Kim byli niemieccy naziści?
Niemieccy naziści byli współtwórcami zbrodniczego systemu, który doprowadził do gehenny i śmierci milionów ludzi w Europie. Na początku zgotowali oni piekło obywatelom III Rzeszy w 1933 roku, po dojściu Hitlera do władzy. Potem te same metody zaczęli praktykować w okupowanej Europie. Ich pierwszą „zagraniczną ofiarą” były ziemie polskie, gdzie zaczęto wykorzystywać do mordowania ludzi różnego rodzaju zbrodnicze techniki, których wcześniej nikt nie stosował.
Gazowanie na masową skalę mężczyzn, kobiet i dzieci umieszczonych w obozach zagłady nie było przecież wcześniej praktykowane. Pierwsze takie próby miały miejsce w obozie w Chełmnie nad Nerem. Mordowano tam gazami spalinowymi w bardzo szczelnych pomieszczeniach, do których były podłączone specjalne przewody doprowadzające spaliny samochodowe. Z zachowanych dokumentów wynika, że metoda ta sprawdzała się w 100 procentach. Była jednak zbyt droga i „za mało wydajna”, dlatego postanowiono wdrożyć nowe technologie związane z gazem – cyklonem. Poligonem doświadczalnym był niemiecki obóz zagłady w Auschwitz – Birkenau.
Dlaczego tak wiele obozów śmierci Niemcy zlokalizowali na polskich ziemiach?
Było to związane z „niemieckim pragmatyzmem”. Niemcy na wszelki wypadek postanowili ukryć miejsca swoich zbrodni i dlatego też najbardziej mordercze obozy były zlokalizowane „gdzieś daleko na Wschodzie” w Bełżcu, w Sobiborze, w Treblince, w Auschwitz – Birkenau i innych „ustronnych miejscach”. Do każdego z nich dobudowano specjalne linie kolejowe umożliwiające dostarczanie kolejnych ofiar niemieckich zbrodni. Dodatkowo w Polsce gros społeczeństwa stanowili Żydzi. Można było ich bez większych problemów i bez większych dodatkowych środków dostarczyć do „fabryk śmierci”, jakimi były niemieckie obozy zagłady.
Kiedy Niemcy doszli do wniosku, że mordowanie na masową skalę jest możliwe do przeprowadzenia w warunkach obozowych?
Najprawdopodobniej jeszcze przed wojną, przynajmniej w skali zamierzeń. Potem podczas konferencji w Belinie w styczniu 1942 roku podjęli decyzję o „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”. Następnie skrupulatnie wdrażali ją życie. Wszystko w myśl planów Adolfa Hitlera, które zakładały eksterminację Żydów, Słowian, Romów i wszystkich innych ludzi, których uznawali za gorszych. Nie jest więc uzasadnione twierdzenie, że wszystkie te działania były przypadkiem. Była to akcja przygotowana z premedytacją i miała „pomóc” w zdobyciu nowej przestrzeni życiowej dla „wybranego narodu niemieckiego”.
Dziełem przypadku nie była również działalność niemieckich kolei państwowych. Miały one podpisaną z władzami specjalną umowę, zgodnie z którą za każdą osobę dostarczoną na śmierć otrzymywały „zwrot kosztów podróży”. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale było wypełnieniem niemieckiego porządku. Powtarzam: wszystko było zaplanowane, obliczone w kosztach i wręcz nastawione na zysk! Na tym „interesie” zarabiało wiele osób. Trudno mówić, że odpowiada za to jeden szaleniec, ponieważ w cały ten „przemysł śmierci” zaangażowały się dziesiątki tysięcy Niemców. Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości.
Czy Zachód w czasie wojny wiedział o niemieckim „przemyśle śmierci”?
Informacje o niemieckich zbrodniach przekazywały na Zachód struktury Polskiego Państwa Podziemnego. Polscy kurierzy, m.in. Jan Karski dostarczali odpowiednie raporty do Stanów Zjednoczonych. Wiedzę o obozach przekazał rotmistrz Witold Pilecki, w swoim bezcennym raporcie z Auschwitz. To dokumenty wskazujące na zbrodniczy charakter niemieckiego systemu obozowego w okupacyjnej Polsce. Zachodni alianci doskonale znali polskie dokumenty, ale nie chcieli dać im wiary. Nie dopuszczali do swojej świadomości, że „przemysł śmierci” może działać na tak ogromną skalę.
Kiedy przedstawiciele Polskiego Państwa Podziemnego przygotowywali raport dla Brytyjczyków z myślą o nagłośnieniu sprawy, prof. Adam Pragier, który był członkiem Rady Narodowej RP w Londynie, powiedział rzecz straszną: „Propaganda by była skuteczna, musi mieć przynajmniej jakiś związek z prawdą lub prawdopodobieństwem. Jak można uwierzyć w zabicie 700 tys. ludzi? Bund powinien był napisać, że zabito 7 tys. ludzi. Wtedy moglibyśmy tę wiadomość podać Anglikom, z jako taką szansą, że w to uwierzą. W mojej wyobraźni nie mieściło się, że zabijanie ludzi można zorganizować na sposób przemysłowy…”. Wydaje się, że działacz PPS, niestety, trafnie przewidział reakcję Anglosasów.
Żadne działania polskich polityków nie otwarły im oczu?
Absolutnie nic. Nawet tragiczna śmierć Szmula Zygielbojma, członka Rady Narodowej w Londynie, który 13 maja 1943 roku jeszcze w okresie powstania w getcie warszawskim, popełnił samobójstwo na znak protestu przeciwko bierności świata wobec zbrodni niemieckich. Zrobił to myśląc, że w ten sposób nagłośni informacje o masowych zbrodniach, o likwidacji getta oraz przewiezieniu do obozów kolejnych osób skazanych na zagładę. Niestety… Jego poświęcenie poszło na marne.
Anglosasi uwierzyli w skalę niemieckich zbrodni dopiero po wojnie, kiedy żołnierze amerykańscy na własne oczy zobaczyli, co działo się w obozach śmierci w Niemczech. Nie zobaczyli jednak tego, co działo się w Polsce. Niemcy kończyli bowiem akcję zacierania śladów. Przykładem jest Treblinka, którą zburzono, likwidując jednocześnie całą tamtejszą infrastrukturę. Po doświadczeniach katyńskich, kiedy Niemcy zorientowali się, że ciała ofiar zakopane w ziemi mogą świadczyć przeciwko nim, podjęli decyzję o rozkopaniu obozowych grobów i spaleniu wszystkich zwłok. Była to „działalność perspektywiczna” likwidująca wszystkie dowody.
To samo Niemcy robili na warszawskiej Woli w czasie powstania warszawskiego, kiedy to w czasie rzezi wymordowali kilkadziesiąt tysięcy cywili. Ich ciała były potem palone na podkładach kolejowych. Podobnie postępowali w Poznaniu, na Kresach, wszędzie! Ślady zbrodni zacierali również w Auschwitz – Birkenau. W obozie zamierzali wysadzić w powietrze komory gazowe i krematoria. Akcji nie dokończyli. Przerwali ją tuż przed wkroczeniem do obozu wojsk sowieckich. Ale dowody zostały.
Niemieckie obozy istniały nie tylko na ziemiach polskich. Ciężko jednak znaleźć w mediach informacje o nich…
Jeśli popatrzymy na mapę okupowanej Europy, to zauważymy, że nie było kraju, w którym nie istniałby ani jeden niemiecki obóz koncentracyjny, czy też obóz pracy. Francja, Holandia, Czechosłowacja, Węgry, kraje bałkańskie, kraje nadbałtyckie etc. – niemieckie obozy śmierci były wszędzie!
W najbardziej znanym obozie niemieckim – Auschwitz Birkenau – wymordowano 1,1 mln osób! W Treblince 800 tys. osób. W obozach Europy zachodniej liczba ofiar była mniejsza – od kilku do kilkunastu tysięcy osób – ale powtarzam: było to podyktowane potrzebą ukrycia „przemysłu ludobójstwa” przed Zachodem. Łatwiej było zamordować 2 mln osób w Auschwitz i Treblince, bo przy odpowiedniej dozie szczęścia świat mógł nigdy się o tym nie dowiedzieć.
Przyznam szczerze, że nigdy nie spotkałem się z określeniem „czeski obóz zagłady w Terezinie”. Bezprawne, ale celowe używanie określenia „polskie obozy koncentracyjne” jest konsekwencją polityki historycznej realizowanej przez Niemców. Przez wiele lat mogli oni praktykować to bezkarnie, zwłaszcza kiedy władze polskie unikały zabierania głosu w tej sprawie. Mało tego: jeśli w wypowiedzi byłego prezydenta podczas przemówienia na Westerplatte nie pojawia się ani razu sformułowanie „niemiecka odpowiedzialność”, tylko bliżej nieokreślona „nazistowska odpowiedzialność”, to jest to tylko i wyłącznie zachęta do dalszego fałszowania historii na jeszcze większą skalę.
I tak też się dzieje! Niemiecka polityka historyczna, która nie ma absolutnie nic wspólnego z prawdą jest prowadzona na coraz większej liczbie frontów propagandowych.
Absolutnie tak! Niemcy wpadli na wspaniały z ich punktu widzenia propagandowy pomysł „dzielenia się” odpowiedzialnością za obozy koncentracyjne, za Holocaust, za śmierć milionów cywili, za zrujnowaną Europę etc. Sprzyjają temu, niestety, najsilniejsze media i pasywna postawa niektórych polityków, którzy nie reagują w sposób zdecydowany, choć powoli się to zmienia. Efektem niemieckiej polityki historycznej był pomysł przygotowania wspólnego podręcznika do historii dla kilku krajów Unii Europejskiej, w którym Polska została przedstawiona, jako zło konieczne, wręcz odpowiadające nawet za faszyzację Europy, z fotografią Józefa Piłsudskiego. To wręcz skandal!
Podręczniki, filmy fabularne, seriale, wystawy etc., pokazywane na całym świecie i inne niemieckie działania tworzą obraz, w którym Niemcy nie do końca odpowiadają za swoje zbrodnie. Powiem więcej: coraz częściej powielane są kłamstwa mówiące, że zbrodni dokonywali Polacy, którzy nie mieli nic do roboty, więc codziennie z samego rana polowali na Żydów. Zdaniem niektórych Niemców zbrodni dokonywali również żołnierze Armii Krajowej, która wedle tej propagandy była organizacją antyżydowską.
Nie chcę powiedzieć oczywiście, że w Polsce nie było szmalcowników. Niestety byli. Jednak ich liczba to kropla! Kropla w morzu Polaków, którzy ratowali Żydów, którzy ryzykując życie swoje i bliskich udzielali Żydom schronienia i pomocy. Bohaterska rodzina Ulmów to tylko jeden przykład tego typu działań Polaków. Badania IPN pokazują setki takich ludzi jak Ulmowie. Dokumentacja w YadVashem też to potwierdza. Polacy stanowią najliczniejszą grupę „Sprawiedliwych wśród Narodów Świata”
Jednak porucznik Eilert Dieken, który odpowiada za śmierć rodziny Józefa i Wiktorii Ulmów wraz z ich siódemką dzieci, w powojennych Niemczech robił dość błyskotliwą karierę.
Nie tylko on! Co jakiś czas pojawiają się informacje, że w niemieckim mieście, miasteczku burmistrzem był oficer SS, który ma na sumieniu zagładę tysięcy osób. Po 30-40 latach, gdy sprawa wychodzi na jaw, ludność jest w szoku. „Jak to? Przecież to taki dobry człowiek. Tyle zrobił dla naszego miasta! A kogo obchodzi historia z lat 1939-1945?”. Tak zwykli Niemcy komentują takie sprawy. W latach powojennych ci, którzy nie zdołali uciec do Ameryki Południowej nadal żyli na terytorium Zachodnich Niemiec, pracowali, mieli rodziny, wielu było szanowanymi urzędnikami, naukowcami. Przecież nic nie stało na przeszkodzie, żeby pociągnąć ich do odpowiedzialności. Tyle, że w Niemczech nie było takiej potrzeby. Nie zależało im na prawdzie!
Krzysztof Kąkolewski opisał w książce „Co u Pana słychać?” swoje spotkania z dziesięcioma „zapomnianymi” zbrodniarzami z Niemiec. Każdy z nich stosował tą samą formę obrony: Sąd mnie uniewinnił, więc nic złego nie zrobiłem…
Książka Kąkolewskiego została po raz pierwszy wydana w latach 70. Niedawno zaś ukazała się książka na ten temat (Trudny spadek dysydentów III Rzeszy w RFN) autorstwa polskiego historyka Sebastiana Fikusa. Jest ona dowodem na to, że w Niemczech panuje powszechna zmowa milczenia. Mało tego! Większość niemieckich instytucji nie była i nie jest zainteresowana ściganiem zbrodniarzy. Wręcz przeciwnie: gdy pojawia się tego typu „niebezpieczeństwo”, to rozpoczyna się akcja ukrywania i rozgrzeszania zbrodniarza!
Czyli procesy na które powołuje się tak wiele osób, w których 90-letnich SS-manów wnosi się na noszach do sali sądowej, to w rzeczywistości procesy pokazowe?
A czy wie Pan ile było takich procesów przez kilkanaście ostatnich lat?
Nie wiem.
Myślę, że moglibyśmy je policzyć na palcach jednej ręki. Ludzie, o których pan pyta powinni być ukarani 50 – 70 lat temu! Wtedy nikt nie chciał tego zrobić, bo nie było na to zapotrzebowania! Zapotrzebowanie było, ale na ich ukrywanie! Obecnie, jeśli dochodzi do procesów, to najczęściej sądzi się najniższych rangą strażników obozowych. Tego typu akcjom zawsze towarzyszy program „dzielenia się” odpowiedzialnością za zbrodnie z innymi.
Jest to bardzo prosty mechanizm. Z jednej strony formułowany jest przekaz: zobaczcie – my tu sądzimy nawet tych, którzy mają 90 lat. W zasadzie to szkoda karać takiego biednego i schorowanego człowieka. Ale musimy to zrobić, aby sprawiedliwości stało się za dość. Z drugiej zaś strony dodaje się: zobaczcie – Polacy nie dość, że współuczestniczyli, to nigdy nikogo nie rozliczyli!
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Tomasz Kolanek
Jeden komentarz