Rodzicom nie jest łatwo w dzisiejszych czasach kontrolować co „jedzą” ich dzieci. Zwłaszcza w placówce edukacyjno-opiekuńczej. Np od początku roku szkolnego, moja córa dostaje, co któryś dzień, zapakowany w folię polietylenową owoc, warzywo, albo kartonik mleka. Najczęściej jest to jabłko (z gatunku raczej tych przemysłowych), albo rzodkiewka (z gatunku tych robaczywych, czyli mniej zatrutych). To taka akcja dofinansowywana przez Unię Europejską, podobno mająca na celu oswojenie polskich dzieci z widokiem nieumytych i psujących się płodów rolnych paczkowanych próżniowo. Wiadomo, polskie dzieci w domu to widują w kółko tylko kartofle i ewentualnie skwarki… Trzeba więc je na gwałt cywilizować bez dwóch zdań.
Początkowo zdarzało się mojemu dziecku nosić darowane skarby w tornistrze przez dni parę. Do czasu aż stał się ten ujnijny „projekt” przyczyną kilku rodzinnych pogadanek na temat przechowywania, przetwórstwa i przydatności do spożycia płodów rolnych, szczególnie w warunkach tornistrowych. Nie ma więc tego złego, co by na dobre nie wyszło. Największym sukcesem projektu jest jednak fakt, iż w końcu dzieci nauczyły się odmawiać przyjmowania unijnych darów. Muszę się pochwalić, że rozpoczęła ten proces moja córa. Gdy jakiś produkt uzna za niewart jej zainteresowania, po prostu grzecznie odmawia jego przyjęcia. Gorąco zachęcaliśmy ją do takiej postawy. Bez zachęty z pewnością nie zdobyłaby się na tak wyzwalającą asertywność. Budziła ona początkowo zgorszenie nauczycieli i nie wiadomo było jak się sytuacja ostatecznie rozwinie. Wprawiała też w zdumienie kolegów, prowokowała u nich najpierw zazdrość, a w końcu nieśmiałe naśladownictwo…
No ale nie o konsumpcji płodów rolnych chciałem dzisiaj pisać, lecz o spożywaniu przez dzieci, w ramach zajęć edukacyjnych, tzw strawy duchowej. Na przykład w czwartek dowiedziałem się od przedszkolnych pedagogów i opiekunów mojej drugiej córki, że w poniedziałek przedszkolaki idą do teatru na spektakl pt: „Kot w kapeluszu”. Spektakl przygotował teatr z Poznania o nazwie MplusM. Pani przedszkolanka powiedziała, że jakby mi się nie podobało i wolą moją było nie wysupłać 16 zł na edukację dziecka, to żebym w poniedziałek nie przyprowadzał po prostu córki do przedszkola.
Nie wiem – odparłem z lekkim zaskoczeniem – czy mi się podoba? Muszę to sprawdzić…
Ale jak i właściwie co sprawdzić? – dumałem intensywnie.
Po opuszczeniu przedszkola, kiedy tylko znalazłem się w pobliżu komputera podłączonego do internetu, wklepałem w google’a hasło „mplusm” i „kot w kapeluszu”. Wujek G natychmiast wyrzucił mi dziesiątki linków prowadzących do różnych stron, na czele z witryną firmową Teatru MPLUSM; z której dowiedziałem się, że jest to przedstawienie edukacyjne i dzieci nauczą się z niego o szeroko pojętej nietolerancji we współczesnym społeczeństwie. Osobiście nie lubię stygmatyzowania nietolerancji bo zwykle kryje się pod tym jeszcze większa nietolerancja…
Nie znalazłem niestety żadnej niezależnej recenzji ani nawet opinii na temat tego przedstawienia. I to było dla mnie dziwne… Na żadnym forum się nie dyskutuje o kocie w kapeluszu? Nawet nie ma informacji kto i kiedy napisał tę sztukę… W końcu chyba przedstawienie jest tego warte, skoro bilet kosztuje aż 16zł od dzieciaka? Dowiedziałem się za to, że teatr MPLUSM właśnie się przechrzcił na ASZ.teatr.
To „ASZ” natychmiast z ASZ.dziennikiem mi się skojarzyło. Jest taka witryna aluzyjnie nawiązująca nazwą do katolickiego pisma pt: „Nasz Dziennik”. Specjalizuje się ona w produkowaniu fejkowych newsów i rozpowszechnianiu ich jako prawdziwych. Taki „prima aprilis” każdego dnia powszedniego. Czasem nawet dowcipny, najczęściej jednak toporny i tępy jak niemiecka propaganda. Od początku ASZ.dziennik zaprojektowany był jako parodia i szyderstwo. Dzwonek ostrzegawczy zadzwonił mi w głowie.
Dlaczego właściwie twórcy teatru MplusM zmienili nazwę na jakieś tam ASZ?
Wikipedia na to odpowiedziała, że ASZ to było w Starożytnym Egipcie, zwłaszcza predynastycznym, dość popularne bóstwo bytujące w oazach pustynnych i że bożek Asz był(nadal jest) partnerem (seksualnym) demona Seta… A to ci dopiero!
Seta znamy i nawet w niego wierzymy. To znaczy wierzymy, że ten piekłoszczyk istnieje, że jest wredny, gloryfikuje śmierć, skłonności homoseksualne, pedofilskie i że dziś mówimy na niego nie Set tylko Satan…
Dodatkowo Wiki poinformowała nas, że słowo brzmiące jak „asz” w języku niemieckim pisze się przez r i ch: „arsch” i że rzeczownik ten oznacza odbyt, a jacyś niemieccy uczeni odkryli niedawno, iż ten właśnie arsch jest (wyobraźcie sobie!) organem płciowym.
„Dupa, robić kupa, hahaha…” – i oto mamy… Co mamy? Lol A no mamy typowo niemieckie, książkowe wręcz poczucie humoru, co w kontekście informacji o przepływach do tego ASZ.teatru transferów finansowych pochodzących wprost z Niemiec i nawet pośrednio przez rozmaite kulturalne fundacje a nawet poznański magistrat, wskazywałoby na całkiem przemyślane, bardzo poważne przedsięwzięcie dydaktyczno-kulturowe, a zarazem dość dowcipne, żeby nie powiedzieć dowdu…
Następnego dnia w piątek rano pani przedszkolanka zagadnęła mnie z lekkim naciskiem: jaka jest pańska decyzja w sprawie pójścia dziecka na poniedziałkowy spektakl? Odpowiedziałem, że jeszcze nie podjąłem decyzji, że chyba najlepiej byłoby jakbym wybrał się na ten spektakl razem z dzieckiem. Pani odparła, że jeśli zapłacę za siebie, to ona nie widzi problemu…
A ja widziałem, bo wcale mi się nie chciało nigdzie chodzić.
-Załóżmy, że bym poszedł to czy mi zwrócą koszta jeśli okaże się, że ASZ.teatr sprzedaje dzieciom kupę?
Odpowiedzi nie otrzymałem…
Przez cały weekend boksowałem się z decyzją: posyłać, czy nie posyłać dziecko na przedstawienie o kocie w kapeluszu. Kiedy zdecydowałem nareszcie, że jednak nie posyłać, a miało to miejsce podczas wspinaczki na klatce schodowej, minęła mnie akurat sąsiadka z książką w ręku zatytułowaną nomen omen: „Anioł w kapeluszu”.
Ki diabeł? Znak jakiś? No ale od kogo i właściwie co znaczy? Że niby ten kot w kapeluszu to anioł i żeby puścić dzieciaka do teatru? A zresztą nie wierzę w żadne znaki. To znaczy wierzę, ale tylko w takie jednoznaczne, niepotrzebujące rozterek. Więc zdecydowałem, że nie puszczę i w związku z tym czeka mnie z dzieckiem solidna rozmowa. Żeby przypadkiem nie nauczyło się z tej sytuacji, że tata jest negatywnym bohaterem w całej tej historii. Takim co skąpi dziecku na rozrywki, na które przecież wszystkie inne dzieci pójdą i będą się wspaniale bawić. Jak zresztą zawsze.
W poniedziałek całkiem zapomniałem o teatrzyku, kocie w kapeluszu a nawet o Aszu i Szatanie. Wyszykowałem jak zwykle córę i zaprowadziłem do przedszkola. Pani przedszkolanka przywitała nas radośnie, zwłaszcza mnie: O widzę, że jednak zdecydował się pan puścić dziecko na przedstawienie. Wpadłem w zakłopotanie… Aaaa tak! No tak… Ale… Widzi pani – to ostatni raz… Następnym razem proszę jednak o dostarczanie rodzicom solidniejszych informacji na temat imprez organizowanych dla ich dzieci. Tak by mogli sobie wyrobić zdanie i z czystym sumieniem zapłacić… Po czym wyjąłem kasę i zapłaciłem 16 złotych. No i mam specjalną prośbę, niech pani zapyta przy okazji przedstawicieli tego teatru dlaczego zmienili nazwę z MplusM na ASZ.Teatr?
I wyobraźcie sobie, że pani przedszkolanka pamiętała o mojej prośbie i rzeczywiście zasięgnęła języka u samego źródła. Odpowiedź jaką otrzymała była najfajniejsza. Nigdy bym sam na nią nie wpadł. Otóż przedstawiciel teatru MplusM oświadczył, że to nie prawda, że zmienili nazwę. A zwłaszcza na Asz.Teatr.
Jak to? Zbaraniałem. Przecież czytałem tę wiadomość na ich firmowej stronie internetowej. Za chwilę siedziałem już przy komputerze i z wypiekami na twarzy wcisnąłem przycisk „PrtSc” a potem skrót klawiaturowy Ctrl+V prosto w otwarte okno „Paint’a”.
Jestem ojcem. Bronię rodziny przed pedofilią instytucjonalną