Wspominając moje długoletnie zajmowanie się sprawami obronności i zgadzając się ze mną co do części moich uwag, pan minister stwierdził, że w kilku kwestiach „resort obrony narodowej” ma inne zdanie niż ja.
Minister Tomasz Szatkowski odniósł się na łamach „Polski Zbrojnej” do mojego artykułu „Nie wolno zwlekać” ogłoszonego w wydaniu „Naszego Dziennika” z okazji Święta Wojska Polskiego. Wspominając moje długoletnie zajmowanie się sprawami obronności i zgadzając się ze mną co do części moich uwag, pan minister stwierdził, że w kilku kwestiach „resort obrony narodowej” ma inne zdanie niż ja. Następnie podkreślił, że: „Precyzja w tych sprawach jest niezwykle ważna, biorąc pod uwagę skomplikowany system kierowania obronnością tworzony przez naszą Konstytucję oraz odpowiedzialność za wpływ i odbiór formułowanych sądów na debatę publiczną”. Wprawdzie nie uważam, aby Konstytucja RP tworzyła skomplikowany system kierowania obronnością – dla mnie jest on prosty i jasny, lecz zgadzam się, że precyzja wypowiedzi w dyskusjach o obronności ma istotne znaczenie.
W polemice ze mną pan minister odwołuje się do ustaleń Strategicznego Przeglądu Obronnego. Minister Szatkowski kompletował zespół ekspertów i przeprowadził Przegląd. Nie zaproszono mnie i nie uczestniczyłem w pracach SPO, nie wiem, jakie są jego ustalenia, a do tego MON wyniki Przeglądu utajnił. Skoro więc są one dla mnie niedostępne, to na wiarę muszę przyjmować zapewnienia ministra Szatkowskiego, że wnioski z SPO „wręcz zwiększają uprawnienia prezydenta w wielu aspektach”.
Mimo wskazanej trudności i nie zapominając o precyzji wypowiedzi, postaram się jednak zmierzyć z opiniami mojego polemisty.
Najpierw rola prezydenta w tworzeniu polityki obronnej państwa. Minister Szatkowski podkreśla, że „za pośrednictwem” ministra obrony narodowej sprawuje on w czasie pokoju (inaczej jest w stanie wojny) zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi. Jednak skoro czyni to za „pośrednictwem”, to przecież oznacza nadrzędną pozycję prezydenta wobec ministra, a nie podległość ministrowi w sprawowaniu funkcji zwierzchniczych. Tego uwarunkowania minister Szatkowski zdaje się też nie dostrzegać, gdy mówi o procesie ustalania polityki obronnej państwa. To prawda, że: „ogólne kierownictwo w zakresie obronności należy do zadań Rady Ministrów”, natomiast „do zakresu działania ministra obrony narodowej należy przygotowywanie założeń́ obronnych państwa, w tym propozycji dotyczących rozwoju i struktury sił zbrojnych”, ale to prezydent ostatecznie rozstrzyga o kierunkach polityki obronnej zatwierdzając strategie, wydając dokumenty wykonawcze do strategii i przyjmując, lub nie, różnorodne propozycje MON. Nie mają tu nic do rzeczy „kompetencje MON do wypracowania propozycji rozwoju systemu obronnego”. Jeśli prezydent ich nie zatwierdzi, to całe „wypracowywanie” na nic. Taką zresztą sytuację mamy w przypadku systemu dowodzenia – MON bez zgody prezydenta nie może go zmienić.
Przyjmuję natomiast wyjaśnienie ministra Szatkowskiego, że w MON nie będzie tworzony Pion Polityki Obronnej; taką funkcję – jak wnoszę ze słów ministra – wykonują już podległe mu departamenty: polityki bezpieczeństwa międzynarodowego, strategii i planowania obronnego i wojskowych spraw zagranicznych. Zmyliło mnie, że w enuncjacjach MON pojawiła się nazwa pisana wielkimi literami, a ponieważ w języku polskim tak zapisujemy nazwy własne, dlatego uznałem, że MON zamierza stworzyć instytucję Pion Polityki Obronnej. Tak czy inaczej szef SGWP ma jednak realizować politykę obronną wypracowaną w MON, czemu minister Szatkowski nie zaprzecza.
Co do zasady „force user – force provider” – wiem, że nie jest ona „obowiązkowym natowskim wzorcem”. Została wypracowana i jest stosowana w wojskach specjalnych, chyba także w Polsce, a mnie wydaje się wartą zastosowania w przypadku innych formacji sił zbrojnych – w warunkach bojowych dowódca powinien wiedzieć, jakimi żołnierzami dowodzi i będzie to wiedział, jeśli przedtem ich szkolił.
Natomiast odnośnie do moich zarzutów wskazujących na „zamieszanie kompetencyjne w szkoleniu i dowodzeniu wojskiem” opinię taką uzyskałem od kogoś, kto uczestniczył w pracach nad SPO, zna jego wyniki, a kogo uważam za wysoce kompetentnego właśnie w sprawach szkolenia i dowodzenia. Jednak bez dostępu do wniosków Strategicznego Przeglądu Obronnego nie mam możliwości, aby tego poglądu bronić, dlatego też w obliczu zaprzeczeń ministra Szatkowskiego muszę skapitulować.
Inaczej rzecz ma się z moimi wątpliwościami, które dotyczą mianowania nowych dowódców. Minister strofuje mnie, że próbuję „sugerować konflikt”, gdy „ani prezydent, ani reprezentujący go w pracach nad SPO BBN nigdy nie formułowali takich zarzutów”. Wprawdzie dotarły do mnie informacje, że w BBN były takie wątpliwości, ale to nie oznacza, że otrzymałem prawdziwy przekaz. Dlatego w inny sposób spróbuję wyjaśnić, skąd się wzięła moja wątpliwość.
Konstytucja RP zastrzega dla prezydenta prawo obsadzania stanowisk dowódczych na najwyższym strategicznym szczeblu. Konstytucja stanowi, że te stanowiska to stanowisko: szefa Sztabu Generalnego WP (wojskowy najwyższy stanowiskiem służbowym w siłach zbrojnych) oraz dowódcy Rodzajów Sił Zbrojnych. Ponadto na czas wojny prezydent powołuje naczelnego dowódcę (zgodnie z polską tradycją powinien być nazwany naczelnym wodzem).
W obowiązującym systemie dowodzenia prezydent mianował szefa SGWP oraz dwóch dowódców Rodzajów Sił Zbrojnych, generalnego i operacyjnego. W projekcie nowego systemu dowodzenia, opracowanym w MON, przewiduje się odtworzenie zlikwidowanych dowództw rodzajów sił zbrojnych: wojsk lądowych, sił powietrznych, marynarki wojennej, wojsk specjalnych, dowództwo tworzonych wojsk obrony terytorialnej już istnieje.
Prezydent mianował dotąd trzech dowódców, teraz będzie mianował sześciu – jego pozycja, może ktoś powiedzieć, uległa wzmocnieniu. Tyle że w procesie mianowania nie chodzi o liczbę mianowań, lecz o to, jakich dowódców powołuje prezydent. A w tym przypadku chodzi o poziom strategiczny. Tymczasem w projekcie MON na szczeblu strategicznym, oprócz dowództw RSZ, pojawiają się Inspektorat Wsparcia Sił Zbrojnych oraz Inspektorat Szkolenia i Dowodzenia. Szefów tych inspektoratów prezydent nie może mianować.
Minister Szatkowski oponuje, że przyznanie tych mianowań prezydentowi wymagałoby zmiany Konstytucji, co jest niemożliwe, a do tego Inspektorat Wsparcia funkcjonował we wcześniejszej strukturze sił zbrojnych. To prawda, ale poprzednio Inspektorat Wsparcia był ulokowany na szczeblu operacyjnym i jego obsada należała do ministra obrony. Gdyby obecnie oba inspektoraty ulokowano na poziomie operacyjnym, to także nie naruszałoby uprawnień zwierzchniczych prezydenta. Jednak MON postanowił wprowadzić je na szczebel strategiczny, gdzie dowódców mianuje prezydent, i w tym – moim zdaniem – wyraża się ograniczenie uprawnień najwyższego zwierzchnika sił zbrojnych.
Prezydent w razie wybuchu wojny, według Konstytucji RP, będzie odgrywał kluczową rolę. Ponosząc jednoosobową odpowiedzialność, ma kierować obroną państwa. MON jako rezultat prac przeprowadzonych w ramach Strategicznego Przeglądu Obronnego przedstawił „Koncepcję obronności Rzeczypospolitej Polskiej”. Przejrzałem ten dokument, w treści w ogóle nie pojawia się słowo „prezydent”, nie ma żadnego odniesienia do jego roli w obronie kraju. Jakie należałoby z tego wyciągać wnioski?
Reasumując, mogę powiedzieć, że minister Szatkowski polemizując ze mną w jednym przypadku ma rację, gdy twierdzi, że prezydent dostał więcej – będzie mianował sześciu dowódców, a nie jak przedtem trzech. Moim natomiast zdaniem będzie miał mniej, skoro na szczeblu strategicznym dwóch dowódców nie może mianować. Tak więc minister Szatkowski ma mniej więcej rację.
Romuald Szeremietiew , doktor habilitowany nauk wojskowych, były wiceminister i p.o. ministra obrony narodowej w rządzie Jana Olszewskiego