Przed trzema laty (2 października 2013r.) zanim wtargnął do mojego domu Jarosław Rosłon, funkcjonariusz skierniewickiego MOPR, byłem przekonany, że należą mi się tzw prawa, tylko z racji iż tu się urodziłem, tu mieszkam, tutaj spoczywają prochy moich przodków, jestem Polakiem i czuję się obywatelem Rzeczpospolitej. Jakiż byłem naiwny!
Zwłaszcza że należy mi się prawo do nietykalności sacrum domowego ogniska… No i ochrony dobrego imienia i godności, uczciwego i sprawiedliwego procesu, korzystania z praw rodzicielskich, prywatności, wolności słowa i sumienia…
Sporo tych praw… Trzeba dodać, że w złudnym przekonaniu „że nam się owe należą” tkwi wciąż większość moich rodaków. Nawet jeśli się teoretycznie należą to w praktyce, że się tak wyrażę: „w praniu” okazuje się zawsze że tego nie ma, nie istnieje.
Wszelkie prawa nie są nam raz na zawsze dane, lecz zadane jak mawiał JPII. Trzeba je sobie wcześniej wywalczyć, a potem pilnować, strzec by nie zostały rozmydlone, przeinaczone, znów zabrane i zawłaszczone przez zaborców – nowoczesnych i wszelkiej innej maści.
Trzeba przyznać, że MOPRych Jarosław Rosłon, wraz z koleżanką, po wtargnięciu do mojego domu dołożył wszelkich starań aby mnie z tych złudzeń wyzwolić. Z tego powodu długo nosiłem żal do niego w sercu, a nawet nienawiść szczerą… Logicznie rzecz biorąc należało mu raczej podziękować, on mnie przecież tylko przekonywał, że jesteśmy kupą odchodów, którą on może gdy zechce, zutylizować jednym telefonem, wsadzić do więzienia, choćby na pięć lat pod byle pretekstem. Może też na przykład nazywać takich jak my publicznie „patologią”, albo niezaradnymi życiowo nieudacznikami. Kasta tak określa ludzi uczciwych. Może oskarżyć o naruszenie nietykalności funkcjonariusza, posiadanie muszek owocówek w piwnicy, niedojrzałość emocjonalną bądź społeczną (cokolwiek to znaczy), chodzenie w krótkim rękawku wraz z dziećmi w chłodne dni, lub przemoc zwaną domową i zadenuncjować do prokuratury, a potem skonfiskować dzieci w majestacie prawa. Albo i bez takiego majestatu jeśli tylko zechce, zapragnie, postanowi…
Przechwalał się ów napuszony młokos swoimi koneksjami, wpływami w Rejonowym Sądzie, Prokuraturze i Bóg wie gdzie jeszcze. A ja durny nie rozumiałem że tu takie obyczaje, nie dałem mu wiary… nazwałem po imieniu i ośmieliłem się nawet poprosić o opuszczenie mojego mieszkania.
Może dlatego okazałem zero respektu jego komicznie wyglądającym przechwałkom, że cała akcja działa się na moim gruncie, w moim domu, w którym wciąż czuję się gospodarzem i panem, a nie w piwnicy na Szucha?
Nikt nie powinien czuć się bezpieczny w takich czasach. Wydarzyło się to przecież w 2013.r gdy PiS był jeszcze organizacją prawie podziemną. Cała władza znajdowała się w rękach „Tysiącletniej Platformy Obywatelskiej” i Traktatu Lizbońskiego. Na czele teoretycznego państwa polskiego stał prezydent Bronisław Osipowicz Szczynukowicz, publicznie pieczętujący się pseudonimem operacyjnym „Komorowski”, a premier Tusk i kamieni kupa stawiali na młodych, wykształconych z wielkich miast, którzy wówczas jeszcze nie wiedzieli kto to jest Andrzej Bobola i dlaczego warto znać datę jego śmierci. W takich czasach należało wierzyć imperialnym przechwałkom i projekcjom świeżo namaszczonego aspiranta służb specjalnych… To znaczy soc-jalnych chciałem powiedzieć.
Chociaż fakt, przez te wszystkie lata przekonałem się, że MOPR to w pewnym sensie są służby specjalne. Specjalnego traktowania licznych instytucji naszego państwa od Prokuratury zaczynając, poprzez Radę i Prezydenta Miasta, na Sądach kończąc – a nawet specjalnej troski państw obcych.
Tak, dnia 2 października 2013 roku jurny efeb uosabiający to co najdoskonalsze nie tylko w skierniewickim systemie opieki społecznej, uświadomił mi, że muszę wybierać czy podjąć wymagającą systematyczności i mozołu walkę o należne mojej rodzinie prawa, czy zdać się na łaskę i niełaskę zdemoralizowanych bandytów, którzy przyszli ukraść nasze dzieci. Wybrałem, jak każdy godny ojciec, walkę; a moja żona wsparła mnie jak powinna prawdziwa żona – mimo pułapek i pozornych alternatyw z szatańskim błyskiem w oku konstruowanych i oferowanych przez tzw Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie.
O tych co inaczej wybrali i ich dzieciach nikt dziś nie pamięta.
Przez te wszystkie lata przeszliśmy drogę przez piekło. Opisywałem i publikowałem na bieżąco na moim blogu pt: „Godny Ojciec” opisy niektórych „przygód” jakie spotkały moją rodzinę, więc nie potrzebuję się powtarzać. Dziś przyszedł czas na zwieńczenie naszej historii bo oto w piątek dnia 12 maja 2017 roku Sąd Rodzinny w Skierniewicach zniósł ograniczenie naszej władzy rodzicielskiej poprzez zdjęcie nadzoru kuratorskiego.
Na wstępie przewodnicząca SSR A. Frącala poinformowała, że rozprawa jest nagrywana, po czym zapytała czy zgadzamy się na zdjęcie nadzoru kuratorskiego. Odpowiedziałem, że tak i nie…
– i poprosiłem o głos w celu dokładnego wyjaśnienia mojego stanowiska.
Po otrzymaniu pozwolenia przypomniałem, że przed trzema laty po interwencji MOPR-u niezwłocznie zwróciliśmy się do sądu, o jak najgłębszy wgląd urzędu Kuratora Sądowego w życie naszej rodziny. Nie traktowaliśmy tego nigdy jako ograniczenia naszych praw, ale jak ratunek. Nigdy nie mieliśmy niczego do ukrycia. Była to niewielka, ale niestety jedyna szansa na odzyskanie dobrego imienia i godności, po totalnej kampanii alienacyjno-dezinformacyjnej jaką skierniewicki MOPR z nieludzkim wyrachowaniem rozpętał w lokalnych mediach i środowisku w którym żyjemy, na koszt podatnika, przeciw naszej rodzinie, obyczajom i prawdzie.
Nie znaliśmy Skierniewickich Kuratorów, nie wiedzieliśmy czy nie okażą się podobni (na przykład) do tych z Nieska, którzy bezdusznie zniszczyli szczęście rodziny Bałutów z powodu wykrycia obecności muszek owocówek w ich kuchni. Jak to brzmi prawda? Muszki owocówki! – jak czytałem w oficjalnym uzasadnieniu wyroku o tych muszkach to pomyślałem, że jego autor kwalifikuje się do psychiatryka, albo na egzorcyzmy, a nie do orzekania o losie innych…
Uświadomiłem sobie wówczas, że sytuacja w Polsce naprawdę znormalnieje dopiero kiedy tacy psychopaci stracą wpływ na życie bliźnich.
Pomimo licznych interwencji europosła, byłego sędziego Janusza Wojciechowskiego nie udało się uchronić członków rodziny Bałutów od nieszczęścia rozłąki i tułaczki po sierocińcach.
Nam się udało z Bożą pomocą. Skierniewicki Urząd Kuratora Sądowego obowiązek swój wykonał wzorowo, za co ze łzami wzruszenia w oczach, nie omieszkałem złożyć podziękowania na ręce obecnej na rozprawie pani kurator J. Cimanowskiej. Niech was Bóg błogosławi…
Naszej rodziny nie rozbito, przeciwnie została ona stosunkowo szybko oczyszczona ze wszystkich pomówień i oszczerstw. W tym punkcie misja Urzędu Kuratorskiego spełniła nasze nadzieje więc de facto została zakończona. Jednak był jeszcze drugi powód prośby o natychmiastowe objęcie nas nadzorem kuratorskim. Chodziło o ochronę przed instytucjonalną jak i nieformalną agresją oraz prowokacjami ze strony MOPR-u oraz innych niejasnych sił zainteresowanych dewastacją życia skierniewickich rodzin. Nie udało nam się w pełni rozpoznać tych żywiołów pomimo upływu trzech lat. Nasze możliwości przeprowadzenia samodzielnego śledztwa to uniemożliwiają a Prokuratura Rejonowa posiadająca stosowne uprawnienia i narzędzia, niestety odmówiła zbadania kwestii wskazywanych w licznych zawiadomieniach o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.
Jestem przekonany, że względny spokój jakim cieszyliśmy się przez te lata w naszym domu i otoczeniu, zawdzięczamy stałej obecności Kuratorów Sądowych w środowisku. Co prawda wciąż zdarzały się jakieś prowokacje, oraz medialne nagonki inspirowane przez wspomnianych wyżej funkcjonariuszy MOPRu, ale nigdy nie odważyli się oni ponownie naruszyć miru naszego domu.
Ponieważ realne zagrożenie dla naszej rodziny wciąż istnieje, ponieważ przestępcy je stwarzający dotychczas nie ponieśli żadnej kary Nadzór kuratorski wciąż jest jedynym, realnie sprawdzonym gwarantem bezpieczeństwa naszej rodziny. Uważam, że zagrożenie naszej rodziny różnymi nieodpowiedzialnymi i bezprawnymi działaniami wzrosłoby natychmiast z chwilą wycofania nadzoru kuratorskiego. Ponieważ jednak w procesie karnym wszczętym równolegle z postępowaniem przed sądem rodzinnym sędzia sądu karnego Krzysztof Kotynia, na podstawie fałszywych oskarżeń MOPRu, orzekł kolejne trzy lata nadzoru kuratorskiego w odniesieniu do mojej osoby nie ma sensu by dwa nadzory się dublowały. Nadzór ów praktycznie będzie pełniony przez ten sam Skierniewicki Urząd Kuratora Sądowego. Sądzę więc, że w praktyce wystarczy jeden nadzór by zapewnić bezpieczeństwo mojej rodzinie w stopniu dotychczasowym.
W związku z powyższym nie sprzeciwiam się zdjęciu nadzoru kuratorskiego przez Sąd Rodzinny.
Nie oznacza to, że akceptuję uzasadnienie nadzoru karnego zastosowanego przez sędziego Krzysztofa Kotynię, że zgadzam się z zasadnością samego procesu karnego, jego przebiegiem, legalnością zastosowanych procedur, czy w ogóle z kwalifikacjami tego sędziego do orzekania w jakimkolwiek procesie.
O tych kwestiach pisałem szczegółowo w poprzednich moich felietonach, do których przeczytania zachęcam zainteresowanych czytelników.
Na rozprawie, głos po mnie zabrała pani kurator J. Cimanowska, która zeznała, że przez te wszystkie lata dobrze poznała naszą rodzinę i naszych sąsiadów, nigdy nie zaobserwowała najmniejszej nieprawidłowości, która mogłaby usprawiedliwiać zarzuty MOPR-u. Zaobserwowała natomiast wiele rzeczy dyskwalifikujące rewelacje MOPR-u. Nasze dzieci są szczęśliwe, zawsze radosne, otwarte na ludzi i świat, rozwijają się prawidłowo, zarówno pod względem fizycznym, duchowym jak i społecznym. Wyróżniają się pozytywnie na tle rówieśników, osiągają liczne sukcesy w przedszkolu i szkole. Uważa nasze podejście do dzieci za wzorowe i godne polecenia dla innych. Uważa też, że nie istnieją żadne powody, które uzasadniałyby jakiekolwiek ograniczanie nam praw rodzicielskich.
W związku z powyższym Sąd Rodzinny w osobie ssr A. Frącali uroczyście zniósł tak zwane „ograniczenie praw rodzicielskich”, które tak naprawdę, od samego początku tej afery, było tych praw przywróceniem i przez ostatnie trzy lata jedynym ich gwarantem.
Co dalej? Co przyniesie przyszłość? Walka się przecież nie skończyła. Dla wielu innych rodzin dopiero się zaczyna – Jarosław Rosłon i Janina Wawrzyniak wciąż nie tylko, że są na wolności to jeszcze są zatrudnieni na atrakcyjnych etatach i uznawani za osoby godne zaufania publicznego.
Post scriptum:
Niedawno uprawomocnił się wyrok sądu karnego skazujący mnie na pięć miesięcy więzienia w zawieszeniu aż na trzy lata za rzekome znieważenie funkcjonariusza w tak zwanym „trakcie pełnienia obowiązków służbowych”. Na ten czas zasądzono również nadzór kuratorski nad moja osobą. Sąd drugiej instancji odrzucił moją apelację pomimo że jedynymi „dowodami w sprawie” były zeznania funkcjonariuszy MOPR osobiście zainteresowanych w tej sprawie. Przestępstwa popełnione przez owe osoby w związku z tą sprawą są oczywiste, wiadome od samego początku prowadzącemu proces sędziemu Kotyni i odnotowane w aktach sprawy.
Poza karą więzienia zostałem obarczony kosztami sądowymi oraz nawiązką (rodzajem odszkodowania na rzecz funkcjonariusza Rosłona) w wysokości 800zł.
Sędzia Kotynia nakazał mi również dokonanie pisemnego poświadczenia nieprawdy i nazwał to obowiązkiem.
W związku z powyższym zwracam się niniejszym do moich czytelników o pomoc
.
Jestem ojcem. Bronię rodziny przed pedofilią instytucjonalną