Zegar na wieży kościelnej zatrzymał się w czwartek około 18:05. O tej godzinie orkan „Ksawery” wyłączył prąd w pewnej gminie na pograniczu województw lubuskiego i wielkopolskiego. Luźne notatki.
Czwartek
Pogoda taka sobie, ale czegóż narzekać – w końcu to październik. Po południu włączam komputer, przeglądam internet. Ostrzeżenie przed orkanem „Ksawery”. Idzie z Niemiec, reportaż z Hamburga, czyli generalnie – Pomorze. Mocno na północ od nas.
Bateria w laptopie pada. Podłączam zasilanie i w tym momencie wyłączają prąd. Trudno, może to tylko parę godzin.
Wieje solidnie, naprawdę jest na co popatrzeć, o ile ktoś ma ochotę wychodzić z domu. Dodatkowo leje jak z cebra. Teraz rozumiem, dlaczego zaprzyjaźniony dziki kocur imieniem Puszkin (Puszek było zbyt trywialne, poza tym mój pies nosi „literackie” miano, więc do kompletu) zwiał gdzieś popołudniem i nie wrócił na kolację, co mu się dotąd nie zdarzało.
Wieczór przy świecach wypełniają rozważania nad systemem ostrzegania. Pamiętacie? Po sierpniowych nawałnicach wiele było mowy o wysyłaniu ostrzeżeń poprzez SMS do wszystkich zalogowanych na danym terenie „komórek”. Ja dostaję tylko lokalne wiadomości typu „Szukamy frajera, co odpowie za 4 zeta z VAT, bo może dostać coś tam”.
Piątek
Nie ma prądu, nie działają hydrofory, więc nie ma wody. W pobliskim miasteczku otwarte są trzy sklepy, które zabezpieczyły agregaty. W sklepach – tłumy. Główne tematy rozmów: kiedy włączą prąd (już wiadomo, że nieprędko), gdzie kupić generator (podobno w mieście oddalonym o 40 km są jeszcze dwa na półce – w miasteczku było 20 i zniknęły momentalnie), po cholerę likwidowaliśmy piece kaflowe? (ja mam, ale pompy centralnego potrzebują prądu) i po co likwidowaliśmy stare, poczciwe pompy ręczne?
Z półek sklepowych znikają świece i woda w baniakach. Jak żartują kasjerki „woda idzie jak woda”.
Połamane drzewa, powyrywane z korzeniami, niektóre mające dobrze ponad sto lat. W okolicy wciąż warczą piły mechaniczne, nie ustają nawet, gdy pada deszcz. Strażacy, leśnicy, energetycy – dają z siebie wszystko, pracują dzień i noc. Prądu nie ma ponoć w kilku powiatach. Korci, by zrobić parę zdjęć, ale lepiej oszczędzać baterię w telefonie.
Puszkin wrócił, miauczy na ganku o żarcie i mleko. I głaskanie.
Kolejny wieczór przy świecach. Radio na baterie, audycja Radia Zachód. Dobra muzyka, kończy się utwór, prowadzący wprowadza intermezzo: „W województwie lubuskim kilkaset tysięcy odbiorców nie ma prądu, ja też. W pracy otwieram służbową pocztę i widzę mejla od wiodącego dostawcy prądu w regionie, zaczynającego się od słów >>Jesień nie musi być nudna<<”. Kurtyna.
Sobota
Robi się nieciekawie. Zawartość lodówki w większości do wywalenia, zwłaszcza zamrażalnika. W radio konferencje premier Szydło i ministra Błaszczaka.
Woda do picia i gotowania – jest, ale kończy się deszczówka do mycia i spłukiwania kibla. Trzeba też kombinować z obiadem – nie da się ugotować na parę dni, bo przecież lodówka nie działa.
Kolejne sklepy zainwestowały w agregaty, można nawet płacić kartą.
W okolicy są dwie (dobra – trzy, ale jedna na cmentarzu) ręczne pompy, woda nadaje się nawet do picia (poza tą z cmentarza). Rzecz w tym, że podniosły się wody w okolicznych jeziorach i rzekach, więc jedna pompa jest zalana. Druga na szczęście jest dość wysoko. Zbieramy baniaki i jedziemy, droga tak błotnista, że boję się, że się zakopiemy.
Udało się. Mamy koło 90 litrów wody do mycia, zmywania i spłukiwania.
Gminna poczta pantoflowa: optymiści – włączą dzisiaj, realiści – może do wtorku, pesymiści – czwartek. Ja zaś żartuję, że włączą w niedzielę po południu – na mecz. Z Armenią ludzie jeszcze zrozumieli, ale Czarnogóry mogą nie darować.
Informacje z radia: w ciągu 48 godzin udało się przywrócić prąd w 95% gospodarstwach. Jakoś się nie cieszę z tego 5 – procentowego wyróżnienia.
Telefon zdechł na amen.
Niedziela
Miasteczko warczy agregatami. Tylko w jednym sklepie można zapłacić kartą – internet szwankuje. Bankomat pusty. Podobno padły nawet telefony stacjonarne.
Pojawia się nowy wymiar integracji – ci, którzy mają agregaty zapraszają na mecz tych, którzy agregatów nie mają. Coś się jednak zmieniło – ludzie są coraz bardziej wkurzeni, klną.
Godzina 17:50, lodówka zaczyna warczeć. Jest prąd! W telewizji zaczyna się transmisja meczu Polska – Czarnogóra. Możecie mi wierzyć lub nie, ale wygląda na to, że mój żart okazał się trafiony.
Nie wiadomo, na jak długo włączyli, więc podłączamy wszystkie urządzenia do ładowania – telefony, komputer, ruter… Szybki przegląd internetu – poczta (u mnie jakieś 30 spamów), portale – 5 minut i „mam już dość”. To był skuteczny odwyk, te kilka dni bez tej całej nawalanki… Właściwie brakowało tylko dobrego oświetlenia, żeby coś poczytać wieczorami.
Fot.:MN