BIZNES
Like

Ukraińskie granie Polakom na nosie… (4)

19/02/2017
1486 Wyświetlenia
0 Komentarze
15 minut czytania
Ukraińskie granie Polakom na nosie… (4)

Ukraińcy nie są świadomi kosztów integracji z Unią Europejską oraz kolonialnej polityki wyzysku, prowadzonej przez Zachód wobec Polski. Poza świadomością Ukraińców jest też destruktywny model transformacji ustrojowej, który zastosowano w RP, ten sam, co zamiast przynieść dobrobyt – zapewnił Polakom wielopokoleniowe rozwarstwienie społeczne.  Ukraina po Majdanie, który rozpoczął się 21. listopada 2013 r. demonstracją przeciwko odłożeniu przez prezydenta Wiktora Janukowycza podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską, zapragnęła nowego życia.

0


Opozycja zażądała usunięcia prezydenta a pieniądze, jakie płynęły na opłacenie owego protestu, rewolucyjnie zmieniły wszystko na Ukrainie. Rada Najwyższa przyjęła rezolucję o odpowiedzialności prezydenta Janukowycza za śmierć ponad 100 cywilów. Parlament opowiedział się także za postawieniem go przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym.  Nowe władze na Ukrainie – piewcy „wolności” – powinny być wdzięczne polskiemu sąsiadowi, popierającemu ową „spontaniczną” zmianę miejsc na szczytach władz – lecz tak nie było!

Tuż po ustaniu walk w lutym 2014 roku władze Ukrainy nałożyły na Polskę embargo – to wtedy u kilku padłych dzików stwierdzono AFS, czyli afrykański pomór świń.  Sprawa poważna, bo na Wschodzie to właśnie Ukraina, po Rosji i Białorusi, jest głównym odbiorcą naszej wieprzowiny. Polska tylko w 2013 roku wyeksportowała do Kijowa aż 19 tysięcy ton tego mięsa, o wartości ponad 138 milionów złotych. Ostatecznie embargo zdjęto w czerwcu, a polscy eksporterzy mięsa cieszyli się na tę wiadomość. Mowa była już nawet o odradzającym się eksporcie wieprzowiny na Ukrainę. Radość nie trwała jednak długo – bo w sierpniu, czyli raptem miesiąc po zdjęciu embarga, Ukraińcy znów je nałożyli.

Naturalnymi odbiorcami ukraińskich produktów rolniczych są właściwie tylko Rosja i Białoruś. Ale teraz zarówno Władimir Putin jak i Aleksandr Łukaszenka nałożyli na Ukrainę embargo na sprowadzanie nabiału, tłumacząc to „niespełnianiem rosyjskich standardów”. Zakaz ma również objąć także konserwy, zawierające ryby, owoce i warzywa, a na celowniku są też słodycze… Rosja, będąca „wrogiem” Polski, zagrała tą kartą i zagroziła rządowi w Kijowie, że jeśli zniesie on embargo na polską wieprzowinę, to Rosja wprowadzi zakaz importu tego mięsa z Ukrainy. Dla ukraińskiego rolnictwa to bardzo silny cios i dlatego rosyjsko-białoruskie embargo jest kluczowym elementem do zrozumienia, dlaczego rząd Jaceniuka uderzył właśnie w Polskę, a Białoruś i Rosję zostawił w spokoju. Tyle, że dla samej Warszawy taka decyzja Ukraińców jest co najmniej dziwna. Jak teraz widać, Ukraina wybrała – ale nie oznacza to wcale „uległości wobec Kremla”, a jedynie obronę swoich interesów – ukraińska produkcja rolnicza jest w około 50 proc. zależna od Rosji!

W sytuacji, gdy Rosja próbuje wciąż dokonać podziału Ukrainy, a Polska na wszelkie (zdecydowanie przerastające możliwości jej budżetu) sposoby wspiera Ukraińców, decyzja o embargo może zostać w naszym kraju w najlepszym przypadku uznana za niewdzięczność, w najgorszym – za realizowanie polityki Kremla. Naturalnie nasuwa się więc pytanie – w co grają władze Kijowa, uderzając w Polskę i jej interesy, a jednocześnie utrzymując interesy z Białorusią i Rosją?

Oprócz żywności w Polskę uderzyło ograniczenie importu trzech rodzajów węgla do 10,2 mln ton rocznie i całkowite wyeliminowanie dostaw czterech kategorii koksu i półkoksu z Polski na Ukrainę. Wprowadzone limity i zakazy oznaczają poważne problemy finansowe firm, zajmujących się sprzedażą tych surowców. Na niewiele się te umizgi jednak zdały, bo Rosja dopięła swego. Jak informowano, prezydent Federacji Rosyjskiej, Władimir Putin, 29. czerwca przedłużył do końca 2017 roku działanie embargo na produkty żywnościowe w stosunku do państw, które wprowadziły sankcje przeciwko Rosji. Rosyjskie embargo dla ukraińskich towarów wprowadzono 1. stycznia 2016 roku. W odpowiedzi rząd Ukrainy od początku tego roku zatwierdził handlowe ograniczenia i zakazał dostaw rosyjskich produktów spożywczych, a także wielu innych towarów, których ogólny koszt importu odpowiada kosztom ukraińskiego eksportu do Federacji Rosyjskiej. Gabinet Ministrów Ukrainy w odpowiedzi na przedłużenie przez Rosję embargo na produkty żywnościowe do końca 2017 roku, przedłużył działanie ukraińskich kontrsankcji na taki sam okres. Okres ograniczeń, co i rusz nakładanych na Polskę przez stronę ukraińską, zakończyło wejście w życie DCFTA – unijno-ukraińskiego porozumienia o strefie wolnego handlu. Weszło ono w życie 1. stycznia 2016 r. Było to wyciągnięcie ręki do gospodarki ukraińskiej i próba ratowania jej samej od upadku, wobec historycznego uzależnienia od Rosji. (O ile w 2012 r. ukraiński eksport do Rosji wyniósł 23 mld dol., a w 2013 r. 20,5 mld, to w 2014 r. – 13,3 mld. Udział Rosji w strukturze ukraińskiego eksportu towarów obniżył się z 19,7% w okresie styczeń-sierpień 2014 r. (4,9 mld dol.) do 12,7% w tym samym przedziale 2015 r. (3,1 mld dol.). Ponadto na Ukrainie ma miejsce bojkot rosyjskich produktów – ich sprzedaż w dużych sieciach supermarketów spadła nawet o 50%).

Dziś sytuacja z eksportem mięsa na Ukrainę wygląda znacznie lepiej. Obecnie wyprodukowana na terenie Unii Europejskiej wołowina oraz cielęcina może już być sprzedawana odbiorcom na Ukrainie. Polska jednak traci np. względem Niemiec, które mają przyznane ulgi celne. Kijów wciąż dość ciepło wspomina czasy okupacji hitlerowskiej. Napływ taniego zboża z Ukrainy, które rujnuje polskich rolników, to „zasługa” Pawła Kowala – największego adwokata tego kraju w Polsce – i jak się okazuje także w Europie – oraz Pawła Zalewskiego. Obaj, będąc europosłami, doprowadzili do tego, że Parlament Europejski przed dwoma laty obniżył cła na produkty z Ukrainy. Ekonomiczne skutki ich inicjatywy spowodowały, że polskie zboże jest drogie i kupcy wolą tanie ziarno z Ukrainy. Również polska branża hutnicza chce ograniczenia importu stali z Ukrainy, który uważa za nieuczciwy. W tym 2016 roku import blach grubych z tego kraju, które opanowały już niemal jedną trzecią polskiego rynku, zwiększył się o 40 proc.

Spadający kurs hrywny sprawia, iż polskie towary są na Ukrainie coraz droższe. Ukraińcy mają też mniej pieniędzy z powodu wojny domowej i złej sytuacji gospodarczej, dlatego polski eksport za Bug – maleje. Problemem jest też wszechogarniająca korupcja.

Można zrozumieć wszystko, a w szczególności naszą trudną historię polsko-ukraińską, gdzie Polska przedwojenna – zwłaszcza na Wołyniu – uznawała i praktykowała coś, co można nazwać religijno-narodowym rasizmem. Ukraińcy zakodowali sobie w pamięci, że w ramach różnych akcji pacyfikacyjnych polscy „krakusi” (żandarmeria polowa) palili cerkwie. Rozwiązywano też siłą harcerstwo ukraińskie. Wtedy też tak zwani dziś „banderowcy” zabijali już posłów ukraińskich, którzy prowadzili, ich zdaniem, zbyt umiarkowaną politykę wobec mniejszości polskiej i zdaniem „banderowców” źle reprezentowali z kolei interesy mniejszości ukraińskiej w Warszawie. Byli też inni, choćby „Petlurowcy”, czyli zwolennicy atamana Symona Petlury, którzy walczyli po stronie Józefa Piłsudskiego, a później zostali przez Naczelnika odrodzonej RP zdradzeni. Traktat Ryski powodował, że wszyscy oni zostali internowani w Szczypiornie. Sojusznicze wojska ukraińskie, które obroniły Zamość przed Armią Czerwoną w 1920 roku, zostały potraktowane również w ten sposób. Pozostała ogromna zadra. Lecz nie może być usprawiedliwienia dla tych banderowskich zwyrodnialców, co palili Polaków żywcem, rozpruwali brzuchy ciężarnym czy robili „wianuszki” z małych dzieci tylko dlatego, że byli biedniejsi! To nie jest winą Polaków tam mieszkających, a było ich około 15 procent ludności, iż na Wołyniu radzili sobie przed II wojną lepiej od ukraińskich sąsiadów. Więcej było polskich dworków, polskich osad przemysłowych dających pracę, wielu osadników było kolonistami z polskiego wojska.

W dodatku ani policjantem, ani leśnikiem nie mógł być Ukrainiec. Dla mieszkających tam Ukraińców była to okupacja i dlatego, by wypędzić Polaków i ukraść im to, do czego by nigdy sami nie doszli, potrzebowali siekier i noży! Ponadto dochodziły różnice religijne. Większość Ukraińców na tym terenie była prawosławna lub grekokatolicka i tamtejszy kościół gorąco wspierał przygotowania do rzezi…

Tymczasem nachalne próby promowania „ukraińskiej kultury” wśród Polaków przybierają groteskowe formy. Muzeum Historii Żydów Polskich organizuje 16. sierpnia „spacer po ukraińskiej Warszawie” w ramach „cyklu działań Wielokulturowa Warszawa, realizowanego w ramach projektu Żydowskie dziedzictwo kulturowe, komponent Oblicza różnorodności”. Nie wiadomo, czy w ramach żydo-ukraińskiego spacerku po mieście przewidziano odwiedzenie miejsca ukraińskiego mordu na ministrze Bronisławie Pierackim czy przypomnienie o roli kolaboracyjnych jednostek ukraińskich w tłumieniu Powstania Warszawskiego, roli wcale nie najmniejszej! Powstanie dało Ukraińcom idealną możliwość ujścia dla ich głęboko zakorzenionych antypolskich urazów, aby „Lachiw rizaty”. Gen. von dem Bach wykorzystywał Ukraińców, znających dobrze język polski, m.in. jako szpiegów i wysyłał ich na stronę polską. Należy także pamiętać, że ludzie ci, w większości z sowieckiej Ukrainy, stanowili duży odsetek w oddziałach rosyjskich i kozackich, tłumiących Powstanie Warszawskie. Był to pułk RONA (Rosyjskiej Narodowej Armii Wyzwoleńczej), dowodzony przez M. Kamińskiego, którego potworne zbrodnie na cywilnej ludności Warszawy utkwiły najgłębiej w pamięci mieszkańców stolicy i przeszły na trwałe nie tylko do historii Powstania, ale i miasta oraz oddziały kozackie: 209. Kozacki Batalion Schutzmannschaften, 3. Pułk Kozaków płk. Bondarenki, 69. Dywizjon Kawalerii i 572. Batalion Piechoty. Dlatego polscy powstańcy nie brali do niewoli Ukraińców (i SS-manów). Na plecach malowano im dużą literę „U” i rozstrzeliwano, albo brano ich do kopania rowów lub schronów na pierwszej linii frontu, nierzadko pod ostrzałem. Opustoszała po wrześniu ’44 Warszawa stała się terenem działalności specjalnych oddziałów niemieckich i ukraińskich, które paląc i wysadzając, zniszczyły 80% miasta.

Prezes Kaczyński widzi, że czasy pobłażania Ukrainie odchodzą wraz ze zmianą sternika w USA. Prezydent Trump ma inne cele i priorytety i „Dziki Wschód” najprawdopodobniej został przehandlowany w zamian za uspokojenie sytuacji w Syrii, gdzie Rosja ostatnimi czasy grała pierwsze skrzypce (Rosja dostanie na Ukrainie wolną rękę, ponieważ USA nie zamierza już dalej podtrzymywać tego konfliktu). Polska szczuta latami na Rosję a to przez Berlin, Brukselę czy Amerykę – musi zmienić ostry kurs na kurs umiarkowany, bo może obudzić się któregoś dnia sama, pośród wielkiego pola bitwy!

Wiem, że Polacy lubią martyrologię w stylu obrony Westerplatte czy Wizny, ale w utrzymaniu swojej wolności nie chodzi przecież tylko o umieranie, ale nazbyt często o przetrwanie czy wyginięcie całych narodów. Od linii, przyjętej przez rządzących, zależą stosunki dobrosąsiedzkie lub ich brak. I to jest realna polityka. Jeśli ktoś w Kijowie tego nie rozumie, to któregoś dnia obudzi się w gronie odwiecznych przegranych, co niby wiele od życia chcą, ale nie umieją tego zdobyć wiedzą, wiarą i męstwem – a drogę tę skracają szybkim cięciem rzeźnickiego noża.

Roman Boryczko,

luty 2017

Za: http://www.siemysli.info.ke/

0

Dorota J

Dziennkarz w 3obieg.pl/

209 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758