Przyjrzyjmy się najpierw postaci wiceprezydenta – formalnie najważniejszego ze współpracowników głowy amerykańskiego państwa. Mike Pence urodził się w 1959 roku w miejscowości Columbus w stanie Indiana. Dorastał w rodzinie weterana wojennego wraz z pięciorgiem rodzeństwa. W 1980 roku głosował na Jimmy’ego Cartera, jednak już wkrótce zainspirował go Ronald Reagan. W pierwszej połowie lat 80-tych został magistrem historii i doktorem prawa. Po dwóch nieudanych próbach, w 2000 roku dostał się do Kongresu. Dał się poznać jako człowiek o silnych i stałych przekonaniach – między innymi jako obrońca życia i przeciwnik socjalizmu zyskał uznanie partyjnych elit. Dzięki temu aż 5-krotnie został ponownie wybrany na 2-letnie kadencje w Izbie Reprezentantów. W czasie kryzysu gospodarczego 2008 roku sprzeciwiał się wsparciu dla upadających banków i korporacji. Kilka lat później podjął walkę o zaprzestanie finansowania aborcyjnego giganta Planned Parenthood.
W 2013 roku objął urząd gubernatora stanu Indiana. Wprowadził znaczne obniżki podatków, a jednocześnie doprowadził do nadwyżki budżetowej. W 2015 roku podpisał ustawę chroniącą wolność sumienia. Jednak ugiął się pod naciskiem środowisk homoseksualnych, korporacji i umiarkowanych członków swej partii. W efekcie poszedł na pewne ustępstwa. Wiosną 2016 roku podpisał ustawę zakazującą aborcji w przypadku niepełnosprawności płodu.
Choć pierwotnie Mike Pence popierał kandydaturę Teda Cruza, to po zwycięstwie Donalda Trumpa w prawyborach w Partii Republikańskiej został przezeń wybrany na kandydata na wiceprezydenta (running mate). Poparcie konserwatywnego establishmentu Partii Republikańskiej odegrało ważną rolę – Donald Trump uznał, że Mike Pence uspokoi nie zawsze przychylne wobec jego kandydatury elity Republikanów. Nowy wiceprezydent nadaje się do tego celu jak mało kto. „New York Times” w swoim edytorialu z 5 października 2016 roku określił bowiem Mike’a Pence’a mianem „typowego Republikanina”. Zauważa, że ten chrześcijański konserwatysta, stały w przekonaniach, nie jest bliski ideowo kilkukrotnie zmieniającemu przynależność partyjną Donaldowi Trumpowi.
Mike Pence jest znienawidzony przez zwolenników obyczajowej rewolucji. Zdeklarowany homoseksualista John Paul Brammer określił go mianem „prawicowego zeloty”. Publicysta „The Guardian” stwierdził, że forsuje on „bigoterię jako politykę przez całą swoją karierę”. Dodał, że czyni to w stonowany sposób, przestrzegając politycznych konwenansów. Pod tym względem stanowi więc przeciwwagę dla raptownego Donalda Trumpa.
Kandydatura „konserwatywnego” protestanta Mike’a Pence’a została natomiast ciepło przyjęta przez środowiska obrońców życia. Przypominają oni o anty-aborcyjnych wypowiedziach polityka. – Pozwólcie mi na szczerość – mówił w czerwcu 2016 roku podczas konferencji Values Voters Summit w Waszyngtonie. – Ludzie znający mnie dobrze wiedzą, że jestem pro-life i nie zamierzam za to przepraszać. Chciałbym dożyć dnia, gdy ponownie postawimy świętość życia w centrum amerykańskiego prawa i odeślemy Roe versus Wade do lamusa historii (…) – dodał.
Roe versus Wade to wyrok amerykańskiego Sądu Najwyższego z 1973 roku legalizujący aborcję w całych Stanach Zjednoczonych. Warto dodać, że o możliwości jego anulowania mówił w październikowej debacie przedwyborczej także sam Donald Trump. Kluczowe są tu nominacje do Sądu Najwyższego. Zgodnie z artykułem II Konstytucji USA mianuje ich prezydent „za radą i zgodą Senatu”. Aktualnie jedno stanowisko sędziowskie w Sądzie Najwyższym pozostaje nieobsadzone – zmiana tego stanu rzeczy będzie zapewne jedną z ważniejszych decyzji nowego prezydenta.
Wspomniany artykuł amerykańskiej ustawy zasadniczej dotyczy także wyboru członków nowej administracji prezydenckiej. Prezydent wyznacza konkretne osoby. Te jednak muszą przejść szereg kontroli, uzyskać zgodę senackich komisji i Senatu. Nie dotyczy to wiceprezydenta.
Nowy Sekretarz Stanu
Sekretarzem Stanu w administracji Donalda Trumpa zostanie zapewne Rex Tillerson – o ile zgodę wyrazi Senat. To właśnie ta postać budziła najwięcej oskarżeń związanych z pro-rosyjskością. Faworyt nowego prezydenta stara się jednak im zaprzeczyć.
Mężczyzna urodził się w 1952 roku w Wichta Falls w Teksasie. W 1975 roku ukończył inżynierię, a wkrótce po studiach dołączył do firmy Exxon. Szybko piął się po szczeblach kariery. W 2006 roku został prezesem spółki paliwowej Exxon Mobil, utworzonej w wyniku fuzji Exxonu z Mobil Corp.
Firma podpisała w 2011 roku kontrakt z największym rosyjskim koncernem naftowym – Rosneft. Chodziło o wspólne poszukiwanie ropy naftowej. Od momentu podpisania kontraktu spółki zrealizowały wspólnie 10 projektów w rosyjskiej części oceanu Arktycznego, na Morzu Czarnym i w zachodniej Syberii. Dwa lata później Rex Tillerson został uhonorowany orderem przyjaźni przez prezydenta Federacji Rosyjskiej Władimira Putina. Exxon Mobil chwalił się na swojej stronie ponad 20-letnią obecnością w Rosji.
13 grudnia 2016 roku Rex Tillerson został wyznaczony przez Donalda Trumpa na Sekretarza Stanu. Jeśli Senat zatwierdzi jego kandydaturę, będzie to pierwszy we współczesnej Ameryce przypadek, gdy tego typu stanowisko obejmuje osoba bez doświadczenia w sektorze publicznym. Tym niemniej nadzorującemu działalność w ponad 50 krajach biznesmenowi nie można odmówić znajomości spraw międzynarodowych i zdolności negocjacyjnych.
Kontrowersje budzą natomiast jego bliskie relacje z Rosją. „Bycie przyjacielem Władimira to nie atrybut, jakiego spodziewałbym się od Sekretarza Stanu”, napisał 11 grudnia na „Twitterze” republikański senator Marco Rubio. Polityk ten zasiada w senackim Komitecie Spraw Zagranicznych – to właśnie ta komisja decyduje o ewentualnym zatwierdzeniu nominacji Tillersona.
Opinii Marco Rubio trudno się dziwić. Tym bardziej, że interesy ExxonMobil w Rosji mogą budzić zaniepokojenie o niezależność polityki prowadzonej przez Rexa Tillersona. Porozumienie firmy z Rosją zostało bowiem zamrożone wskutek nałożenia sankcji na Moskwę po aneksji Krymu. Ich zniesienie pozwoliłoby na wzrost wartości akcji ExxonMobil nadal posiadanych przez biznesmena – podkreśla „Washington Post”. Jednak najprawdopodobniej będzie on musiał pozbyć się udziałów przed objęciem stanowiska Sekretarza Stanu.
W swoim przemówieniu przed Senackim Komitetem Spraw Zagranicznych 11 stycznia 2017 roku, Rex Tillerson starał się przekonać kongresmenów, że nie jest „beznadziejnym przypadkiem rusofila”. – Rosja stanowi dziś zagrożenie, jednak nie jest nieprzewidywalna w realizacji swoich interesów – powiedział. – Dokonała inwazji na Ukrainę, anektowała Krym, i wspierała syryjskie siły brutalnie naruszające prawo wojenne – dodał. Skrytykował jednocześnie uległość administracji Baracka Obamy wobec Władimira Putina. Stwierdził, że w obliczu zagrożenia rosyjskiego USA powinny przekazać Ukrainie broń. Podkreślił, że z Rosją można robić interesy, jednak nie wolno pozwolić na działania stanowiące zagrożenie dla Amerykanów lub sojuszników.
Jak zauważył Josh Rogin na łamach „Washington Post” tego typu wypowiedzi mogą jednak okazać się niewystarczające do uspokojenia polityków zaniepokojonych o prorosyjskość Rex’a Tillersona. Współpraca z Rosją, to nie jedyny zarzut wobec prawdopodobnego Sekretarza Stanu. 9 stycznia USA Today ujawniło, że za jego kadencji ExxonMobil robiło interesy w Syrii, Iranie i Sudanie, mimo, że kraje te podlegały amerykańskim sankcjom. Firma tłumaczyła, że mimo to jej działania były legalne.
W swoim wystąpieniu przed Senatem Rex Tillerson potępił także Chiny za militaryzację sztucznych wysp na Morzu Południowochińskim, cybrerszpiegostwo i kradzież własności intelektualnej. Wezwał do ostrzejszej polityki względem ChRL. Opowiedział się także za utrzymaniem porozumienia o wolnym handlu – TTP.
Warto dodać, że w kwestiach ochrony środowiska, kandydat na Sekretarza Stanu wyraża bardziej mainstreamowe poglądy, niż sceptyczny wobec ekologizmu Donald Trump. Rex Tillerson zarządzał także amerykańskimi harcerzami – Skautami. Doprowadził między innymi do rozpoczęcia przyjmowania młodych homoseksualistów w poczet członków organizacji.
James Mattis – Sekretarz Obrony
James Mattis, prawdopodobny przyszły Sekretarz Obrony urodził się w 1950 roku w Pullman w Waszyngtonie. W 1969 roku, jak podaje Encyclopedia Britannica, wstąpił do Marine Corps, a dwa lata później uzyskał licencjat na Central Washington University. Zdobywał kolejne stopnie wojskowe. Służył między innymi podczas Wojny w Zatoce. W latach 90-tych XX wieku został odznaczony prestiżowymi odznakami za męstwo w boju. Dowodził brygadą marines podczas rozpoczętej w 2001 roku wojny w Afganistanie, a następnie dywizją piechoty morskiej podczas wojny w Iraku.
W swoich wypowiedziach nie grzeszył polityczną poprawnością. „Fajnie jest strzelać do talibów”, powiedział w 2005 roku. W utworzonym przez siebie „Center for Advanced Operational Culture Learning” – akademię dla oficerów i starszego personelu zajmującą się szkoleniem w kwestiach wojskowych i kulturowych.
Nazywany rycerzem-mnichem, wojnę postrzega jako naturalne przedłużenie polityki. W 2007 roku otrzymał awans generalski i objął przewodnictwo nad Dowództwem Sił Zjednoczonych zajmującym się integracją amerykańskiej armii. W 2010 roku został szefem CENTCOM – centrum dowództwa sił zbrojnych odpowiedzialnego za siły w Afganistanie, Iraku i innych krajach Bliskiego Wschodu, Afryki Północnej i Azji Centralnej. W 2013 roku zakończył swą służbę w marines. W grudniu ubiegłego roku Donald Trump oznajmił, że chce, by słynący z odwagi żołnierz został sekretarzem obrony.
Generał Mattis to gorliwy zwolennik NATO. Dał temu wyraz także podczas styczniowych przesłuchań w Senacie. Określił on Pakt Północnoatlantycki mianem „najbardziej udanego sojuszu w czasach nowożytnych” lub wręcz w całej historii. Oskarżył jednocześnie Władimira Putina o dążenie do jego rozbicia.
W wystąpieniu przed Senatem 12 stycznia 2017 roku James Mattis poparł także trwałą obecność amerykańskiej armii w krajach bałtyckich. Podkreślił jednak, że nie musi ona przyjmować formy baz wojskowych. Podobnie jak dzień wcześniej Rex Tillerson, uznał konieczność respektowania umowy z Iranem o kontynuacji programu nuklearnego. Umowę tę krytykował podczas kampanii Donald Trump.
Poglądy prawdopodobnych najbliższych współpracowników Donalda Trumpa na politykę zagraniczną różnią się zatem od zapowiedzi biznesmena z czasów kampanii. Zdążyli już oni zdementować kluczowe obietnice wyborcze Republikanina. Okazuje się, że na granicy amerykańsko-meksykańskiej nie stanie żaden mur. Nie będzie też zakazu wstępu do Stanów Zjednoczonych dla muzułmanów. Można natomiast spodziewać się kontroli przybyszów z krajów z problemem rozwiniętego terroryzmu. W co najmniej jednej sprawie międzynarodowej Donald Trump będzie jednak konsekwentny. Chodzi o twardą politykę wobec Chin.
Bankster Sekretarzem Skarbu
Przyjrzyjmy się teraz sylwetce prawdopodobnego nowego Sekretarza Skarbu. Steven Terner Mnuchin urodził się w 1962 roku. Ukończył studia na prestiżowym Uniwersytecie Yale. W 1985 roku rozpoczął pracę w banku inwestycyjnym Goldman Sachs. W 2001 roku doszedł do stanowiska wiceprezesa. Opuścił jednak Goldmana w 2002 roku. Bynajmniej na tym nie stracił. Wartość jego odprawy przekroczyła bowiem 58 milionów „zielonych”.
W 2003 roku założył SFM Capital Managment do spółki Sorosem. Rok później utworzył fundusz hedgingowy Dune Capital, współpracujący z Donaldem Trumpem. Doszło do konfliktu i procesu, zakończonego ugodą w 2008 roku. W tym samym roku zarządzane przez finansistę konsorcjum nabyło firmę pożyczkową Indy Mac za 1,55 miliarda dolarów. Do konsorcjum dołączył między innymi George Soros.
Nabycie Indy Mac’a i praktyka zarządzania firmą wzbudzała liczne kontrowersje. Dłużnicy oskarżali bank o bezwzględność. Jednak z punktu widzenia biznesowego działania okazały się skuteczne. W 2015 roku inwestor sprzedał przedsiębiorstwo, już pod inną nazwą za 3,4 miliardy dolarów.
Wiosną 2016 roku pan Mnuchin został zarządcą finansów w sztabie wyborczym Donalda Trumpa. W listopadzie Republikanin ogłosił, że zostanie on nominowany na Sekretarza Skarbu. To wyraźny ukłon Donalda Trumpa w stronę Wall Street. Ukłon trudny do pogodzenia z zapowiedziami dotyczącymi walki z powiązaniami polityki i biznesu. To samo można powiedzieć o wyznaczeniu Gary Cohn’a. Wieloletni szef Goldman Sachs zostanie mianowany szefem Narodowej Rady Gospodarczej.
Nie sposób szczegółowo opisać wszystkich nowych współpracowników Donalda Trumpa. Wspomnimy jednak, że stanowisko Sekretarza Budownictwa i Rozwoju Miast obejmie zapewne Ben Carson. Wybitny chirurg i kontrkandydat Donalda Trumpa w prawyborach po swojej porażce zdecydował się na poparcie miliardera.
Sekretarzem Energii zostać ma James Richard Perry. Urodzony w 1950 roku od grudnia 2000 do stycznia 2015 sprawował urząd gubernatora Teksasu. Podpadł wówczas lobby homoseksualnemu. W 2002 roku bronił unieważnionych następnie przez Sąd Najwyższy praw kryminalizujących praktyki homoseksualne w południowym stanie. Z kolei tekę Sekretarza Spraw Wewnętrznych otrzyma zapewne urodzony w 1961 roku Ryan Zinke. Ma on na swoim koncie karierę nie tylko w polityce, ale i biznesie oraz wojsku.
Co dalej ?
Dobór współpracowników pokazuje, że rewolucji raczej nie będzie. Stany Zjednoczone nie zmienią o 180 stopni swej polityki zagranicznej, nie wystąpią z NATO i nie staną się najbliższym sojusznikiem Rosji. Jednak możemy spodziewać się resetu na linii Waszyngton-Moskwa. Za prezydentury Donalda Trumpa to właśnie chiński smok, a nie rosyjski niedźwiedź zostanie głównym rywalem USA.
Marcin Jendrzejczak
Źródła: biography.com / britannica.com / bankier.pl . / rp.pl / washingtonpost.com / theguardian.com
Jeden komentarz