecznych punktów opieki medycznej, likwidację wielu szkół i żłobków oraz kilku tysięcy punktów Poczty Polskiej […]. Wyborco bądź czujny!”
Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że liczba incydentów na stadionach jakoś drastycznie rośnie, bo jest wręcz odwrotnie i w skali kraju zarysowuje się widoczny spadek – w 2008 r. było ich 277, w 2009 r. – 237, a w 2010 r. 163 incydenty na kilka tysięcy spotkań. Dlatego nie wierzę w przypadek, a w szczególności nie wierzę Donaldowi Tuskowi, że problem „kiboli” nie ma drugiego dna. Nieprzypadkowo na stadionach zaczęły się pojawiać transparenty: „niespełnione obietnice, temat zastępczy kibice”. Donald Tusk już wielokrotnie nas okłamywał, np. przed wyborami w 2005 r. mówił, że po zdobyciu władzy będzie dążył do referendum ws. jednomandatowych okręgów wyborczych do Sejmu, a przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w 2009 r., że rząd znalazł „inwestora” dla stoczni i minister Grad zostanie odwołany, gdyby transakcja nie doszła do skutku. Jak wiadomo, nic takiego nie nastąpiło, a zwolennicy JOW dowiedzieli się o zniszczonych 750 000 podpisów za referendum dopiero po kilku latach.
Zamykając stadiony, stosując odpowiedzialność zbiorową, Tusk musiał się liczyć z reakcją kibiców i jemu najpewniej właśnie o to chodziło, aby jak najwięcej mówiło się o problemie „kiboli”, zamiast problemach wielokroć większej wagi i oddziaływania. Tusk bowiem wolałby się nie tłumaczyć z próby sprzedaży Lotosu i lasów państwowych, skandalicznej umowy gazowej z Rosją, koncesji na gaz łupkowy sprzedawanych za bezcen, pakietu klimatycznego, czy tego, na ile nas zadłużył rząd PO-PSL i dlaczego jest to znacznie więcej niż w przypadku wszystkich poprzednich rządów. Na tej samej zasadzie, jak z przemocą na stadionach premier i podlegli mu wojewodowie mogliby jednak zacząć walczyć np. z przemocą w szkole i wypadkami na drogach, zamykając szkoły i drogi – z takim samym skutkiem.
Co do stadionów na Euro 2012, to nie dość, że są przepłacone (podobnie jak i autostrady, które nawet w Niemczech się taniej buduje), to jeszcze kolesie postarały się, aby stanowiło to dodatkowe obciążenie dla budżetu państwa, a nie branży hazardowej (słynna afera hazardowa, zamieciona pod dywan przez rząd Donalda Tuska). O przepłaconych stadionach pisali nawet na swoich transparentach zorientowani w temacie kibice, co budzi mój duży respekt. Utrzymanie tych stadionów też będzie kosztować, a ich wysokie koszty utrzymania to dodatkowy argument przeciwko okresowemu zamykaniu stadionów. Według ekspertów największe koszty będą do poniesienia w Warszawie, gdzie dwa największe kluby dysponują już własnymi stadionami, z których jeden był niedawno modernizowany. Zatem na Stadionie Narodowym odbywać się będą tylko mecze reprezentacji Polski, ewentualnie jakieś koncerty.
W Grecji większość aren pobudowanych specjalnie na igrzyska olimpijskie w 2004 r. niszczeje. W Portugalii, która również odczuła dotkliwie skutki kryzysu rząd zdecydował, że bardziej „opłaca się” wyburzyć dwa stadiony powstałe na Euro 2004, niż je dalej utrzymywać. W Polsce wciąż czekamy na nasze 5 minut, by pokazać się przed światem, karmieni mitem „zielonej wyspy” mimo rosnącego bezrobocia i innych wskaźników gospodarczych. Jeśli jednak nie chcemy, by z naszego Euro też niewiele zostało, nie możemy być obojętni na stan naszego państwa i to, jak wykorzystywane są środki publiczne. Tym bardziej, iż mało kto pamięta, że jeszcze nie tak dawno to właśnie Grecja była drugą obok Polski „zieloną wyspą” na mapie Donalda Tuska i zastanawia się, co będzie ze stadionami w Warszawie, Gdańsku, Poznaniu czy Wrocławiu po Euro 2012.