Chaos na Dworcu Głównym we Wrocławiu. Pociąg ucieka po kryjomu, a pasażerów zatrzymuje policja.
Zamęt, zamieszanie, koszmar – tak komentują podróżni sytuację na wrocławskim Dworcu Głównym PKP. Dlaczego? Ponieważ dopiero na kilka minut przed odjazdem pociągu dowiadują się, z którego peronu to nastąpi. Najgorzej jest w czasie, gdy ludzie wracają z pracy czy szkoły. Pod tablicą odjazdów podróżni czekają na komunikat z głośnika. Gdy tylko zostanie wskazany peron, ruszają biegiem.
Oto, jak wygląda organizacja na wrocławskim Dworcu Głównym oczami pasażera Kazimierza Dawidka. Poniżej jego list do redakcji "Gazety Wrocławskiej".
* * *
Dziwne koleje losu przeszli pasażerowie pociągu relacji Wrocław-Świnoujście 19 października 2011 na dworcu we Wrocławiu. Otóż nie tylko, że zmuszeni byli czekać na ulicy przed tablicą wyświetlającą rozkład przyjazdów i wyjazdów pociągu w środku odcinka pomiędzy znacznie od siebie oddalonymi peronami ale ponadto okazało się, że na owej tablicy nie było podane kiedy pociąg odjeżdża ani z jakiego peronu.
Pocztą pantoflową dotarło do ich wiadomości, że kolej zrezygnowała z podawania tych danych, ponieważ zdarzało się, że pociągi odjeżdżały nie z tych peronów, które ukazywały się na tablicy. Dlatego należało odczekać zapowiedź przez megafony, które na dodatek nie rozpieszczały jakością dźwięku.
A więc pasażerowie czekali i czekali. Pociąg miał odjechać o godz. 00:01, na tablicy ukazało się ogłoszenie, że będzie spóźniony jedynie 10 minut, a więc dalej czekali. Jednak około godz. 00:20 ktoś postanowił pójść dowiedzieć się, co się dzieje, bo zapowiedzi jak nie było tak nie było. W kasie dowiedział się, że pociąg przecież już odjechał.
Na tą wiadomość grupa ok. 16 pasażerów zareagowała zgodnie, mówiąc delikatnie, zbulwersowaniem. Udali się oni do kasy (jedyne przedstawicielstwo kolei w wielkiej metropolii o tej porze), gdzie jeden z pasażerów stracił nerwy i nakrzyczał na biedną kasjerkę, która nie była temu zamieszaniu winna, ale była jedyną osobą na którą można było tą zrozumiałą agresję wyładować.
Nagle pojawiła się policja i próbowała uspokoić krzyczącego pasażera, co powoli się udało. Pasażer został zatrzymany i odprowadzony, za nim wstawiła się jednak spora część obecnych osób, w tym niżej podpisany, który perswadował policji, że oburzenie jest ogólne a pasażer krzyczący wyrażał opinię wszystkich poszkodowanych. Niestety ta perswazja nie pomogła i pan R. za zaburzanie porządku zmuszony był zapłacić mandat w wysokości 50 zl. Na tym jednak perturbacje z policją się nie skończyły, o czym dalej.
Pasażerowie, już nieco bardziej konkretni, zażądali od kasjerki, aby ta skonsultowała się z naczelnikiem stacji w celu podstawienia zastępczego środka komunikacji w postaci autobusu lub taksówek, które to, w przypadku szybkiej reakcji byłyby w stanie złapać pociąg na najbliższej stacji, gdzie przecież mógł na pasażerów zaczekać. Niestety obudzony z błogiego snu sprawiedliwego naczelnik (lub inny zwierzchnik – dokładnie nie wiadomo) nie zgodził się na tą propozycję i wydał zalecenie… zwrotu pieniędzy za bilety na zasadzie: oddajcie im forsę i niech sobie robią co chcą.
Wzburzenie pasażerów osiągnęło w tym momencie zenit i zaczęli się oni zastanawiać nad odwetem i zemstą za tak poniżające potraktowanie.
Niżej podpisany, w obliczu sytuacji, że o godz. 8 rano umówiony był na dworcu w Koszalinie z żoną i trojgiem małych dzieci, z perspektywą spóźnienia się na 4 dalsze pociągi mających dowieźć rodzinkę do 1000 km odległej Koblencji nad Renem, dowiedział się nawet ile kosztowałaby taksówka do Koszalina: 1600 do 2000 zł. Na to nie wystarczyłaby jednak właśnie zapracowana gaża koncertowa wypłacona z kasy miasta Wrocław.
źródło: Gazeta Wrocławska
Nie boimy się kontrowersyjnych tematów! Piszemy jak jest. Niezależne forum kolejowe - www.infokolej.pl